Łączna liczba wyświetleń

środa, 23 listopada 2016

276.DORWAĆ AMERYKAŃCA

            KOCK 2016.11.19.

           Od jakichś dwu tygodni,głównym tematem ptasiarskich pogaduch, był rzadki gość z Ameryki.BRODZIEC ŻÓŁTONOGI.Niewielki ptak przypominający krwawodzioba.Był stwierdzony dopiero jeden raz w Polsce.Teraz odwiedził nas drugi raz i siedział na stawach rybnych w Kocku.Wpadł i to bynajmniej nie na chwilę.
Jego przedłużający się pobyt,zaczął ściągać z całej Polski,spragnionych ujrzenia go.W końcu Kamil,też nie wytrzymał i zdecydował-Chłopaki
 jedziemy !.W sobotę !!.Od tej pory,każdy dzionek zaczynał się od porannego sprawdzenia meldunków.I co ranek były one nieodmiennie takie same-JESZCZE JEST !.Doczekaliśmy w końcu soboty i już o 6 rano załadowaliśmy się do gabloty.Tym razem wlazło do niej,ile się dało.Pięciu chłopa.Raz jeden wyszedł mi na zdrowie fakt,że nie jestem ździebełkiem.Miałem dla siebie,na wyłączny użytek,fotel obok kierowcy.Trzech,mniej gabarytowych,siedziało ciasno upakowanych z tyłu.Od samego startu jesteśmy ogromnie rozemocjonowani.Czy będzie ?I czy pogoda da nam szanse,zobaczenia go na sucho ?.Nie ma co ukrywać,prognozje są tragiczne.Pewne nadzieje,daje nam uwaga,że w rejonie Lublina,przelotne przejaśnienia.Od razu traktujemy to,jako dobra wróżbę.Zalecimy,przejaśni się,zobaczymy małego i w w nogi,do domu przed następnym szkwałem.Wyobraźcie sobie moi Przyjaciele,że tak to się mniej więcej odbyło.Przez całą drogę,towarzyszyły nam ciemne i ponure chmury.Gdy minęliśmy Ryki,zaczęło solidnie lać.Nie będę ukrywał,że miny mocno nam zrzedły.A najbardziej mnie.Towarzyszyli mi Profesjonaliści. Odpowiednio ubrani i dobrze czujący się przy każdej pogodzie.Ba,jeden nawet wrócił niedawno ze Spitsbergenu.Ja jednak,ze swoim sprzętem fotograficznych,wymagałem minimalnej suchości i przejrzystości powietrza. Wycieraczki zasuwają jak małe samochodziki,a ja popadam w depresję.Potem nagle robi się jaśniej.Wycierałki zwalniają,a za chwile stają.Patrzymy przez sucha szybę,a daleko przed nami,na otwartym polu,po obu stronach drogi,stoi całe stado samochodów.Ciekawe co tu dają ?Ej chłopaki.Przecie to już tu !!!.
Parkujemy na wolnym skrawku i wyskakujemy z pojazdu.Powiem szczerze,że najbliższe dwie,lub trzy godziny,dostarczyły mi ogromnych emocji i przeżyć.I to nie tylko z powodu ptaka.
Stoimy na brzegu dużego,opróżnionego stawu rybnego.Wszędzie grupy i grupki ludzi w strojach maskujących i z charakterystycznym sprzętem optycznym.Od razu trafiamy w sam środek emocjonalnego wiru.Jesteśmy traktowani,jak starzy fumfle,którzy przed chwilą,na chwilę odeszli gdzieś na bok,a teraz wracali.Od razu zostaliśmy poinformowani o statusie poszukiwanego.Jest taaam,daleko po drugiej stronie stawu.Oo,w tym dużym stadzie czajek.Daleko,bardzo daleko.Koledzy rozstawiają lunety,popatrują na tą szarą i ponurą rzeczywistość.Zastanawiamy się co dalej.Nagle nadlatuje bielik.Całe bractwo,żerujące na dnie stawu,zrywa się gwałtownie w powietrze.Czajki z małym też.Robią nad nami parę okrążeń i odlatują na zachód.Jesteśmy nie na żarty wystraszeni.Czy po to się tu wlekliśmy,aby mu tylko nasypać na ogon soli.Ktoś nas pociesza,że to już nie pierwszy raz.Po kilkunastu minutach,stado nadlatuje.Znowu parę okrążeń i lądują tam gdzie poprzednio.Krótka narada.Zapada decyzja.Idziemy brzegiem,może się uda zbliżyć do nich jakoś.Gdy już jesteśmy,prawie po drugiej stronie stawu,znowu jakiś popłoch.Stado zrywa się.Robi parę rundek i znika na horyzoncie. Czekamy z nadzieją,że znowu wrócą w te same miejsce.Z upływem czasu, nadzieja robi się coraz  słabsza i bardziej wiotka.Jak poranna mgła.Kiedy już zdycha,ktoś krzyczy z ulgą-Sąąą !!!!.Wylądowały nieopodal nas.To nieopodal nas,powinno być w dużym cudzysłowie.W każdym razie,mogę go już zlokalizować przez lornetkę,bez posiłkowania się lunetą.Powoli,bez gwałtownych ruchów,kryjemy się w nadbrzeżnych krzaczorach.Ja ,staram się opanować i spokojnie zrobić,chociaż parę czytelnych zdjęć.
I może mi moi Kochani nie uwierzycie,ale w tym właśnie momencie,w chmurach tworzy się okienko,przez które,Słońce oświetla ptasiorka.Wszyscy robimy zdjęcia.Przez te 10 minut,gdy widoczność jest wspaniała,robimy najlepsze zdjęcia tego dnia.Najlepsze,to nie znaczy,że wspaniałe.Wiele z nich,kwalifikowała by się do kosza.Ale bywający w takich sytuacjach,wymyślili eufemistyczne pojęcie-"zdjęcie dokumentalne".Beznadziejny bubel,gdy staje się dokumentalnym,nie trafia już do kosza,a awansuje i jest podziwiany przez wszystkich z otwartymi jałopami.No i właśnie wyprodukowaliśmy,całą stertę,takiego dokumentalnego badziewia.Ale dzięki temu,jako że tylko czytelne zdjęcie,pozwala mi zaliczyć nowy gatunek,mogłem to spokojnie i z czystym sercem,uczynić.Słońce gaśnie,zasłonięte przez czarne,ponure chmury.Chodzimy po brzegu,z nadzieją,że znajdziemy jakieś miejsce,gdzie widoczność będzie lepsza.Ale nawet jeżeli zyskujemy gdzieś parę metrów,to beznadziejne światło,czyni nasze wysiłki daremnymi.Zaczyna kropić.Znaczy się,przelotne rozjaśnienia minęły.Ober majster Kamil,wydaje rozkaz,wracamy.Oj,ciężko to wracanie idzie.Co chwila stajemy i oglądamy się do tyłu,mając nadzieję na jakiś cud.Żegnamy otaczających nas zewsząd Przyjaciół.Widzimy większość z nich pierwszy raz,ale jesteśmy jak jedna,wielka rodzina.I to powiększająca się.Bo ciągle przybywają nowi.Właśnie na brzeg wyskoczyła pokaźna petarda z Gdańska.Niezły kawałem drogi.Ale miele szczęście.Wyprzedzając fakty,brodziec był jeszcze widziany następnego dnia rano.Potem, zawinął tyłek w troki i by,by.Poleciał do Trumpa.
A my rozgorączkowani,przekrzykując jeden drugiego,dzielimy się wrażeniami i oglądamy wyświetlacze naszych aparatów i komórek.Logicznym było,że nam w końcu od tego krzyku,zaschło w gardłach i straciliśmy głos.Kamil zatrzymał się na najbliższej stacji,gdzie zaopatrzyliśmy się w coś do przepłukania gardło.
Ale jak wielu Was wie z doświadczenia,takie płukanie ma to do siebie,że im bardziej się spragnione gardło płucze,tym jest bardziej suche.W Warszawie, wytoczyła się z samochodu banda rozochoconych,dużych chłopców i tanecznym krokiem powędrowała dalej,ciesząc się swoim szczęściem.
A końcu co  ??Ooo !!A ilu z Was widziało brodźca żółtonogiego.Jest nas takich,na pewno niewielka grupa.Całkiem przyjemna świadomość.

CZARNO,PONURO I STRASZNO

PIERWSZE SKANY

PODEJMUJEMY DECYZJE.DORWIEMY GO OD TYLCA

SĄ JUŻ PIERWSZE FOTY

JANUSZ MA NIEWYRAŹNĄ MINĘ.JEGO CZARNA FUJARKA NIE STRACIŁA JESZCZE DZISIAJ,NIEWINNOŚCI

WSZĘDZIE SIĘ DYSKUTUJE O BRODŹCU.
TEGO KOLEGĘ W TWARZOWY WDZIANKU GŁOWY,CZĘSTO SPOTYKAM NA PATELNI.RAZEM ŚCIGAMY JARZĘBATE

PATRZĄC NA TE ZDJĘCIE,WSPOMINAM PIOSENKĄ JONASZA KOFTY,Z NIEZAPOMNIANEJ  AUDYCJI "60 MINUT NA GODZINĘ".
BYŁA TO TAKA FAJOWA  PIOSENKA POD TYTUŁEM-"BĘC WUJA W CZOŁO I JEST WESOŁO"

TEN DORODNY MŁODZIAN Z LEWEJ,TO KOL.SAMUEL.TO ON NIEDAWNO W KRYNICY ZŁAPAŁ TRZNADELKA I WYWOŁAŁ ALARMOWY ZLOT GWIAŹDZISTY

TAKICH GRUP I GRUPEK,WOKÓŁ CAŁEGO STAWU JEST PEŁNO

TAK PO PRAWDZIE,SKĄD SIĘ BIERZE POTRZEBA,WPATRYWANIA SIĘ NIERUCHOMO W NIEMYM ZACHWYCIE I BEZ KOŃCA, W MULĄCEGO SIĘ PTAKA

SIE ROBI CORAZ BARDZIEJ CIEMNO I PONURO

NA HORYZONCIE KONIEC PRZYGODY

NA POCZĄTKU,ROBIŁEM NA ŚLEPO ZDJĘCIA.DYSTANS,PODŁUG MAPY-500 METRÓW.
MIAŁEM NADZIEJĘ,ŻE PRZYPADKOWO,CHOCIAŻ NA JEDNYM,DA SIĘ GO JAKOŚ ODNALEŹĆ.NAWET SIĘ UDAŁO,NA LEWO OD BIELIKA

PIERWSZA UCIECZKA,LECI Z SAMEGO PRZODU

J.W

DYSTANS SIE SKRACA,ZACZYNAM GO JUŻ WYRAŹNIE WIDZIEĆ.

BLIŻEJ,CORAZ BLIŻEJ

I TO JEST WŁAŚNIE TA CHWILA PROMIENNEGO,SŁONECZNEGO  SZCZĘŚCIA

Z LEWEJ -TRINGA FLAVIPES

ŚWIATŁO ZGINĘŁO I ZROBIŁO SIĘ JUŻ ZUPEŁNIE
"D O K U M E N T A C Y J N I E" 

J.W

                          

poniedziałek, 21 listopada 2016

275.WŚRÓD SZPONÓW I OSTRYCH DZIOBÓW

              SGGW 2016.11.17.

             Po dłuższej nieobecności,znowu pojawiłem się na terenach  tej szacownej Uczelni i od razu skierowałem swoje kroki tam,gdzie bez trudu można spotkać krwiożercze bestie,czyli  gdzie są obszary działania KOŁA NAUKOWEGO "AVES".Jest dzisiaj spotkanie jego uczestników i różnych miłośników.Oprócz tego prelekcja,etatowego straszyciela ptaków z lotniska Okęcie.Wchodzę na salę i jak zawsze targają mną skrajne uczucia.Cudowny widok młodych,pięknych dziewczyn z ich szponiastymi przyjaciółmi.O chłopcach z ich ptakami nie wspomnę,aby nikt nie zaczął szukać czegoś między wierszami.Patrzy się na nich,młodych i roześmianych i człowiek zaczyna boleśnie odczuwać ciężar swoich lat.W sukurs przyszła mi moja Koleżanka-rówieśniczka.Miałem się więc do kogo przytulić w kącie i  nie czuć taki samotny.Oprócz ludzi,na sali były i zwierzęta:trzy piesy,sowa płomykówka, jastrząb,myszołap,raróg stepowy i myszołowiec towarzyski. Ptaki,przyzwyczajone do towarzystwa ludzi,zachowywały się nader spokojnie, jeżeli nie brać,dosyć częstych i regularnych wytrysków "czegoś"tam, z pod ptasich ogonów.Podłoga była wkrótce zasłana stosami ręczników papierowych i trza się było czujnie poruszać,gęsto popatrując pod nogi.
Młodzież rozmawia pomiędzy sobą ,a my z Kumpelą na prędce robimy pierwsze zdjęcia ptaków.Potem pojawia się prelegent i wszyscy skupiają się na jego słowach.Muszę uczciwie przyznać,że facet gadał ciekawie i znał się na tym,o czym prawił.A mówił o charakterach różnych ptaków drapieżnych.O ich układaniu do sokolnictwa.I w ogóle jak wygląda jego praca.Mnie osobiście,najbardziej do przekonania,trafiły jego spostrzeżenia dotyczące jastrzębi.Otóż najbardziej efektywnym ptakiem w płoszeniu jest jastrząb,a nie jak większość ludzi sądzi,sokół wędrowny.Jastrząb,wypada bez lufcik w samochodzie,nawet w czasie jazdy i najkrótszą droga,dopada ptasiory.Gryzie, drapie,pluje i rozszarpuje.Byle co,byle jak,byle na pewno.Potem przycupnie se gdzieś w pobliżu i czeka aby zrobić powtórkę z rozrywki.Może tak wiele,w ciągu dnia.Sokół musi mieć dobre warunki do startu,wzbija się na wysoki pułap,krąży,wybiera jakąś jedną ofiarę,a potem lotem nurkowym,atakuje z pod niebios.Każda taka eskapada,jest bardzo wyczerpująca i pochłania dużo czasu i energii.A więc nie może ich być w ciągu dnia za dużo.
No i jeszcze to-ptaki używane przez sokolników,pochodzą z hodowli i to od wielu pokoleń (!!!!!!)..U niektórych instynkt łowiecki,trzeba dodatkowo rozbudzać.Ale nie u jastrzębia.Ten jest zawsze krwiożerczą bestia.Zawsze jest gotowy do polowania i jak tylko będzie miał okazje,to natychmiast z niej skorzysta.Fascynujące.Koniec pogadanki.Część ludzi się rozchodzi,część zostaje i zapoznaje się bliżej z ptakami..No i teraz możemy se ulżyć.Nasze aparaty ciężko pracują.Żałujemy tylko,że akurat dzisiaj są nieobecne sowy.
Musi coś zostać na przyszłe spotkania.






O ILE DOBRZE USŁYSZAŁEM I SPAMIĘTAŁEM,TO PAN KOWAL

SAMICA RAROGA STEPOWEGO.BYŁEM ZASKOCZONY JEJ WIELKOŚCIĄ.
DORÓWNYWAŁA SAMICY MYSZOŁOWA.




MŁODY SAMCZYK RAROGA STEPOWEGO.TAKI TROCHĘ WIĘKSZY KURCZAK









MŁODY SAMCZYK JASTRZĘBIA.CHUDY,ALE BYK






MYSZOŁAPKA SHANI.STARA ZNAJOMA.FANTASTYCZNY PTASIOREK.PRZEZ DWIE GODZINY SIEDZIAŁA JAK TRUSIA,TYLKO POPATRYWAŁA Z GÓRY NA LUDZIÓW





MYSZOŁOWIEC TOWARZYSKI-SAMCZYK.JEDYNY DRAPIEŻNY PTAK,POLUJĄCY STADNIE.
JEGO  NAZWA JEST NIEPORĘCZNA W UŻYCIU,WIĘC W POLSCE WOŁAJĄ NA NIEGO JASTRZĄB HARRISA,LUB HARRIS.NIC WSPÓLNEGO Z JASTRZĘBIEM NIE MA.
JEST PTAKIEM AGRESYWNYM




CZYŻ TO NIE PIĘKNY WIDOK.