Łączna liczba wyświetleń

sobota, 29 kwietnia 2017

295..DO D...,TAKI INTERES

SOLINA SŁUDWI Z PRZYDATKAMI 2017.04.23.

        Zbliżał się,niecierpliwie oczekiwany weekend,a z nim dwa wyjątkowe wydarzenia:wypad z Biurem Podróży "Horyzonty" do Mołożewa i nocny wypad z Michałem nad Słudwię.Mołożew,to przepiękne miejsce nad Bugiem.Miałem tam swoje pierwsze błotniaki łąkowe i właśnie z myślą o nich,jechałem tam kolejny raz.Po powrocie miałem się wykąpać,najeść, troszkę odpocząć,zapewne przy komputerze,przeglądając łupy fotograficzne z Mołożewa.Potem miałem razem z Michałem wypuścić się nad Słudwię,aby dorwać sowy-płomykówki i pójdźki.Znaliśmy ich wiele miejscówek-pewniaków,więc nie wątpiliśmy,że jakieś zaliczymy.Kwestią tylko było,ile.
Całą moją radość,psuły prognozy meteorologiczne.Złe ,a nawet b.złe.
I nie chodziło tu o chmury i o deszcz,ale coś co najbardziej minimalizuje szanse spotkania ptaków-WIATR.Silny wiatr,od dłuższego już czasu, komplikował moje wyskoki i wyglądało,że w najbliższy weekend,też nie ustąpi.Czarę goryczy,przelał Kamil.Pocieszył mnie,mówiąc krótko:założę się,że nic nie zobaczycie.W taki wiatr nie ma po co jechać !!Obyż jego słowa obróciły się w pewna brzydką rzecz !!
 Z Mołożewa wróciłem ponury,jak chmura gradowa.To była pierwsza wycieczka horyzontalna,z której nie przywiozłem żadnych zdjęć.I chiba już ostatnia taka wycieczka,w jakiej wziąłem udział.Grupa była mała.Mimo to znalazła się para mądrali,która niczym dwa parszywe kundle,wybiegała cały czas przed front wycieczki,płosząc nieliczne ptaki.I nie zważając na uwagi przewodnika.Takie wycieczki,w wielkiej i hałaśliwej grupie ludzi,są etapem,przez który przechodzi każdy początkujący ptasiarz.Nic dziwnego,że nie spotkałem nikogo z ludzi, z którymi zawarłem miłe znajomości,parę lat temu.
Po powrocie,mimo szczerych chęci,nie byłem w stanie zbyt dobrze odpocząć. Zawód  z nieudanej wycieczki i podniecenie przed następną,zmusiło mnie,abym łyknął procha na uspokojenie,aby choć chwilunie kimnąć.
Wreszcie nadszedł moment,gdy wrzuciłem plecak,wypchany przeróżnym sprzętem optycznym,na wszelkie spodziewane i niespodziewane okazje i ostro ruszyliśmy do przodu.Długo wcale nie jechaliśmy.Ale gdy na miejscu wyskoczyliśmy z gabloty,miny nam zrzedły.Temperatura była ujemna,a bardzo silny wiatr sprawił,że od razu poczuliśmy się jak za kołem podbiegunowym.
Nic to,że różowiejące niebo,było prawie bezchmurne.
Współczesne samochody,maja takie fantastyczne urządzenie,które nazywa się tempomat.Programuje się żądaną prędkość i samochód utrzymuje ją cały czas automatycznie.Z góry i pod tyż.Ustawiliśmy najwolniejszą jaką się dało i ruszyliśmy do przodu.Wlekliśmy się powolusieńku,dokładnie przeglądając dachy,kominy,okienka w stodołach i takie tam różne.Od czasu do czasu,zatrzymywaliśmy się na chwilę i dokładnie przepatrywaliśmy obiecujące miejsca.Sprawdziły się słowa Kamilosa.Nic,nic i jeszcze raz nic.Totalna poracha.Nie było jednak tak tragicznie.Miałem bowiem wyjątkową przyjemność,przeżyć cudowne chwile.Może nieraz nadużywam tego słowa,ale tutaj jest całkowicie adekwatne.A te cudowne chwile,to świt na polach i łąkach.Nie jestem poeta,trudno mi więc ubrać w piękne słówka,moc emocji i piękna jakie właśnie doświadczaliśmy.Piękno to było zwielokrotnione faktem,że o tej porze było całkowicie pusto i nikt nie utrudniał nam paść się na tej ślicznocie.I tak se jeździliśmy i popatrywaliśmy.Gdzie nie gdzie, przystanęliśmy na chwilkę,aby pokonteplować szczególne miejsca.Ja oczywista,cały czas kikowałem za drapolami.Ciągle miałem nadzieję,że zobaczę jakiegoś wcześniaka łąkowca.Nie zapomnieliśmy też o pójdziochach. Jak wiadomo,potrafią one być aktywne jeszcze za dnia.Z upływem czasu,traciliśmy jednak resztki nadziei.Nie znaczy to,że jechaliśmy przez pustynię.A to para kulików wielkich,a to ganiające zajce,a to kuropatwy,a to sunące nisko nad polami,przepiękne błotniaki stawowe,a to duduś,a to makolągiew jedna.I było fajnie.Gdybyż nie ten cholerny wiatr.Temperatura była deczko wyższa,ale ten sk.....l wiał coraz silniej.Najczarniejsza  z czarnych rozpacz.Pojechaliśmy na mostek pod Złakowem,aby popatrzyć na siewkowate.Zbliżała się już godzina ósma i zrobiło się rojnie.Była wszak   niedziela i ludzie zasuwali na poranna mszę.Widok łąki mocno mnie zaskoczył.Było jeszcze dużo wody i wszędzie widoczne tłumy batonów.
Bataliony,bataliony i tylko one.Oprócz nich wypatrzyliśmy tylko jednego mizernego rycyka.A batony zasuwały energicznie po błotku,często gęsto naparzając się po łbach.Zaczęły już gody.Siedziały jak na wielkiej szachownicy.Każdy miał swoje poletko i wystarczyło,aby odrobinę zsunął się z niego w stronę sąsiada,a już wybuchała awantura.A jak pod ręką była jakaś dziewucha,to pirze sypały się na całego.Była to dla mnie jakaś pociecha.Nie musiałem zasuwać nad Biebrzę,aby zobaczyć te cudeńka.
Przy mostku spotkaliśmy moich starych,fantastycznych Kumpli-Iwonę i Wiesława. Ich właśnie poznałem na moich pierwszych horyzontalnych wycieczkach.Teraz już śmigali sami i dobrze im tak za to.
Jak zawsze na takich wyprawach,czas gnał niemiłosiernie.Michał wcześnie wyjechał,ale i wcześnie miał wracać.Pokręciliśmy się jeszcze trochę po okolicy,ale nie było już ajwajów.Spory ruch samochodowy i szwędający się wszędzie ludziska,zdenerwowały Drivera.Dosyć,spadamy stąd.
Wracając do doma,zboczyliśmy deczko i zajrzeliśmy na stawy hodowlane w Psarach.Miałem cicha nadzieję,że powetujemy sobie trochę,nasze dotychczasowe niepowodzenia.Niestety,nie wiem z jakiego powodu,ale wszystkie stawy były spuszczone,a dna suche jak pieprz.Ot i cholerka.
I tak cegła da gaz i w domu byłem już koło czternastej.Dwa dni szaleństwa i ani jednego zdjęcia,o którym mógł bym powiedzieć-Właśnie tu przyjechałem dla niego !!!



SIEDZIAŁ SKUB ANY NA GRUSZY KOŁO SZOSY.ZATRZYMALIŚMY SIĘ PRZY NIM....
I GŁUPIO ZMARNOWALIŚMY OKAZJĘ.ZAMIAST PRÓBOWAĆ JAK NAJWOLNIEJ WYKORZYSTAĆ OKAZJE,ZACZĘLIŚMY NA CAŁEGO SZARPAĆ SIĘ Z OKNAMI I SPRZĘTEM.OD RAZU SPIERNICZYŁ.USIADŁ NA POLU KAWAŁEK DALEJ,ALE NIESTETY TYLKO NA MOPMENT

SKOWRONEK.WYDAJE MI SIĘ,ŻE W TYM ROKU JEST ICH WYJĄTKOWO DUŻO

KULIK WIELKI-NUMENIUS ARQUATA

TO ZDJĘCIE POWINNO IŚĆ Z AUTOMATA DO KOSZA.ALE CIESZY MNIE NIEPOMIERNIE,JAK DRZE MORDĘ,NA PRZEBIEGAJĄCEGO KOŁO NIEGO ZAJCA

ZAJĄC USIADŁ KOŁO KULIKA...

...A TEN DROBNYM KROCZKIEM DO NIEGO

POTM CZAJKA GO POGONIŁA

TRAGIKOMEDIA.ZAJĄC POPRZTYLAJĄCY,PO PLASTIKOWYM POLU

ODCZAJNY KOGUTEK.TEŻ MIAŁ W ZADKU TEMPOMAT.ZASUWAŁ RÓWNO Z NAMI,ALE PARĘ METRÓW PRZED SAMOCHODEM.NIE WIEM JAK DŁUGO,TRWAŁ TEN SPACER.TRZASNĄŁEM DRZWIAMI I TO BYŁO NA TYLE

ŻERUJĄCE NA POLACH BATONY




PIERWSZE MIEJSCE,NA MOJEJ LIŚCIE BRZYDALI-POTRZESZCZ
MILIARA CALANDRA


BYŁO JESZCZE TROCHĘ GĄSEK.SAME GĘGAWY I ZAGUBIONE STADKO ZBOŻÓWEK

PHILOMACHUS PUGNAX


I TO CHIBA TEN NAJPIĘKNIEJSZY ZE WSZYSTKICH.
NIE MIAŁEM NIESTETY OKAZJI,ZOBACZYĆ JAK STROSZY PODGARLE

CZĘSTO OBSERWOWANY U WSZYSTKICH PTAKÓW ODRUCH,PRZEPATRYWANIE NIEBA



JAK PRZEBIEGAŁ KOŁO NAS,TEN KAWAŁ OPIERZONEGO MIĘCHA,TO MYŚLELIŚMY,ŻE TO TĘTENT JAKIEGOŚ WŚCIEKŁEGO WOLCA

POTEM SIĘ CHACHALIŚMY,BO BYŁ JUŻ W POWIETRZU,A JESZSCZE ŁAPAMI PRZEBIERAŁ JAK NA ROWERZE

A POTEM, W PEWNYM MOMENCIE,ZROBIŁ SIĘ Z NIEGO,POLATUJĄCY PŁATEK ŚCIEGU...I BYŁ PIĘKNMY

BŁOTNIAKÓW STAWOWYCH BYŁO SPORO

ICH GODY

I NA KOŃCU DESER-SAMICA ŁĄKOWCA.
JEDNAK B.DALEKO I POD ŚWIATŁO

J.W

WASZ DONOSICIEL

PATRZYŁEM NA MICHAŁA ZE WSPÓŁCZUCIEM.LECIUTKA KURTECZKA.NORAMALNIE SŁYSZAŁEM,JAK DZWONIĄ MU ZĘBY...I JESZCZE CUŚ.
MŁODOŚĆ GO TAK GRZAŁA

IWONKA I  WIESŁAW-TYŻ FEJSBOLE

piątek, 28 kwietnia 2017

294.O TYM JAK ŁOŚ ZROBIŁ MNIE NA JELENIA

        WESOŁA K.WARSZAWY 2017.04.20.

                Wybrałem się po pół roku,ponownie do rezerwatu "BAGNO JACKA".Kiedy tu byłem ostatnio w październiku,było zatrzęsienie sosnówek i mysikrólików.Niedawno zgadałem się z Kolegą z FB,na temat tegoż rezerwatu.
Po tej rozmowie,zostało mi wrażenie,że jest tam całe stado łosi,które nic nie robią,tylko cały czas czekają na Długosiewicza.To tak jak w hipersupermarkecie.Wchodzisz,łapiesz towar z półki,idziesz do kasy i masz.
Kamilos zawsze mi zarzuca,że mam specyficzny umysł:widzę i słyszę,to co chcę zobaczyć i usłyszeć,a nie to co jest faktycznie.
Odniosłem więc wrażenie,że to tylko formalność.Pojechać,sfocić,wrócić i wsadzić na Faceplociucha.Prognozja niezła.Słonecznie,ale za to zimno i wietrznie.Na miejscu byłem późno,bo o 9-tej,aby temperatura mogła przekroczyć 0.Tkwiłem w słodkim błogostanie wiedząc,że mam czasu od cholery i ciut,ciut i mogę się tu błąkać cały dzień i liczyć łososie.Jak zawsze rano,słychać było ze wszystkich stron,rozkoszny wrzask ptasząt.Były wilgi,sikory,rudziki,kapturki,a przede wszystkim wszechobecne pierwiosnki. podług  mnie,ptak ten swoim monotonnym i jednostajnym pitu-pituleniem,może człowieka doprowadzić do ciężkiej cholery.Ale i tak go ogromnie lubię.Nie odezwał się również żaden dzięcioł,a jak zawsze,miałem chrapkę na czarnucha.Mądry kolega,wytłumaczył mi potem,że dzięcioły karmią teraz młode i robią wszystko,aby być niezauważalne
I tak se pitu-pitoląc,szedłem powoli brzegiem,nasłuchując i wypatrując łosi.Ba,z Yotubusa,ściągnąłem słodki bas,byka na rykowisku i puszczałem go od czasu do czasu.Niet,niet i niet.Czas mijał,a ja swojej formalności nie mogłem dopełnić.Dyskretnie rozpytywałem w tym temacie,napotkanych ludzi. Odpowiedzi wprowadziły tylko większy zamęt w mej skołowanej łepetynie. Jeden,widywał go tu tylko w zimie,drugi tylko w lato,trzeci w ogóle,a czwarta,że i owszem,bardzo często,ale  pinć kilometrów dalej.
Obszedłem to bagno,prawie dookoła,ale bez efektów.Rozglądałem się przy tym pilnie,bo miejsce to słynie również z tego,że można tu spotkać bez trudu: żabska moczarowe,zaskrońce i autentyczne ŻMIJE.Szczególnie o tej ostatniej myślałem z utęsknieniem.Być może było jednak za zimno,bo nic z tego towarzystwa, nie miałem przyjemności ujrzeć.
Przeszedłem przez tory kolejowe wojskowej bocznicy i wszedłem w młodniak sosnowy.Tylko sosny i brzozy,według ostatniej mody propagowanej przez szyszkowników.To tu były niedawno,rzeczone tłumy sosnówek i mysików.Teraz była tu totalna,cicha  pustynia.Nie bardzo mogę zrozumieć dlaczego,ale pierwsze ptaki odezwały się,dopiuero gdy doszedłem do następnego jeziora.Dzikie całkiem przyjemnie .Wszędzie mnóstwo śladów bytności bobrów.Usiadłem na pniu zwalonego drzewa i rozmarzyłem się mocno, popatrując na słodkie,otaczające mnie widoki.Było cicho,fajnie i poetycznie.I nagle gdzieś za plecami,ktoś odpalił jakiś grubszy kaliber.Do nieustannego grzechotania kałachów,dobiegającego z bliskiej strzelnicy,zdążyłem się już przyzwyczaić.Tu jednak,odezwała się jakaś solidna armata.O mało nie wyskoczyłem z kamaszy.
Powoli dochodziłem do siebie,gdy skonstatowałem,że tylko ja jeden poczułem cykor.Otaczające mnie ptaki,nawet nie przerwały swoich szczebiotów.
Co za szalony świat.Pokręciłem się po okolicy,kręcąc głową na wszystkie strony.Nie dane było mi jednak,zobaczyć nic wystrzałowego,a nie myślę bynajmniej o tej starej armacie.Znowu się odezwała.Całkiem blisko i z kierunku,gdzie zmierzałem.No skoro mnie tu nie chcą.Obróciłem się o 180 stopni i poczłapałem z powrotem.Zrobiło się już całkiem Ciepło,co dawało mi jakąś nadzieję,że zobaczę przynajmniej jakąś oślizgła gadzinę.Szczęście mi tego dnia, nie dopisało.Już przy samym wyjściu z nad "Jacka",kiedy to usiadłem na zwalonej kłodzie,przyplątał się do mnie,taki jeden fajnisty pierwiosnek.Siedziałem nieruchomo pod krzakiem,a on miał głowinę pełną amorów.Dziób mu się nawet na chwilę,nie zamykał.Nie zwracał na mnie uwagi.Poświęciłem mu przynajmniej godzinę,ale zaprawdę warto było.
Reasumując,wielu ptasiorków nie sfociłem.Spędziłem tu jednak przyjemnie wiele godzin,a więc na pewno tu wrócę.


TAK TO OGÓLNIE WYGLĄDA.OSTRZEŻENIEM JEDNAK,NIKT NIE ZAWRACA SOBIE GŁOWY I NIKT TEŻ NIE PRÓBUJE GO EGZEKWOWAĆ

RZYWITAŁ MNIE,TAKI JEDEN KOLOROWY

GŁOWĘ MIAŁ ZAJĘTĄ,BUDOWĄ WŁASNEGO M1






BOBRZE POBOJOWISKO





FAKTYCZNIE TO JA JESTEM W GRANICACH WARSZAWY.A TU TAKIE CUŚ

TAKIE KŁADKI,LUBIĄ ROZLECIEĆ SIĘ W CAŁKIEM NIEODPOWIEDNIM MOMENCIE

GROBLA PODZIURAWIONA JAK SER SZWAJCARSKI,BOBROWYMI NORAMI.
WYMIJAJĄC JE,POSUWAŁEM SIĘ POWOLUTKU.I CHIBA TYLKO DLATEGO NIC MI SIĘ NIE STAŁO,GDY NAGLE ZAPADŁEM SIĘ GWAŁTOWNIE PO....
MNIEJSZA Z RESZTĄ PO CO.
W TAKIEJ SYTUACJI ISTNIEJĄ DWA NIEBEZPIECZEŃSTWA.JEDNO MAŁO ISTOTNE,ŻE SIĘ ZŁAMIE KULASA.DRUGIE BARDZIEJ CIEKAWE.MIANOWICIE,NIEGRZECZNIE OBUDZONY LOKATOR,MOŻE DOTKLIWIE POKĄSAĆ NIEPROSZONEGO GOŚCIA.BYŁY JUŻ NOTOWANE ZGONY Z POWODU WYKRWAWIENIA,PO ROZERWANIU PRZEZ BOBRA,TĘTNICY UDOWEJ

"NASI" TU BYLI



WŁAŚCIWE "BAGNO JACKA"






FRINGILLA  COELEBS

MÓJ SŁODZIACZEK-PIERWIOSNEK-PHYLOSCOPUS COLLYBITA









RUDZIK-ERITHACUS RUBECULA




MÓJ ŚLAD.8 KILOSÓW.UWAŻAM,IŻ JEST TO FAJNA PROPOZYCJA DLA RODZINNYCH WYCIECZEK.DOJAZD NA SAMO MIEJSCE SKM-KĄ,NA BILETACH MIEJSKICH.TEREN ŁATWO DOSTĘPNY I ATRAKCYJNY WIDOKOWO.NA JESIENI KRĘCI SIĘ TU PEŁNO GRZYBIARZY.NA PEWNO NIE BEZ POWODU