Łączna liczba wyświetleń

środa, 20 września 2017

311.TOWARZYSZKA CZAJKA-CZYLI IGRASZKI LOSU

KALISZANY,K.SOLCA NAD WISŁĄ-2017.09.15

        Tak uczciwie,to to był całkiem porąbany wyjazd. Wiedzieliśmy tylko, że jedziemy. Ale nie bardzo, gdzie. Gdyby była lotna pogoda, to pod Ciechanów i Mławę, na drapolki. Jak będzie kiepska, to spróbujemy wyskoczyć do Kaliszan i dorwać czaję towarzyską. Po prawdzie, to chcieliśmy być tu i ty. Zbiórka o 6-tej rano i burzliwa dyskusja. Jedziemy na południe.Kawał drogi i pod górkę. Czyli przez całą W-wę i zatłoczone wylotówki. I do tego spory kawał drogi. Ale gnani nadzieją i dobrymi wiatrami, na miejscu zameldowaliśmy się dosyć szybko. Przed nami, z  samego rana, był tu kolega. Potwierdził, że jest i czeka na nas. Wiedzieliśmy nawet w którym miejscu jej szukać. Pełny komfort. Dojechaliśmy do brzegu, szybko wypakowaliśmy się z samochodu i hajda na czaję. Miejsce było przecudnej urody. Znajdowaliśmy się w krainie wapienia i byliśmy właśnie na wysokim brzegu, wypłukanym w tym kamieniu przez Wisłę. Tuż obok ścieżki, znajdowała się krawędź urwiska. A na tej krawędzi, na fantastycznie powyginanych korzeniach, rosły drzewa. Zwolniłem podziwiając fantastyczne widoki. I wtedy dzwoni komóra. No i gdzie ty jesteś ? Mamy czajkę. To mnie wyrwało ze strefy doznań estetycznych. Pokłusowałem do moich Towarzyszy. Stali w przerwie w krzaczorach i przez lunety podziwiali stado ptaków, widoczne na rozłożonej w dole wysepce. Szybko do nich dołączyłem i na skraju przepaści, ustawiłem statyw aparatu. Zerknąłem w napięciu przez wizjer i zobaczyłem tylko, wir ptaków zrywających się do lotu. Patrzyłem spokojnie przekonany,że zrobią parę kółek i siądą z powrotem. No i siadły, ale same czajki. Towarzyszka, z paroma innymi ptakami, odłączyła się i ruszyła prosto w górę rzeki. I tyle jej widziałem. Żarciki i złośliwości, sypały się ze strony moich Towarzyszy, jeszcze bardzo długo. Tak jak bym był umówiony z nią, na konkretną godzinę. Powstał teraz dylemat. Czekać tu, nie wiadomo jak długo, łudząc się, że wróci tu wkrótce, lub przeszukać większy odcinek brzegu, w nadziei, że gdzieś ją wypatrzymy. Zdecydowaliśmy się na to drugie. Czas płynął, a my jak mały tajfun, szaleliśmy na kolejnych odcinkach brzegu. Bez rezultatów. Ogarnęła nas rezygnacja. Postanowiliśmy zrobić sobie mały odpoczynek. Postanowiliśmy wyskoczyć na pola uprawne koło Iłży. Pogoda stwarzała nadzieję na poprawę. Pojawiały się nawet małe spłachetki błękitu. Może będziemy mieli szanse, ucieszyć oczy widokiem jakowyś migrujących drapoli. Godzina drogi i faktycznie przed nasze oczy, wypełza pokaźny obszar, zaoranych pól. Chiba jakiś po pepegerowski majątek..Co prawda, naszą radość psuje widok dziesiątek wielkich śmigieł elektrowni wiatrowych. Ale skoro już tu jesteśmy, to przeczeszemy te pola. Moim Towarzyszom, od razu zamarzyły się wielkie stada morneli, siedzące tuż przy drodze. Eliza przekonywała Kamila, a Kamil Elizę, że tak, na pewno tu są, tylko trzeba je dostrzec. Tak się niesamowicie najarali, że w końcu i ja zacząłem się wpatrywać w szare grudy ziemi, jak by od tego zależało moje życie. Atmosfera zagęściła się niesamowicie, jak przed burzą. Potrzeba było tylko niewielkiego wyładowania, aby eksplodowała w furii emocji. Oczywistym jest, że to ja się stałem pilotem wyładowania. Wytrzeszczałem te moje kiepściutkie gały i nagle cuś w nich mignęło. Automatycznie wrzasnąłem-JEST. A to była zwykła plicha. Zerwała się, obróciła w powietrzu i mignęła odbitym światłem, jak błystka na spiningu. Zaraz zapadła z powrotem w burej grudzie. Za to w samochodzie eksplodowały emocje. Ich wybuch o mało nie rozsadził nieszczęsnej gabloty, a moje szanowne Koleżeństwo, było by i zeszło z nadmiaru emocji. Oj długo mi nie nie dali spokoju. Naigrywali się przy tem bezczelnie, że za karę nie zobaczę tego czego oni, czyli TOWARZYSZKI CZAJKI. A  ja se rzekłem w duchu-no i chromolę, wszystkiego i tak nie zobaczę, ale co przeżyłem to moje i tych fantastycznych emocji nigdy nie zapomnę. Co niektóre wróble świergolą, że piszę za dużo o duperelach, a za mało o ptakach. No to ja mówię, że o pticach mogą se poczytać w Wikipedii. Ja piszę tylko o emocjach. O tym co się czuje, gdy człowiek skrada się do "ofiary" ciągnącymi się w nieskończoność malutkimi kroczkami i nic nie widzi poza tą małą opierzoną kropeczką i ta nieopisana chwila na samym końcu, gdy się przeżywa orgazm szczęścia, że mam, że dorwałem skubańca, abo okropny smak porażki, że było tak blisko  i gucio z tego wyszło. I właśnie ostatnio, namiętnie żyję takimi chwilami. Nie jestem ornitologiem. Jestem myśliwym i łowcą,ale przyrodnikiem. Tropię swoje ofiary, jak barbarzyńcy z pod znaku fuzji, ale moją bronią jest aparat fotograficzny. A trofea, to nie tylko ptaki.                                                                    No i popatrzcie Szanowni Przyjaciele, ile te cholerne mornele wywołały emocji. Mornele mornelami, a jeść się chce.                                                                           Czasowo zaczęło się robić skąpo. Kamilos nawija, że przynajmniej raz  wypada być o wyznaczonej porze w domu. Zawracamy  na polu z piskiem opon, zostawiając ślady, o których  miejscowi, będą tworzyć legendy z ufoludkach. Przetartym szlakiem wpadamy na Kaliszany. Totalna bryndza. Nie tylko nie ma towarzyszki, ale w ogóle nie ma żadnych czajek. Następne długie minuty,półgodziny,a w końcu i godziny, spędzamy na oblatywaniu brzegu i szukania stad czajek. W końcu , wypatrzyliśmy je gdzieś daleczko, ale bez tej mojej i jedynej. Daleko pod drugim brzegiem, widzimy na wysepce tłum ptaków. Kamil patrzy na zegarek i kalkuluje. Nie da rady, jest już bardzo późno, prujemy do domu. Przejeżdżamy przez most w Solcu. Widzę, że Kolega toczy ze sobą bitwę. Ulega pokusie i skręca na drogę wzdłuż Wisły. Ma ona wyprowadzić nas na przeciw miejsca, gdzie widzieliśmy duże stado ptaków. Gmeramy się po zapętlonych, gruntowych drogach. Zmęczeni wychodzimy w końcu na brzeg rzeki. Przed nami, pięknie widoczne stado odpoczywających czaj. Są wszystkie zołzy, oprócz naszej. Robi się zdecydowanie późno. Aura, w ciągu dnia zróżnicowana i zmienna, teraz ustabilizowała się. Niebo pokryła gruba warstwa ciemnych chmur. Nadciągający zmierzch pogłębia przytłaczający, ponury nastrój. Najwyższa pora wracać do domu. Pupa blada.Chiba trza powoli składać sprzęt. Kamil zerknął z ukosa i mówi: zaczekaj jeszcze trochę, może trafi się nam , jakiś zapóźniony błotniak. No to może. Znacie te gawędy o morzu.                                                     Zawsze nadchodzi nieuchronnie ta szczególna chwila, kiedy pada słowo WRACAMY. Raz z ulgą,raz z rozczarowaniem, nigdy nie jest wszak obojętna. Ja dzisiaj byłem jakiś takiś-niedopieszczony. Wiedziałem, że poniosłem totalną klęskę, że nie będzie życiówki, ale co tam, jakoś mi to zwisało i powiewało. Jak mawiają mądrzy Bracia Gruzini, nigdy nie wypijesz całego wina świata i nie zborsuczysz wszystkich kobiet, tegoż świata. Spokojnie się pogodziłem z wyrokiem opatrzności, że CZAJKA TOWARZYSKA,  jest poza moim zasięgiem.                 Jedziemy gargantuicznie(KIL BILL 2) paskudnymi, polnym  drogami, byle do wylotówki. W  tym momencie Kamilos, jak zawsze Profesjonalista, rozglądając się dookoła rzecze, tam na polu siedzą jakieś ptaki, chyba czajki. Dobra nic tu po nas. Jedziemy kawałeczek dalej, ale profesjonalne podejście do tematu, każe mu powiedzieć, chwilunia trzeba przepatrzyć. Kurde, skąd ja wiedziałem, że muszę się obracać w towarzystwie takich mądrych Ludziów. Nad polami rozciąga się, wszechogarniający półmrok. Kamil przepatruje lornetką, perspektywę pól. Ja bujając  gdzieś myślami,wyglądam przez przeciwpałożnyj lufcik. Myślę, że nie myślę. I wtedy rozlega się,cudownie nieprzyzwoity okrzyk: O K...... JEST. Wybaczcie proszę, ale tej chwili, na pewno nie zaponę do końca żywota. Właśnie dla takich chwil się żyje. Przed nami, na świeżo zaoranym polu, siedziało, niewielkie stado czajek. Wśród nich dreptała CZAJKA TOWARZYSKA. Czy muszę Wam opowiadać jak się w tym momencie czułem. Ani chybi, dopadło mnie przeznaczenie. Ta czajka była mi pisana.Wjechaliśmy na boczną dróżkę, modląc się, aby w ostatniej chwili nie spuliły się. Wbrew oczekiwaniom, siedziały i wyraźnie nie miały zamiaru, ruszyć się gdziekolwiek. Zrobiłem wtedy koło 200 zdjęć tych ptaków. Opadający na pola zmierzch pozwolił, że tylko kilka z nich, pozwoliło udowodnić, o czym w tej chwili mówimy. Co tu dużo gadać, w podświadomości, miałem zakodowane, że ten ptak jest mi dzisiaj pisany. I dlatego odważę się poruszyć temat, czegoś tak abstrakcyjnego, jak  szczęście. Raz jest, a drugi nie. Dzięki wszelakim Bogom Matki Natury, dzisiaj szczęście mi dopisało. Muszę oczywista podziękować moim Towarzyszom podróży. Tworzyli niesamowity nastrój, tych niezapomnianych chwil i ogromnie się przejmowali moim niepowodzeniem z czają(OBŁUDNICY  !!)



BAJEROWSKO WYRASTAJĄCE KORZENIE


NIE WIEM, CZY MIEJSCOWI, WRACAJĄ TAKĄ ŚCIEŻKĄ, DO DOMU PO PIJAKU. JEŻELI TACY BYLI, TO NIECHYBNIE WYGINĘLI


TU BYŁA TOWARZYSZKA,ZANIM PODSZEDŁEM DO KRAJU PRZEPAŚCI




DZIEWANNA WIELKOKWIATOWA NIE BYŁO
TOWARZYSZKI, TO CZŁEK ZAJMOWAŁ SIĘ DUPERELAMI

J.W

NAD GŁOWAMI KRĄŻYŁ NAM PRZEPIĘKNY TRZMIELOJAD.
NIEPRAWDOPODOBNE, ALE PRZY TAK KOSZMARNYCH WARUNKACH, UDAŁO MI SIĘ ZROBIĆ, KILKA NAJLEPSZYCH MOICH ZDJĘĆ TRZMIELAKA. I CHWAŁA MU ZA TO !!!

PERNIS APIVORUS

J.W

TUDZIEŻ HAJSTRA-CICONIA NIGRA

O RYBOŁAPIE NIE WSPOMNĘ-PANDION HALIAETUS

CZAPELKA BIAŁA,PRZY POLOWANIU-CASMERODIUS ALBUS

ATAK BYŁ TAK NIEMOŻEBNIE 
SZYBKI. KAMERA TEGO NIE UCHWYCIŁA
TYLKO CZYM TU SIĘ WYŻYWIĆ ????




TRAFIŁ MI SIĘ JAKIŚ WYJĄTKOWO DUŻY ĆPAK



I Ł Ż A

TU POWINNA BYĆ TOWARZYSKA

ALE ZA TO BYŁA TU,  KOCHANIEŃKA
VANELLUS GREGARIUS

ŻYJE W KAZACHSTANIE I OKOLICACH. NA PRZELOTACH, MŁODE PTAKI, MYLĄ NIERAZ TRASĘ I  ZALATUJĄ DO POLSKI. TA TUTAJ, TO CHYBA 42-GIE STWIERDZENIE W POLSCE







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz