Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 11 lipca 2017

302.GONIĄC PRIORYTETY

   DOLINA SŁUDWI I ROZPUDY 2017.06.25.

           Wydarzyło się,że szczęśliwy los zgadał mnie z Fumflem Michałem.Dawno już nigdzie nie pałętaliśmy się razem,więc najbliższą niedzielę,postanowiliśmy poświęcić,na odnowienie znajomości.Droga  do tej odnowy,była z lekka bolesna.Michał wyznaje bowiem zasadę,że kto rano wstaje,temu stoi-powodzenie przed oczami.Umówiliśmy się o 3 rano,z drżeniem serca o pogodę.Ile było witryn internetowych i stacji TV,tyle różnych prognoz.Oby tylko nie wiało,bo tego ptaki najbardziej nie lubią i oby nie padało,bo tego ja nie znoszę.Gdy tylko ruszyliśmy w drogę,mówię Michałowi,że jadę z trzema priorytetami.Po pierwsze,chciał bym nareszcie ponownie zobaczyć pójdźkę.Po drugie,mam apetyt na dudusia,a po trzecie i nieustające,to zobaczyć i zfocić,błotniaka łąkowego.A coś mi mówi,że jak będziemy wracać,to gęba nie będzie mi się zamykać,od różnych ochów i achów. Na miejscu byliśmy błyskawicznie,bo już o 16,15 stanęliśmy nad Słudwią,a raczej nad tym co z niej zostało.Straszliwie zarośnięta,przypominała raczej zaniedbany rów odwadniający.A jeszcze trzy miesiące temu,była to całkiem "potężna" rzeczka.Na łąkach,dalej mnóstwo stojącej wody,ale jej głębokości można się było domyślać.Wszędzie pleniło się obficie przeróżne zielsko,a w nim od czasu do czasu migały niepewne zarysy jakichś ptaków.Zaczęliśmy więc bacznie oglądać niebo,oczekując wielkich stad błotniaków.Ale żadnych błotniaków nie było.Za to wschodzące Słońce,przykryła wypełzająca zza horyzontu,ciemna,burzowa chmura.I ta nieszczęsna chmura,mniej lub bardziej prześladowała nas cały dzień.To nie było to,co tygryski lubią najbardziej.Postanowiliśmy nie marnować czasu i ruszyliśmy  w pogoń za pierwszym priorytetem.Jeździliśmy w prawdziwy interiorze.Wąskie,polne dróżki,kryły się w wysoko porosłej kukurydzy.To jeszcze bardziej uszczuplało resztki światła,docierającego do poziomu ziemi.I tam właśnie,w tej ciemnicy,doszło do zamiany priorytetów.Albowiem ujrzeliśmy,że w w tej ciemnicy,tuż przed naszym samochodem,zasuwa drobnym kroczkiem,nasz wytęskniony duduś.No zaczęła się wojna nerwów.Wiedzieliśmy,że najmniejsza próba wyjścia z samochodu,natychmiast spłoszy ptaka.Jechaliśmy więc za nim wolniusieńko i zygzakiem,aby każdy z nas miał możliwość,zrobić bez lufcik,po parę zdjęć.A dudek wcale się nami nie przejmował.Człapał powoli,skubiąc tam sobie coś,od czasu do czasu.Było by wspaniale,gdyby nie ta straszna ciemnica. Michał w końcu nie wytrzymał i uchylił drzwi.Frrrr...i po ptokach.Nie bardzo się już tym przejmowaliśmy,bo wjechaliśmy na rewir pójdziochy.No i tu daliśmy plamę jak cholera.Wychyleni przez lufciki,kikujemy na dachy i kominy.Nagle przed moją twarzą,rozlega się gwałtowny łopot skrzydeł.Okazało się,że a ta cholera,zamiast gdzieś wysoko,siedziała na niskim płocie,na wysokości naszej twarzy.Zmarnowana niesamowita okazja.Całe szczęście,że nie do końca.Odleciała na pobliski komin.Usiadła tam i wybałuszała na nas gały.Podjechaliśmy do niej powolutku i rozpoczęliśmy robić zdjęcia.Potem ośmieliłem się powoli wyjść z auteczka i kroczek,za kroczkiem,zbliżałem się do niej powoli.Wytrzymała dosyć długo,a potem myk,zeskoczyła gdzieś w dół i więcej jej już nie widzieliśmy.Byłem w siódmym niebie.Udało mi się zrobić najlepsze jak do tej pory,zdjęcia tej sowy.Wsiadam do samochodu i mówię do Michała:to nie prawdopodobne,ale w parę minut dorwaliśmy takie dwa rarytasy.Myślę,że możemy jeszcze na coś liczyć.  I faktycznie,przejechaliśmy kilkaset metrów i na następnym stanowisku,czekała na nas druga pójdźka.Ta była mnóstwo,bardzo wiele kochana,bo siedziała na spadzie dachu,co umożliwiało obejrzenie jej w całej krasie,łącznie z pazurkami.I ponownie powtórka z rozrywki.Najpierw seria zdjęć z samochodu,a potem powolne zbliżanie się w jej kierunku,na własnych nogach.Wytrzymała naprawdę długo.  Byłem przeogromnie szczęśliwy.Od wielu miesięcy,za każdym razem jak byłem w okolicy,zaglądałem na znane nam miejscówki i bez rezultatów,a dzisiaj łup.Dwie cudowne sowy i zdjęcia z których mogłem być zadowolony.Myślę na głos:mamy dzisiaj nieprawdopodobne szczęście.Bez wysiłku, dorwaliśmy moje dwa priorytety,to łąkowiec jest już chiba tylko formalnością.  Ano z ręki żarło i zdechło.Mojego upragnionego błotniaka łąkowego,nie spotkaliśmy.Może to i dobrze,bo jak bym tu zobaczył już wszystko,to nie miał bym  po co przyjeżdżać. Widzieliśmy tylko dwie pary błotniaków stawowych,a to i tak z daleka.Żadnych innych drapali,nawet myszaków.Pokręciliśmy się jeszcze  trochę po okolicy,delektując się widokiem,wyjątkowo dużej ilości zajęcy.Na pewno widzieliśmy ich sporo ponad 20-cia.To dobra wiadomość.Znaczy się populacja odradza się po klęsce zarazy.A potem nieuchronnie nadeszła najgorsza chwila każdego wypadu.Zawracamy samochód i kierujemy się w stronę domu.Ale tym razem moje nadzieje się sprawdziły i gęba mi się nie zamyka,nawet  na chwilę.A mam co wspominać.

D U D U Ś



SOWA PÓJDŹKA-ATHENE NOCTUA

J.W

J.W

J.W

J.W.

J.W

J.W

J.W

JEDNI BALANGUJĄ Z KOLESIAMI.....

...A DRUGICH ŚCIGAJĄ OBOWIĄZKI

GĘGAWY JUŻ W STADKACH,CHIBA RODZINNYCH

J.W

PIERZĄCA SIĘ RYBITWA CZARNA-CHLIDONIAS
NIGER

J.W

J.W

GALLINULA CHLOROPUS

SYLVIA ATRICAPILLA-KAPTURKA

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W









1 komentarz:

  1. Na zdjęciach podpisany młoda rybitwa rzeczna widnieje dorosła się pierząca się do szaty zimowej rybitwa czarna...
    Pozdrawiam Grzegorz

    OdpowiedzUsuń