Łączna liczba wyświetleń

piątek, 11 września 2020

366. V I V A T D R A P O L E !!!!!!!!


                     PÓŁNOCNE MAZOWSZE 2020.09.06.

                           Ale się narobiło, jeszcze się cały trzęsę. Jak na mój wiek, było zbyt wiele emocji, w krótkim czasie. Ale zacznę od początku. Z różnych wakacyjno-rodzinnych eskapad, powrócili moi wypadowi Przyjaciele. Ptasio wyposzczeni, aż się trzęśli, aby zaliczyć jakiś ciekawy wypad w teren. Czekaliśmy więc niecierpliwie na niedzielę, z drżeniem serca obserwując prognozy pogody i meldunki obserwatorów z terenu. Nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. W grę wchodziły trzy opcje: Siemianówka, Dolina Środkowej Wisły i obserwacje przelotu siewkowatych, oraz Północne Mazowsze. Gdy w niedzielę rano, spotkaliśmy się o 5-tej w samochodzie, szybko i jednomyślnie wskazaliśmy na ostatnią możliwość. Fantastyczna okolica. Co roku o tej porze, są ogromne szanse, aby na ścielących się tam bezkresnych polach, wypatrzyć mornele. I co mnie szczególnie rajcowało, jest prawie 100 procentowa pewność, że spotka się tam jakieś fantastyczne drapole. Zapowiadała się fajna pogoda, więc jechaliśmy pełni dobrych przeczuć i w doskonałych humorach. Te dobre samopoczucie, nadwątliło się deczko, gdy za Płońskiem, wjechaliśmy w strefę gęstej mgły. Jeden z nas, zawodowy Czarnowidz, zaczął przewidywać, że taka mgła może się utrzymać i do południa. Ja jednak widziałem świat, w zdecydowanie w lepszych barwach. Może z racji, widzianych po drodze,w sporych ilościach, myszaków i stawarów. To był niewątpliwie dobry znak. I tak, gdy kole 8-mej mijaliśmy Mławę, z czystego i błękitnego nieba, patrzyło na nas ciepło, kochane Słoneczko.

      No i zaczęło się to, za czym ja osobiście nie przepadam. Przeczesywanie pól. A jest ich tam dużo i to bezkresnych. Wolno się wzdłuż nich przesuwaliśmy, wysiadając od czasu do czasu z samochodu i dokładnie przepatrując teren, przez lunety. Szliśmy przy tym na skróty, bo na świeżo zaoranym polu, dostrzec mornela jest niezmiernie trudno. Chiba, że ma się szczęście trafić na moment, gdy intensywnie żeruje. A tak, idzie się przez pole szeroką tyralierą i się je "czesze". Ale wtedy, na takie jedno pole, trzeba poświęcić cały dzień, a nam się tego nie chciało. Przy okazji, zaliczyliśmy kilka dużych stad, Siewki Złotej i ogromne stada Czajek ze Szpakami. Które to stada, wywoływały w moich Towarzyszach, ogromny apetyt, na Czajkę Towarzyską. Mijały kilometry i godziny. Monotonna nuda, zaczęła wywoływać w nas zniechęcenie i rozpacz. Ja byłem dodatkowo zdołowany, bo podświadomie oczekiwałem, że wokół mnie, będzie się na niebie kłębił tłum drapoli. A tu Gucio. Nasz Wódz, przeszedł do swojego klasycznego repertuaru. Bo trzeba było jechać, nie tu, a tam. Tam na pewno, to by było ho ho, albo i jeszcze więcej. Byliśmy już zmęczeni i spragnieni jakiegoś sukcesu. 

     A potem, jak za skinieniem magicznej różdżki, wszystko się odmieniło. Mijaliśmy jakieś wielkie gospodarstwo, cuś w stylu dawnych PGR-ów, gdy za nim, nad wielka stertą, "paczkowanej" słomy, zobaczyliśmy liczne krążące punkty. W ruch poszły lunety. No i zara było wiadomo, że jest tam pełno kruków, ale też co najmniej jedna Czarna Kania i dwie Rude. O rzesz ty. Podjechaliśmy bliżej i  spróbowaliśmy podejść bliżej. Po paru chwilach, nad moją głową, krążyła Kania Ruda. Spełniło się nareszcie, moje wielkie marzenie. Patrzyłem na tego przepięknego ptaka i zapomniałem o całym świecie. Niestety, szczęście nie trwało długo. Na miejscu zostały kruki, a kanie krążyły coraz wyżej i dalej. Byłem zrozpaczony. Gdy zniknęły z naszych oczu, ruszyliśmy w ślad za nimi, mając ogromną nadzieję, że kręta droga, znowu nas doprowadzi w ich pobliże. Tylko, że teraz, głowy kręciły się nam, na wszystkie strony. Jak by ktuś zdjął z nas, zły czar. Wszędzie w powietrzu, unosiły się jakieś drapki. Myszaki, stawary i łąkowce. Oczywiście, że nam się od razu zachciało Kurhannika, albo chociaż Stepa. Ale i tak od razu zrobiło się fantastycznie, a krew buzowała w żyłach, jak szalona. A potem minęliśmy zakręt.... i znaleźliśmy się w niesamowitym miejscu. Tej chwili, nie zapomnę do końca życia. Ogromne pole, a po polu zasuwa potężny traktor i je orze, a nad nim krążyło, całe stado przeróżnych drapoli. W ruch poszły lunety i lornetki. Pierwsze szacunki, to co najmniej 3 kanie czarne, 5 kani rudych, 4 orliki krzykliwe, bielik, stawar i takie tam pomniejsze drobie. Tłum jak na Marszałkowskiej, w godzinie szczytu. Ptaki latały nisko, niektóre zalatywały tuż nad nasze głowy. Siadały za traktorem, podrywały się z łupem, dokazywały wzajemnie w powietrzu. To było niesamowite przedstawienie. Coś takiego widziałem pierwszy raz w życiu i już nigdy nie zapomnę. Hurtowo spełniło się i drugie moje marzenie. Widziałem z bliska, Czarną Kanię. Nie taka pikna jak rudzielec, ale może być. No więc aparatura w garść i zaczęło się totalne focenie. W trzy godziny, zużyłem 40 Gb pamięci. Prawie 2500 zdjęć. Ręka odmawiała już posłuszeństwa i nie chciała podnosić aparatu do góry.
    Ale nie było tak słodko. Była i kropla goryczy i to całkiem pokaźna. Było po południu. Mocno operujące Słońce, powodowało silne termiczne ruchy. Falowanie i drganie powietrza. Dodatkowo, znajdowało się na wprost nas, w lewej ćwiartce perymetru. W związku z tym, wiele okazji do doskonałych zdjęć, musiało być zmarnowanych, bo trzeba by było focić pod światło. Jeszcze z Kanią Rudą, nie było tak źle. Ale z takim, ciemno ubarwionym ptakiem, jak orlik, to już była tragedia i totalna porażka.
   Późnym popołudniem, mieliśmy już dosyć. Byłem emocjonalnie wypalony. Pokręciliśmy się jeszcze trochę po polach. Wróciliśmy nawet  na teren, od którego zaczynaliśmy. Ale już się nic ciekawego nie wydarzyło. Choć nie, przesadzam.  Daleko nad jednym z pól, na linii elektrycznej, widać punkt. Pewnikiem grzywacz. Ja bym pojechał dalej. Ale jeden z Kolegów prawi-trzeba sprawdzić. Samochód staje, Kolega się gramoli, wyciąga lunetę (że mu się chciało) sprawdza, a potem mówi- O Kobczyk. Od razu się zerwałem jak młody ogier i cudownie powróciły mi siły. No to idziemy, może się uda zrobić jakąś ludzką fotę. Poszliśmy we dwóch. Luneciarz powiedział-ja zostaję. I tak zaraz pewnikiem odleci. Suniemy powoli przez pole. Co kilkanaście kroków przystajemy i robimy parę zdjęć. I znowu do przodu. Po drodze odpoczęliśmy w oczekiwaniu, aż ze Słońca zejdzie chmura. I tak po 15 minutach, stanęliśmy pod kobczykiem. Panisko spoglądał na nas ciekawie. Raz jednym okiem raz drugim. Totalny szok. Kto by się spodziewał, że ten Kochany, zrobi nam taki prezent i da się sfocić, prawie z "przyłożenia". Gdy wróciliśmy, Kolega miał bardzo nieszczęśliwą minę. Dlaczego ja  Wami nie poszedłem ???. A potem słychać było głośne odgłosy intensywnego plucia. Ano pluł se bidak w brodę. Za pół godziny, scena się powtarza. Tylko, że tym razem, zamiast kobczyka, na drucie siedziała  TURKAWKA !!. Tej się tu zupełnie nie spodziewaliśmy. Ale to była taka powtórka z rozrywki, jeno nie do końca. Tylko zrobiliśmy w jej kierunku parę kroków, od razu zerwała się i uciekła. A i tak była bardzo daleko. I to by było na tyle. Zaczęło się robić ciemno. Chciał nie chciał, ruszyliśmy do domu.
.

MILVUS MILVUS-KANIA RUDA

Jak wyżej+Kania Czarna.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

MILVUS MILVUS+MILVUS MIGRAN
Dwie Kanie Rude i po prawej Kania Czarna

MILVUS MIGRANS-KANIA CZARNA

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

KANIE-CZARNA I RUDA 

KANIA CZARNA I ORLIK

J.W.

Kania Czarna, cuś miętoli w ryju.

Już nie, wyleciało

Insza Kania Czarna.

J.W.

CIRCUS AERUGINOSUS-BŁOTNIAK STAWOWY, samiec.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

CORVUS CORAX-KRUK. Taki piękny ptak i taki szkudnik.
Jeden z najtrudniejszych ptaków to focenia (tonalnie).

J.W.

J.W.

AQUILA POMARINA-ORLIK KRZYKLIWY.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

FALCO VESPERTINUS-KOBCZYK, juv

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W- nareszcie udało mi się zrobić niezłe zdjęcie Nikonem P900. I to z łapy.

J.W.

CIRCUS PYGARGUS-BŁOTNIAK ŁĄKOWY, samiec.

J.W.

J.W-opcja nadwozia-Samica

ACCIPITER NISUS-KROGULEC.

J.W.

J.W.

FALCO SUBBUTEO-KOBUZ

J.W.

J.W.

STREPTOPELIA TURTUR-TURKAWKA.



                 

           Aby móc podziwiać, niezmierzone piękno drapieżników, nie trzeba chodzić z głową w chmurach. Wystarczy zerknąć od czasu do czasu, pod nogi. To co się tam daje zobaczyć, ogromnie mnie ostatnio zafascynowało. Tylko od tego kręcenia łbem, kręci mi się w nim nieźle i człek dostaje oczopląsu.

ARANEUS QUADRATUS-KRZYŻAK ŁĄKOWY


J.W

J.W

J.W.

CHEIRACANTHIUM PUNCTORIUM-
KOLCZAK ZBROJNY. Najbardziej jadowity w Polsce pająk

J.W.

J.W.

MANTISRELIGIOSA-MODLISZKA ZWYCZAJNA.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

KRZYŻAK ŁĄKOWY-to 5 cm, obok tej Pani, siedziała w sieci Modlicha. Pajęczyca
jakoś nie miała ochoty jej ucapić. Wyciągnąłem ją (Modliszkę) gałązką z pajęczyny i posadziłem na gałęzi. Za cenę życia, mogłem jej zrobić kilka zdjęć. To było też moje kolejne marzenie, w które nie za bardzo wierzyłem, że się może spełnić.

ARANEUS DIADEMATUS-KRZYŻAK OGRODOWY

J.W,



      Wróciłem do domu w fatalnym stanie. Byłem roztrzęsiony i psychiatrycznie wykończony. Położyłem się spać, ale o spaniu, nie było mowy. Jak zamykałem oczy, kłębił się przed nimi tłum latających drapoli. Dopiero tabletka usypiająca, pozwoliła mi wreszcie odpocząć. Czułem się tak, jak ktoś, kto lubi wszamać od czasu do czasu, kawałek tortu. A tu jakiś zbrodzień, przystawia mu gnata do głowy i każe opierdzielić, cały tort, wielkości młyńskiego koła.
  KONIECZNIE MUSZE PODZIĘKOWAĆ MOIM TOWARZYSZOM RAJDU. TO CO ZOBACZYŁEM I UTRWALIŁEM, ZAWDZIĘCZAM ICH WIEDZY, CIERPLIWOŚCI I WYROZUMIAŁOŚCI !!!!!!!!!!!!!!!