Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 10 sierpnia 2017

305.PLB 140004

DOLINA ŚRODKOWEJ WISŁY 2017.08.07.

     W  zeszłym roku na wiosnę, byłem na Horyzontalnej wycieczce, do Doliny Środkowej Wisły. Byliśmy koło wsi Wykowo, gdzie na Wiśle jest , słynna wyspa z ogromną kolonią mew śmieszek i z wielkim prawdopodobieństwem, mewy czarnogłowej. Tam miałem przyjemność zobaczyć, swoje pierwsze ohary, jak również ostrygojady. Emocje jakie temu towarzyszyły, oraz piękna okolica spowodowały, iż miejsce to, bardzo utkwiło mi w pamięci. Często opowiadałem o nim kolegom. Było im doskonale znane. Dowiedziałem się również, że rejon ten jest bardzo atrakcyjny i można tam, szczególnie na przelotach, zobaczyć mnóstwo fantastycznych ptaków. Wspomnienia i te opowieści, mocno podsycały moją  i tak wielką chęć, powrotu w to miejsce. Męczyłem ich ciągłymi nagabywaniami, aż w końcu Kamil nie wytrzymał i ulitował się na de mną. W poniedziałek odbierał wolny dzień, była więc okazja, gdzieś wyskoczyć. Jako, że akurat Wisłą ciągną odlatujące siewkowate, były szanse, zobaczyć tam coś naprawdę ciekawego. Prognozy pogody były rewelacyjne. Nie za gorąco i bezchmurne niebo. Jak się okazało, były nawet za dobre.Ruszyliśmy o 6-tej rano i bez pośpiechu, potoczyliśmy się na północ. Po drodze mijaliśmy wiele pól uprawnych i było widać, że rozpoczęły się już żniwa. Gdy mijaliśmy długie szeregi balotów, Kamil zwalniał jazdę i pilnie się im przyglądaliśmy. Często przesiadywały na nich jakieś apetyczne drapole. Przeważnie myszaki, ale od czasu do czasu trafił się i błotniak. My mieliśmy apetyt na coś z górnej półki. Jakiś trzmielojad, czy gadożer. Ja jak zawsze, ciągle rozglądałem się za błotniakami łąkowymi. Nie wiadomo kiedy, dotarliśmy na miejsce. Wyrwałem ostro z samochodu, pragnąc dotrzeć jak najszybciej, do Magicznej Wyspy.Ale Gucia tam. Wtedy, na przedwiośniu, można było dotrzeć do brzegu Wisły, bez żadnych problemów. Teraz stanąłem przed wysokim i gęstym murem pokrzyw, ostów i inszego zielska. Przewidując podobny scenariusz, wziąłem ze sobą, dobrze naostrzona maczetę. Wywijałem teraz nią na lewo i prawo, a i tak posuwaliśmy się w żółwim tempie. Kamil szedł za mną i rechotał na cały głos. Masz co chciałeś. Po 5 minutach, wyglądałem, jak bym przeszedł urwanie chmury. Poranna rosa, srodze się pomściła, za dewastację środowiska. Z wysiłku, zacząłem się mocno pocić. Zapach potu zwabił, chmary komarów i gzów. Zajadłe cholery i wielkie.Takie,trzy na kilo. Zacząłem machać rękami wokół głowy. I dobrze ,że w porę się opamiętałem, bo bym se uciachał ucho. Po pól godzinie rąbanki, stanęliśmy na brzegu, na wprost wyspy. Ale tylko po to, aby zobaczyć,że cały wysiłek był niepotrzebny. Wyspa świeciła zupełnymi pustkami. Zwrot o 180 stopni i z ponurą miną z powrotem. Tym razem przynajmniej, odpadało rąbanie i siekanie.Żałuję tylko, że nie fotnęłem Kamila. Widać na nim było, trafność powiedzenia; Uszy to człowiek ma po to ,aby nie śmiał się dookoła głowy, tylko od ucha, do uchacha.                                        Teraz on przejął stery i poprowadził mnie do znanych jemu miejsc. Po zewnętrznej stronie wału przeciwpowodziowego, prowadziła urocza droga gruntowa. Jechaliśmy po niej wolniutko, pasąc się cudnymi widokami, otaczających nas pejzaży. Co kilometr, lub dwa, stawiliśmy na poboczu i wydeptanymi ścieżkami, dopadaliśmy brzegu Wisły. To były różne ścieżki.Jedne miały po 300 metrów, a inne po 1300. W ciągu dnia, tych meterów uzbierało się od cholery i ciut ciut. Świecące coraz wyżej Słońce, cholerne gzy, powodowały, że chwilami zaczynałem mieć tego wszystkiego dosyć. Wystarczyło jednak, rozejrzeć się dookoła, a natychmiast wracała chęć do życia.Nie wiem, czy jest jeszcze w jakimś innym miejscu, tak piękna i cudowna Wisła. Totalna dzicz i interior. Zaprawdę, skoro nie było tam nawet wszechobecnych butelek i puszek, po przeróżnych napojach i inszych śmieci, to mówi to samo przez się, gdzie byliśmy. Las łęgowy, był w tym miejscu wyjątkowo okazały. Szeroki pas wielkich starych, drzew. Przestrzeń między nimi, pokrywał gęsty materac krzaczorów, wśród których, trafiały się od czasu do czasu, przeurocze  łączki. Mam te wszystkie cuda, cały czas przed oczami.I  nawet gdybym już nie miał dzisiaj zobaczyć, nic ciekawego, a żywego, to i tak był bym szczęśliwy, że mogłem tu być i widzieć te wszystkie wspaniałości.Aż strach pomyśleć, co się tu dzieje na wiosnę. A z żywym inwentarzem, było raczej , a nawet na pewno gorzej. Po pierwsze, to co było, jak zawsze na Wiśle, było daleko. W sam raz dla luneciarzy. Po drugie, nie były to jakieś oszałamiające rarytasy.Późniejsze dyskusje w gronie zaawansowanych Kolegów, pozwoliły ustalić, że trafiliśmy na martwy okres. Dorosłe siewkowate, już w większości odleciały.Młodzież i tegoroczne pokolenie, korzystając z ładnej pogody, marudzi jeszcze i nie spieszy się z odlotami. Jak ruszą, to będzie widoczna następna fala siewkowatych.. Nie oznacza to, że nic tam nie było. Kamil wypatrzył k.dziesięciu gatunków siewkowatych i był całkiem kontent. Ja nie wysilałem się z produkcją zdjęć. Doświadczenie mi mówiło,ż e takie ostre Słońce, bardzo nagrzewa ziemię, a szczególnie rozległe ławice piachu. Drgające nad nim powietrze, skutecznie niweluje najmniejsze nadzieje, na udane zdjęć. I faktycznie, te trochę zdjęć, które zrobiłem, poszły wszystkie do kosza. Taka pogoda jest idealna dla producenta pocztówek, ale nie dla dalekodystansowej  fotografii.                                               Jak zawsze w takich wypadkach, czas leci straszliwie szybko. Nie wiadomo kiedy, dawno minęło południe, a my z wywalonymi jęzorami, dotarliśmy do Kępy Polskiej. To miejsce ma dla mnie szczególny urok. Pamiętam odległe czasy dzieciństwa. Nie było wtedy TV. Słuchało się tylko radia. W południe były wiadomości, a po nich komunikat o stanie wód, na głównych rzekach Polski. I tam pojawiała się ciągle, urokliwa dla mnie nazwa, KĘPA POLSKA. Ot i teraz, po tylu latach, miałem ogromne szczęście, znaleźć się tu.Urocze miejsce. Uzupełniliśmy w miejscowym sklepie, wyczerpane zapasy wilgoci, i ruszyliśmy dalej. Kolega wpadł na znakomity pomysł. Skoro nadszedł już czas, kiedy zaczynają się przeloty drapoli, to ruszymy w głąb lądu i poszukamy rozległych pół uprawnych. Na nich, na balotach i nad nimi, mamy spore szanse, ujrzeć coś ciekawego. Pomysł zaowocował, spenetrowaniem terenu, pomiędzy Wyszogrodem, a Płońskiem. Zjeździliśmy kawał kraju. Z różnymi skutkami. Pól było dużo,ale wszędzie, był na nich tłum maszyn rolniczych. Żniwa cała parą. Przez dłuższy czas krążyliśmy bez żadnych rezultatów. Potem wjechaliśmy na pusty obszar, gdzie był spokój i nic się nie działo. Jedziemy wolno. Kamil od niechcenia rzuca-                     O znowu błotniak.                                                                                                     Samiec,czy samica ?                                                                                                E tam,chiba to samica.                                                                                           A potem wrzask na całe gardło-Ty !!!, to młody Ł Ą K O W Y !! !.                         Ostry pisk hamulców.Jeszcze  w biegu wyskakuje z samochodu.Patrzę i nie mogę uwierzyć swoim własnym oczom.Ze 100-150 metrów od nas, niziutko nad polem i spłachetkiem kukurydzy, buja się na skrzydłach, cudnie ubarwiony, młody błotniak łąkowy. Niesamowity widok. Nieziemski balet. Krąży, opada na dół, przysiada na polu, zrywa się, robi w powietrzu jakieś dziwne fikołki. Jak gdyby cieszył się nowo nabytą, umiejętnością latania. Mógł bym tam stać bez końca i gapić się na niego, z szeroko rozwarta gębusią. Ten widok będę miał zawsze przed oczyma. Nie muszę mówić, że migawka aparatu, rozgrzała się do czerwoności. Nie muszę również powtarzać, że prawie wszystkie zdjęcia były do   D..... Pole było rozgrzane jak Sahara. Się można było zastanawiać, czy obserwowany ptak, to autentyk, czy fotomontaż i fatamorgana. Powoli zniknął w oddali, a my zmęczeni emocjami, wsiedliśmy do samochodu. Kamil zapuścił silnik. Tylko ruszył i znowu wrzeszczy-Patrz, patrz, następny. I abarot powtórka z rozrywki. Jeszcze były chiba, ze trzy takie starty. Bo później pojawiła się samica stawowego, a potem przyleciał dorosły samiec łąkowego i wziął "blondynę" za łeb. Bitwa dwóch różnych błotniaków. Niesamowite przeżycie. Kamil też czeguś takiego, jeszcze nie widział. Szkoda tylko,że było to już dosyć daleko i bardzo niewyraźnie.Fakt, że w jednym miejscu, były młode, lub młody i dorosły błotniak łąkowy, pozwala przypuszczać, iż było to ich miejsce lęgowe(KUPAMIĘCI). W końcu, kolejny start zakończył się powodzeniem. Do domu dojechaliśmy już bez emocji. 15 godzin w terenie, pod ostro świecącym Słońcem. Nie będę ukrywał, że byłem już mocno wypompowany, ale za to jak przyjemnie !!





To NIE WISŁA JEST TAKA WĄZIUTKA.JEST TU PEŁNO WYSP I WYSEPEK.RZEKA ROZDZIELA SIĘ NA WĄSKIE "RZECZKI"


KĘPY WIERZBINY, PONADZIEWANE SA SARENKAMI-"JAK DOBRA KASZA, SKWARKAMI"



PODKRZEWIN SZARY.SAMICA.
DŁUGO NIE POŻYJE-BRAK LEWEJ NOGI "NAPĘDOWEJ





WIDZI SIĘ Z DALEKA,W ROZFALOWANYM POWIETRZU,NIEWYRAŹNĄ SYLWETKĘ.SERCE ZACZYNA BIĆ NADZIEJA.MOŻE JAKIŚ FAJNY DRAPOL.
CEGŁA NA PEDAŁ GAZU I ZA CHWILE JĘK ROZCZAROWANIA




TE BRODŹCE LUBIĄ WISŁĘ-PISKLIWCE

LECĄ GĘSIUNIE,ALE NA RAZIE GĘGAWY








GDZIE NIE GDZIE,UKRYTE STARORZECZA

TAKA LUKSUSOWA AUTOSTRADA,WIEDZIE WZDŁUŻ WAŁU PPOWODZIOWEGO.
MA OGROMNA ZALETĘ.+PRZEZ CAŁY DZIEŃ,MINĘŁY NAS MOŻE ZE DWA SAMOCHODY


"RONDO" KOŁO KĘPY POLSKIE

J.W.


TO TE SŁYNNE WODOMIARY






TEN SZCZYPIOREK NA PIERWSZYM PLANIE TO:
ŁĄCZEŃ BALDASZKOWY

KĘPICKI KOŚCIOŁEK.FAJNISTY,BO BEZ ZADĘCIA



JAK BY NA TO NIE PATRZEĆ,JESTEM TU MŁODSZY O 11 KILO.
GĘBA PRZESTAŁA PRZYPOMINAĆ KSIĘŻYC W PEŁNI

RANO Z 300 METRÓW,ZDJĘCIE LEPSZE,NIŻ.....

........PO POŁUDNIU Z 80

TAM,JAK MI SIĘ WYDAJE,BIAŁEJ JEST JUŻ WIĘCEJ NIŻ SIWEJ

ŁĘGOWY SMACZEK-MUCHOŁÓWKA SZARA-MUSCISAPA STRIATA

JAK ROBIŁEM ZDJĘCIE,TO NIE ZAUWAŻYŁEM,ZE TO RODZINKA MIESZANA

BŁOTNIAK ŁĄKOWY-JUV.-CIRCUS PYGARGUS.
F A T A M O R G A N I C Z N Y










MÓJ WYMARZONY-DOROSŁY SAMIEC

"BLONDYNA"-CIRCUS AEROGINOSUS

ŁĄKOWY OPRAWIA SIĘ ZE STAWOWYM.NARESZCIE MOGŁEM NA WŁASNE OCZY,ZOBACZYĆ RÓŻNICE W SYLWETKACH.


       Niewątpliwym jest,że muszę mocno podziękować Koledze Kamilowi.Miał wolny dzień i mi go podarował.A taką miał ochotę wyskoczyć do Wisłoujścia i pogapić się na jakieś siewkowate.Jeszcze w godówkach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz