Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 listopada 2017

318.GOŚCINNIE U POTULICKICH

                        PRUSZKÓW 2017.11.24.

               Od czasu do czasu, zbierało nam się z Włodziem, na pogaduchy przez komórę. Codzienne rano przelatywał jak ogoniasta kometa przez park i sprawdzał, czy też nie dzieje się tam cuś ciekawego. Nieodmiennie rozmowa schodziła na gąskę białoczelną, która w tym roku powróciła na stare śmieci. Taka piękna, taka mądra, a jaka grzeczna. Jak go widzi ,to kłania się pięknie i gęgoli dzień dobry. Jak się Przyjaciele domyślacie, Koleś sprowokował mnie do tego, abym tam pojechał. Jeżdżę z resztą tam co roku, ale później. Jak trochę potrzymają ostre mrozy. Mam wtedy duże szanse obcykać zimka. Pogoda w piątek, miała być fantastyczna i faktycznie była. O 8,30 doczłapałem nad brzeg stawów.....i przypomniało mi się powiedzenia Wiecha: I cóż my tu widziem, proszę Szanownego Zbiegowiska ???.                                                                                                          Tłok jak cholera. Mamy z wózkami i biegającymi wrzaskliwymi pociechami, paniusie z pieskami, oczywista nie na smyczy, tudzież jeszcze, obfite grono znudzonych emerytów ,którzy jak by się zmówili, pałali niemożebną chęcią podzielenia się ze mną ,najnowszymi ploteczkami. Na całe szczęście , czekał na mnie mój zaprzyjaźniony Emeryt-Włodzio. Od razu mnie przechwycił i wyprowadził na boczne tory. I bardzo  dobrze i chwała mu za to, bo gęsina, nie siedziała na głównych stawach, a na jakimś zakamarku, bliżej Utraty. Faktycznie, piękna była cholera i zupełnie nie bojaźliwa. Jeden z kolegów, zaobrączkował ją tu w zeszłym roku i teraz było wiadomo, że wróciła ta sama. Co podobno jest to ciekawym zjawiskiem, bo nie jest w ich  zwyczaju, wracać co roku w to samo miejsce. Krótka seria zdjęć i dalej przed siebie, tam gdzie jest fajnie i znacznie spokojniej, nad Utratę. Pewniakiem jest tu strzyżyk. Miałem nadzieję, że pojawią się raniuszki, gile i może grubedzioby, a nawet polskie papugi, czyli krzyżodzioby. Co do grubodziobów, Włodzio od razu rozwiał moje nadzieje. Na tym terenie spotykał je bardzo rzadko. Krzyżaki ? Może się pokażą, na mijanych po drodze działkach. Strzyżyki oczywista, nie zawiodły nas ani trochę, było ich mrowie, Napadło nas też, arcymiłe stado raniuchów. Niestety, towar zagramaniczny. Naszych ciemnobrewych nie było. Aż wstyd się przyznać, ale ich jeszcze nie widziałem. Gile były, ale tylko słyszane. W pewnym momencie atmosfera się ożywiła. Teren za Utratą, należy już do pensjonatu w Tworkach. Właśnie drugim brzegiem, maszerowała spora grupa tamtejszych "gości". Bujna wyobraźnia starała mi się wmówić, że patrzyli na mnie jak na podwójnego Big Macka.. Niestety, ten fajny, spacerowy kawałek nie jest duży. Wracamy nad główne stawy. Zasuwam nad największy, mając nadzieję, że może zobaczę już jakieś duże mewy. Szczególnie rajcują mnie srebrzyste. Niestety, jeszcze za wcześnie. Było jednak kilka mew siwych. Też piękne ptaki. Pomarudziłem trochę przy nich i nie wiadomo kiedy, mój czas przeznaczony na to miejsce skończył się. Największym rozczarowaniem dzisiejszego dnia, były  dzięcioły zielone. Nie tylko ani jednego nie zobaczyłem, ale nawet ani jedna cholera, nie odezwała się. Dzisiejszy spacer po tym parku traktuje, jako zwiad przed głównym sezonem .

ANSER ALBIFRONS









JAK OGROMNE WIDOCZNOŚĆ BIAŁEGO PASKA PRZY DZIOBIE,ZALEŻY OD KATA PATRZENIA I OŚWIETLENIA

GALLINULA CHLOROPUS

MAŁY TROGLODYTA

TROGLODYTES TROGLODYTES


NAJBARDZIEJ BANALNA I OKLEPANA POZA STRZYŻYKA


AEGITHALOS CAUDATUS
SA TAKIE PTAKI,  JAK WĄSATKA, MYSIKRÓLIK, CZY WŁAŚNIE RANIUSZEK.
ZAWSZE OGLĄDA SIĘ JE Z NAJWIĘKSZĄ RADOCHĄ I FOCI BEZ OPAMIĘTANIA




ŚMIESZKA BEZ BERECIKA,TO JAK  SERDECZNY ŚMIECH PÓŁGĘBKIEM

CHROICOCEPHALUS RIDIBUNDUS-1 ZIMA

LARUS CANUS-JAK ŻE JE LUBIĘ




KACZY MŁYN.CHIBA CHŁOPAKI POCZULI JUŻ WIOSNĘ






 

środa, 15 listopada 2017

317.ŚCIGAM CZECZOTKI TANECZNYM KROKIEM,PRZYTUPUJĄC CZECZOTKĘ


    LASZCZKI...I NIE TYLKO-2017.11.6-17.

                             DZIEŃ PIERWSZY     

             Ostatnio, sporo się dzieje, na Zalewie Zegrzyńskim. Koleżeństwo oglądało już tam nury. Rdzawoszyje i czarnoszyje. A także szlachary. Czytałem ich meldunki i wątroba mi się z  zazdrości przekręcała. W końcu nie wytrzymałem i zdecydowałem, że po pogodnym weekendzie, kiedy to na Zalewie śmigają tłumy ludzi ,wybiorę się tam od razu. W niedziele wieczorem zadzwoniłem się ze swoim Starym druhem, Włodziem  i zapewniłem sobie doborowe Towarzystwo na poniedziałek. Cichy,kulturalny Człowiek. Z mojego punktu widzenia jest nieocenionym Towarzyszem. Nieraz przez cały dzień nie zamyka mi się gębusia, a do tego, jak mnie dopadnie ekscytacja, zaczynam się wydzierać na cały regulator. Włodzio tylko spokojnie kiwa głową i nie przerywa.Tym sposobem, znaleźliśmy się rano w WDW w Ryni. Pełen nadziei i optymizmu, stanąłem na brzegu, gotowy upajać się widokiem tłumów nurków. No i srodze się rozczarowałem. Poza dyżurnymi łabądkami  etatowymi krzyżówkami, totalny deficyt, wszelakiego ptactwa. Daleko w stronę Mariny, jak zawsze w zatoczce, kręciła się spora banda gągolonych i coś co kojarzyło się z uhlami. Kręciliśmy głowami na wszystkie strony, bezskutecznie. Kolega przytargał swoja nową lunetę-NOKOSIA. Od razu ja ustawiliśmy i po 5 minutach , miny nam całkowicie zrzedły. Totalna pustynia. Zerknąłem na czasomierz. Za 15 minut, będzie autobus powrotny. Proponuję, aby się do niego zasztauować i przeskoczyć do Mariny Diany. Sprzeciwów oczywiście nie było. Po 20 minutach stoimy na molu i od nowa zaczynamy kikować bez lupe. Tragicznie i beznadziejnie. Kręcące się motorówki, przepędziły gągoły i uhle na środek Zalewu. Miejsce jest luksusowe, jeśli chodzi o warunki obserwacji. Chmury też się zaczęły rozpuszczać i  mogliśmy coraz dłużej rozkoszować się widokiem Słońca. Rozłożyliśmy się na wygodnych ławkach i uzbroiliśmy się w cierpliwość. Byłem przekonany, że to tylko kwestia czasu, a na pewno coś do nas przypłynie.. Ale ten czas płynął, a my ciągle mieliśmy pustkę przed oczami. A potem przyszło jeszcze dwóch facetów z ciężkimi młotami i zaczęli naprawiać molo.Tego już nie zdzierżyliśmy. Wynieśliśmy się z tego niegościnnego miejsca. Nie poszliśmy jednak, na przystanek autobusowy, a ruszyliśmy nadbrzeżnym wałem, do niedalekiego już Portu Pilawa. Mówię do Włodzia, trza się rozglądać, bo tu zawsze spotykam czyże, a nie widuję tego ptaka za często. Na to Włodzio mi rzecze,że i owszem. Widzi całe stado, ze dwieście metrów przed nami. I faktycznie, jak się dobrze popatrzyłem, to i ja je zobaczyłem. Spore stado. Ze sto ptaków. Szliśmy bez pospiechu, a one polatywały wokół, w bezpiecznej odległości.To jest mój bardzo częsty błąd. Zakładam, że  przede mną, to na pewno taki  to,a taki i nie sile się aby dokładnie sprawdzić. Po jakimś dłuższym czasie, nie wytrzymałem jednak. Wszędzie się ostatnio rozpisywali, że trwa w tej chwili, wielgaśny nalot czeczotek na Polskę. Zatem ustawiliśmy nasz, Kolegi przyrząd optyczny i zaczęliśmy dokładnie studiować temat. I całe nasze szczęście, że tak uczyniliśmy. Albowiem nie były to czyże, a dorodne czeczoty.Zakotwiczyliśmy poniżej wału, przy nadbrzeżnych krzaczorach i stanęliśmy nieruchomo. Długo nie musieliśmy czekać, po kilku minutach, ślicznotki śmigały coraz bliżej i bliżej. Potem były już tylko kilkanaście metrów od nas, a potem kilka, a potem już nie wiem, bo zacząłem pstrykać foty, a wtedy tracę kontakt ze światem Były już 5 metrów od nas i wydawało się, że to nie koniec. I wtedy usłyszałem głośne---D Z I Ę Ń  D O B R Y  P A N O M !!! A  co wy tak oglądacie ????A zara potem, szum skrzydeł uciekających ptaków. Wściekły oglądam się za siebie, a nad nami stoi  jakiś wstrętny kaszalot z psicą i słodko się do nas uśmiecha. Ogarnęła mnie wściekłość, nie na żarty. Chciałem wyrwać na górę, psu przegryźć gardło, a wstrętne babsko, ostatnimi trzema zębulcami, ucapić za pierwszą krzyżową. Całe szczęście, że niezawodny Przyjaciel, powstrzymał mnie silnym ramieniem i spokojnie, jak małemu dzieciakowi, wytłumaczył, że nie zawsze mogę robić to ,czego tak bardzo pragnę.Co za okrutny żart losu. Przez cały dzień, nie spotkaliśmy, ani jednego człowieka. I właśnie  w takiej chwili "szczytowania", musiał się nam przytrafić taki babski koszmarek.Poszliśmy dalej, a ja się gotowałem na wolnym ogniu. Raz obudzona chuć na czeczotki, siedziała już we mnie mocno i już główkowałem, jak ją zaspokoić. Włodziu, odzipnę deczko i lecę na Laszczki. Gdzie jak gdzie, ale tam na pewno roi się od tych ptaków. No i dobrze zrobisz....ale beze mnie. Niestety, sprawy rodzinne.

MOLO W MARINIE DIANIE-FRANCJA ELEGANCJA

WŁODZIO Z NIKONEM

DAAAALEKIE UHLE

CARDUELIS FLAMMEA

Dodaj napis

PARKA.OBIE PŁCIE MAJĄ CZERWONE JARMUŁKI.FACECI, JESZCZE, CZERWONE KLATY








                                                   D Z I E Ń   D R U G I

           Te nieszczęsne deczko, trwało aż do czwartku. Prognozje meteo, wyrażały się o nim, bardzo pozytywnie, było skrajnie tragicznie. Mówię tu tylko o świetle, a właściwie o jego braku. Było tak ciemno ,że musiałem używać najwyższych czułości, czyli 3200 ISO, a przydało by się jeszcze więcej.Praktycy wiedzą, że taka czułość całkowicie niweluje jakość zdjęcia. Koszmarne szumy, niszczą ostrość i zjadają szczegóły. Ale to już zobaczycie Przyjaciele sami, zerkając na zdjęcia. Najważniejszym jednak było to, że miałem co fotografować, a momentami aparatura rozgrzewała się do czerwoności. Karty pamięci zapełniały się błyskawicznie. Noszę ich pokaźny zapas, tudzież 4 zapasowe akumulatory. Ci ,co musieli w najfajniejszym momencie, jakieś życiówce, przestać focić, wiedzą o czym mówię.Gdy rano wchodziłem na rozległe pola i nieużytki, położone przy osadzie Laszczki, spodziewałem się, że  powinienem bez zbytniego trudu, zobaczyć upragnione czeczotki,. Miałem również przeczucie, dosyć zdecydowane, że dane mi będzie zobaczyć cymes, czyli czeczotkę tundrową. Rzeczywistość przeszła jednak moje najśmielsze oczekiwania. Gdy tylko wlazłem na otwarty, niezabudowany teren, zobaczyłem dookoła mnóstwo mniejszych i większych stadek wróblowatych ptaków. Zrywały się z ziemi, łączyły się w powietrzu z innymi i znowu dzieliły się, podług znanych im zasad. Dawno już zauważyłem, że tak właśnie, żerują na przelotach łuszczaki. Grupa ptaków, zapadnie gdzieś na parę minut, potem wszystkie ptaki, zrywają się jak na komendę, zrobią w powietrzu dwa, trzy kółka i lądują na tym samym miejscu. Jak mi się zdaje, wyjaśnienie jest proste. Sprawdzają, czy są bezpieczne, czy nóż- widelec, nie podkrada się do nich , jakiś wraży drapieżnik. A gdy są na ziemi, często przekrzywiają głowę i bacznie lustrują nieboskłon.Szedłem bez pośpiechu i rozkoszowałem się wspaniałym widokiem. Było po prostu cudownie, jeżeli oczywista, nie brać po uwagę, nisko sunących, czarnych chmur. Szybko też spostrzegłem, że ptaki nie są takie płochliwe, szczególnie czeczoty. Wystarczyło wejść w chabazie i stanąć nieruchomo. Po niejakim czasie, stwierdzało się z rozkoszą, że się stoi w środku, żerującego stada. Poszczególne ptaki, były  nawet, w odległości 3-4 metrów. Po prostu raj. I nie dziwcie się Przyjaciele, że wśród tych rozkoszy, zupełnie się zatraciłem. Mam cuś takiego, że gdy zaczynam patrzeć na świat, przez lipo w aparacie, tracę zupełny kontakt z otaczającą mnie rzeczywistością. Często nawet, nie mam świadomości, jaki gatunek ptaka fotografuję. Jestem całkowicie skupiony na kompozycji kadru i na wyświetlających się w wizjerze nastawach. I te nastawy właśnie , zaalarmowały mnie, że dzieje się coś złego. Po prostu robiło się coraz ciemniej. Zerknąłem na czasmachinę i wszystko stało się jasne. Przepipkałem cały, boży dzień, wśród tych rozkosznych aniołków. Żal mi było opuszczać to gościnne miejsce, ale cuś mi mówiło, że to dopiero początek. Wiozłem co prawda, koło tysiąca zdjęć i nie mogłem się doczekać chwili, gdy dopadnę kompa i zobaczę, co takiego dzisiaj spłodziłem. Ale wiedziałem, że będę potrzebował niewielkiego pretekstu, aby tu powrócić.

MIESZANKA FIRMOWA

MAKOLĄGWY JEDNE.-CARDUELIS CANNABINA. ZAWSZE W TYM MIEJSCU,NAJBARDZIEJ GANIAM ZA TYM, POPULARNYM TU GATUNKIEM I NAJMNIEJ GO WIDZĘ


GÓŹDŹ PROGRAMA-CARDUELIS FLAMMEA

NA DOLE, CZĘSTO TU SPOTYKANY -MILARIA CALANDRA.
KAWAŁ BYKA









STADO MIESZANE-GŁÓWNIE CARDUELIS FLAVIROSTRIS

TO JEST ZNANE MIEJSCE,GDZIE ZIMA MOŻNA SPOTKAĆ TE PTAKI.
UCIESZYŁEM SIĘ, ŻE JUŻ WIDZĘ-CARDUELIS FLACIROSTROS





STADO MIESZANE







MAM WRAŻENIE, ŻE ZDOBYŁEM PRZYCHYLNOŚĆ ELFÓW


DYŻURNY MYSZAK.DOSKONALE TU WIDAĆ JEGO CECHĘ DIAGNOSTYCZNĄ.
JAŚNIEJSZE "V" NA KLACIE. KAŻDY MYSZAK, MA COŚ TAKIEGO.
NIESTETY, KOSMACZA, NIE DOJŻAŁEM, ANI JEDNEGO

ZYCIE JAK W MADRYCIE.NA STAROŚĆ,ROBI SIĘ ZE MNIE SABARYTA



  Jak tylko wróciłem z Laszczek, to od razu łap za telefon i nawijam Kumplom, o tym co mi się dzisiaj przydarzyło. A potem zaświeciłem im jeszcze w patrzały, świeżutkimi fotami. Skutek był natychmiastowy. Łukasz potraktował mnie zdecydowanie : Dziadek,przestań ględzić i nadawać na wszystkich falach. Chcę tam zrobić w niedziele akcję obrączkowania. A przez ciebie zwalą się tam tłumy i będzie ciepła pipa ,a nie obrączkowanie. I tak się właśnie dowiedziałem, ze niedzielę, mam już zajętą. Dodatkowo, Kamil też zrezygnował z dalszych wojaży i z  jeszcze jednym Profesjonałem-Dawidem postanowił , pojawić się tam również. I chwała im za to, bo ta decyzja, była wyjątkowo brzemienna w skutki.

MAPKA MOICH WOJAŻY.KOŁO 7 KILOSÓW.REJON W CZERWONYM KÓŁKU, TO STREFA OBFITOŚCI.



                                              D Z I E Ń   T R Z E C I

         Wczesnym rankiem, kole 7-ej godziny, byliśmy już na dzikich polach. Poganiała nas  perspektywa nadciągającej konkurencji. Komóra poinformowała nas, że Łukasz siedzi już  w chaszczorach i liczy zdobycz.Szliśmy więc powoli, rozkoszując się wrażeniami. A było ich od groma i ciut ciut. Ja bylem już trochę uodporniony, ale Kolegów nieźle tąpnęło. Od razu wyciągnęli swoje piękne i doskonałe lunety i zaczęli powoli i systematycznie obrabiać dostępny "surowiec". Na wyniki nie trzeba było długo czekać. Bardzo szybki zidentyfikowali cel dla mnie.Bez żadnych wątpliwości, autentyczna TUNDRA. Napompowany teorią, jak wydymana bez słomkę żaba, oraz wiedziony zdobytym doświadczeniem, szybko uzyskałem komplet zdjęć, dokumentujący, podstawowe cechy diagnostyczne. Chwała Kolegom, że dzięki ich mądrości, było mi dane, zaliczyć, ten rzadki i atrakcyjny gatunek. Gatunek wkrótce pożegnał się z nami i poleciał tam, gdzie na horyzoncie kłębił się obłok ptasiorów. Podążyliśmy za nim i zara ,za chwilę, wparowaliśmy na stanowisko pracy Mistrza Łukasza. To zawsze robi na mnie szalone wrażenie. Widziałem to już mnogo razy i ciągle jestem wstrząśniony. To robi wrażenie, szczególnie na tych, co to widzą pierwszy raz. Dokładnie powiem, gdy będę opisywał zdjęcia. Utknęliśmy tu już na dobre, czyli do godz. 11-tej, kiedy to moi Fumfle, musieli wracać na łono rodziny. Po pierwsze byłem zaskoczony, tym co zobaczyłem z bliska. Bałem się, że Łukasz niepotrzebnie narobił se tak wielkie nadzieje. Myślałem,że jak złapie ze dwa, trzy ptaki, to już będzie sukces. Tymczasem dwie licencjonowane osoby, miały pełne ręce roboty i nie nadążały z "przerobem".To musiało być ich jakoweś ulubione miejsce, bo przy tych kilku drzewkach, kręcił się cały tłum czeczotek i rzepołuchów. W ogóle nie zwracających  na nas uwagi. W tym tłumie szybko zastała wypatrzona nasza tundra, a właściwie, to nawet dwie. Cały czas, całe to towarzystwo, było w nieustannym ruchu i utrudniało nam możliwość, rzeczywistej oceny, jak tylko mogło. Być może zrobiłem błąd, bo założyłem krótki obiektyw i zająłem się "życiem towarzyskim". Wydawało mi się, że na pewno, lada moment, dorwą tundrę, a wtedy obcykam ją z bliska. Niestety, czas mijał, a ten moment nie nadchodził i z resztą nie nadszedł. Za to rączym krokiem nadeszła "konkurencja", czyli wycieczka STOP-u. Jak się później dowiedziałem, byli uszczęśliwieni widokiem dwóch czeczotek tundrowych. Jest raczej mało prawdopodobnym, abyśmy oglądali te same. A więc jak na te rzadkie ptaki, był to niesamowity tłum.. Wycieczka uległa na parę chwil czarowi Łukasza, któryż to podbiegł do nich z ptakiem w ręku i zaczął go publicznie prezentować. Normalnie ekshibicjonista jakiś. Zachwyt spowodowany tym niecodziennym pokazem, spowodował, że część uczestniczek wycieczki, odłączyła się od niej, a nasz Mistrz uzyskał dodatkowych pomocników i kibiców. Od czasu do czasu, rozlegał się w pobliżu, rytmiczny tętent. To wspomniana wycieczka, regularnie jak wahadło, przemierzała teren, wyczesując zdobycz. I chiba po raz pierwszy, mieli tego dobra, ile tylko dusza zapragnie.Parle,parle, sucho w gardle. Czas mijał, a  w siatki monotonnie łapały się tylko zwykłe czeczotki i rzepołuchy. Na obficie zastawiony stół, przyleciał pazerny krogulec. Seria błyskawicznych zygzaków ataków i uników. Za pierwszym razem, nie udało mu się. Drugiego nie było, bo został błyskawicznie przepędzony. Powietrzne drapieżniki, nie są takie groźne. Za to wszyscy obrączkarze są bardzo czujni, gdy chodzi o koty. Te cholery, są naprawdę niebezpieczne. Gdy któryś z moich Kolegów, zobaczy z daleka takiego drapichrusta,  w zacnym miłośniku przyrody, odzywa się nagle, nieposkromiona żądza krwi. I biada czterołapemu, jak by się znalazł  za blisko Takiego.Wycieczka przemknęła koło nas rączym kłusem, już po raz ostatni. Słońce nie wyszło, chociaż na chwilę stwarzało nadzieje na coś takiego. Zerwał się lekki, lodowaty wiaterek i zrobiło się nieprzyjemnie. Dało się słyszeć, cichutkie dzwonienie zębami. To chiba spowodowało, że moim Kumplom zaczęło się spieszyć. Został bym chętnie przy Łukaszu, ale w samochodzie zostało sporo moich maneli i nie miałem wyboru. N a 13-tą  byłem w domu. Czułem się jak stary orzeł z łapami zamurowanymi w kubłach z betonem. Przeżyte emocje i radość z tego, co widziałem, powodowały,że byłem jak uskrzydlony.  Adrenalina krążyła w żyłach, jak szalona. Wieczorem nie było mowy o zaśnięciu.Fizyczne trudy i zmęczenie emocjami minionego tygodnia, uwiesiły się moich stóp ciężkimi kotwicami. Na razie jestem ufetowany na maksa.





NA PIERWSZY RZUT OKA WYGLĄDA TO PRZERAŻAJĄCO. ALE JEST TO NORMALNE I NA CAŁYM ŚWIECIE WYGLĄDA TO IDENTYCZNIE I ŻADNEMU PTAKOWI NIE DZIEJE SIĘ NIGDY KRZYWDA


ZAWSZE OBSERWUJĘ GO W TAKIEJ CHWILI, Z NAJWIĘKSZYM PODZIWEM. NIE WIEM JAK, ALE PTICE SĄ WYJMOWANE BŁYSKAWICZNIE, BEZ ŻADNYCH OBRAŻEŃ.
ZA ŻADNE CHOLERĘ, NIE PODJĄŁ BYM SIĘ CZEGOŚ TAKIEGO




TĄ MAŁĄ CZARNĄ KRESKĘ, MAJĄ CZECZOTKI ZWYKŁE. TUNDRY, MAJĄ W TYM MIEJSCU, CZYSTĄ BIEL

ZACISKANIE OBRĄCZKI

TERAZ TRZEBA WPISAĆ DO KARTY PTAKA, SZEREG DANYCH:
PŁEĆ, WIEK, ROZMIARY, OTŁUSZCZENIE, OGÓLNY STAN


CZECZOTKA--ZA CHWILĘ PALCE SIĘ ROZEJDĄ I PTASZEK ZROBI FRRRRY.
ALE ZARAZ USIĄDZIE PARĘ METRÓW OBOK, ROZEJRZY SIĘ WOKOŁO, ZŁAPIE ORIENTACJE, WYPATRZY STADO I DOPIERO WTEDY ZDECYDOWANIE ODLECI

NIEPROSZONY GOŚĆ-KROGUL

PTAKI CZEKAJĄCE NA SWOJĄ KOLEJ, SIEDZĄ W MIĘKKICH WORECZKACH






TRUCHCIKIEM NADLATUJE KONKURENCJA



ŁUKASZ, JESTEŚ WSPANIAŁY !!!!!!




ROBI SIĘ NAS CORAZ WIĘCEJ

NASTĘPNY Z PTAKIEM W GARŚCI


TYM RAZEM RZĘPOŁEK

CZYŻ NIE PIĘKNY !!!







A TO DZISIEJSZY DESER-CARDUELIS HORNEMANNI.
CECHA DIAGNOSTYCZNA-BIAŁE NADOGONIE

NO I WIDAĆ,ŻE NIE WIDAĆ-CZARNEJ KRESKI NA PODOGONIU

            Jak się dowiedziałem właśnie, Mistrz Łukasz, nie jest syty wrażeń i na niedzielę, planuje dożynki. Jest więc nadzieja na DZIEŃ CZWARTY.



                                                     D Z I E Ń  C Z W A R T Y
        Dzień czwarty, całkiem nieplanowany, zaczął  się ponuro. Zwlekłem się z łoża boleści i z rozpaczą popatrzyłem na ciemnicę za oknem. Gdyby to chodziło tylko o mnie, to bym se odpuścił i wrócił z powrotem pod kołdrę. Ale byłem umówiony z Koleżanką i niedopuszczalnym  było, aby Ją zawieść. I całe szczęście, bo bym se nie wybaczył do końca życia. Na miejscu byliśmy koło 8-ej i właśnie trafiliśmy na moment, kiedy Łukasz wyciągał z sieci złowione ptaki. Krótko po tym rozległ się radosny okrzyk- Ooo, złapała się tundra. . Wspaniała chwila. Właśnie  zamglone niebo przetarło się i naszą zdobycz, oświetliło ciepłe światło Słońca. Fantastycznie !!!!!. Nareszcie ludzie warunki, a nie piwniczna ciemnica. Kiedy już obfocona ptaszka odleciała na wolność, rozejrzałem się badawczo dookoła i zorientowałem w sytuacji. Ptaków nie było tak dużo, jak poprzednio. Przynajmniej nie w pobliżu siatki.Nieopodal zrywały się z ziemi i krążyły w powietrzu duże stada, ale rzut oka przez lornetkę, ukazał wielkie stada dzwońców. Jeszcze ich tyle na raz nie widziałem.
Czeczotek było wyraźnie mniej. Czyż by już szczyt przelotów minął ??. Jak na razie, korzystając z jasnego światła, świecącego Słońca, pokręciłem się po pobliskich kępach nawłoci i popstrykałem jeszcze trochę zdjęć czeczotek. Ale patrzyłem już na nie dużo spokojniej. Można powiedzieć, że miałem  już ich lekki przesyt. Byłem przy nadziei, że trafi się jeszcze coś innego, atrakcyjnego. Łukasz wypatrzył nawet swoim sokolim okiem,krążącego dosyć daleko, błotniaka zbożowego. Niestety, pokręcił się trochę i poleciał w przeciwnym kierunku. Do naszej grupy dołączyły następne osoby i z radością gadaliśmy o tym, co tu się wokół nad działo. Uwielbiam takie chwile. Obcy ludzie spotykają się w jakimś odludnym miejscu i od razu jak starzy znajomi, gadają z ożywieniem o swojej pasji. Takie chwile pamięta się bardzo długo. Ale dzisiaj nie cieszyliśmy się swoim Towarzystwem zbyt długo. Wisiały nad nami różne ważne sprawy. Koło 11-tej zwinęliśmy interes i ciepło się żegnając, ruszyliśmy w swoje strony. Słońce jak by czekając na te chwile, też się wypięło na ten Boży Świat, a i nie za długo, zaczął siąpić deszcz..Czeczotkowe żniwa zostały zakończone.

P.S. A następnego dnia, w sobotę, poleciałem nad Zalew i nareszcie dorwałem swojego nura rdzawoszyjego, a nawet trzy. Ale to już inna bajka.

KOLEGA ŁUKASZ, WYRAŹNIE USZCZĘŚLIWIONY


BIAŁE PODOGONIE......

...BIAŁE NADOGONIE.....

...STUPROCENTOWA CARDUELIS HOMEMANNI

J.W




NARESZCIE JASNO OŚWIETLONE



KONKURENCJA, CZYLI KOLEGA MICHAŁ,CZŁOWIEK Z KTÓRYM GADALIŚMY DO TEJ PORY, TYLKO PRZEZ
FACEPLOCIUCHA

NO I FOTOGRAFUJĄCY ZAŁAPAŁ SIĘ NA OBRAZEK



CZECZOTKA BRĄZOWA-CARDUELIS FLAMMEA CABARET
PRZEDSTAWICIELE TEJ ODMIANY, W NIEWIELKICH ILOŚCIACH, GNIAZDUJĄ W POLSCE

J.W

KAŻDY WORECZEK MA SWOJEGO LOKATORA, SPOKOJNIE CZEKAJĄCEGO NA SWOJĄ KOLEJ DO ZAOBRĄCZKOWANIA