Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 13 kwietnia 2017

292.TROPEM ZNICZKA

    REZERWAT JEGEL 2017.04.10.       

          Moja wspaniała Koleżanka Eliza,pokazując mi tydzień temu,wspaniałe miejsce,pełne cudownych zniczków,całkowicie zniszczyła mój spokój.Po powrocie,nieustannie powracałem myślami do tego pięknego miejsca,czekając na odpowiednią chwilę,aby tam powrócić.Chwila ta szybko nadeszła.Prognozy pogody,przekonywały mnie nieustannie,że dzisiejszy poniedziałek będzie przepiękny.Wybiegając nieco w przyszłość,muszę uczciwie stwierdzić,że miały całkowicie rację.A więc jadę.Jak się w międzyczasie wywiedziałem,miałem wprost idealny dojazd i to dokładnie na samo miejsce.Autobus z pod Dw.Wileńskiego o godz 8-mej.Na miejscu o 9-tej.Potem przed 17-tą,zabiera mnie z powrotem.Po prostu idealnie.Biorąc pod uwagę doświadczenie,do wypadu przygotowałem się odpowiednio.Po pierwsze solidne gumiaki, krzesełko turystyczne,odpowiednia odzież i zapasy wody i szamania.Zrobiło się tego całkiem dużo.Nie uśmiechało mi się targać maneli,przez cały dzień na plecach.Spakowałem je więc do wózka.Takiego jakim emeryci,utrudniają na bazarach życie innym ludziom.Planowałem,że obciążony tylko aparatem fotograficznym,będę mógł bezproblemowo buszować po największych krzaczorach.Tak i było,ale przesuwanie karety z miejsca na miejsce, przypominało mi przeciąganie rzuconej kotwicy.                                         Moim priorytetem były zniczki.Dzięki doskonałemu słuchowi Elizki, wiedziałem gdzie jest ich siedlisko.Od razu po przyjeździe,skierowałem się w to miejsce.Totalne rozczarowanie.Było całkiem pusto.Od czasu do czasu, przeleciał wysoko jakiś ptasi drobiazg,ale w porównaniu z tym,co tu było tydzień temu,była mizeria.A więc kalosze na nogi i ruszam w głąb ciemnej i  tajemniczej kniej.Mówiąc krótko,przekroczyłem próg niesamowitego i wspaniałego świata.Cisza,spokój i majestat wszechogarniającego czaru.Po prostu brak mi słów.Poruszałem się bardzo wolno i bez pospiechu.Dookoła pulsowało ptasie życie.Pełno przeróżnych głosów.Były gile,sikory,tłumy zięb, kapturki,rudziki i pełno innych,których niestety nie potrafiłem rozpoznać. Brakowało mi tylko głosów zniczków,których wysokich głosów,z naturalnych powodów już nie słyszałem,oraz głosów krzyżodziobów,które to świerkowce, miałem nadzieję gdzieś napotkać.Niestety,ale na głosach się tylko kończyło. Przedzierałem się przez ogromny gąszcz drzew i krzewów,które bardzo ograniczały moje możliwości postrzegania.Co chwila kątem oka,dostrzegałem jakiś ruch.Ale tkwiąc wśród gałęzi,niewiele mogłem dostrzec.Tym bardziej,że mojemu mozolnemu przedzieraniu się przez  krzaczory,towarzyszył spory hałas,"Nieocenione" przysługi oddawał mi zwłaszcza wózek.Dodatkowym problemem,który ogromnie negatywnie rzutował na moje możliwości,to była totalna ciemność.Był bezchmurny dzionek,gdzieś nad głową,oślepiająco świeciło Słońce.Tu na dole,wśród ogromnych świerków,rozciągał się mrok.Najmniejsza czułość,jaka pozwalała mi myśleć o udanych zdjęciach to było 1600 ASA.Szumiąca tragedia,ale nie miałem wyboru.                       Powoli przedzierałem się do przodu.Jak na razie bez efektów.Zmęczony niepowodzeniem,wyciągnąłem krzesełko i ustawiłem pod potężnym pniem,między dwoma krzakami.Usiadłem i zamarłem bez ruchu,napawając się otaczającym mnie pięknem.Straciłem rachubę czasu.Siedziałem se tak po prostu i było mi dobrze.Po jakimś czasie,doszło do mnie,że widzę coraz częściej i coraz więcej,moich ukochanych maluszków.Niektóre były całkiem blisko.Trzask migawki,wybrzmiał w ciszy niby wystrzał.Sie normalnie przestrachałem.A potem już poleciało samo.Zrobiłem kilkanaście zdjęć.Aż !!. Kiedy przepełniony radością,przyjrzałem się im dokładniej,opadła mi szczena.Wszystkie poruszone i nieostre.I co tu teraz robić ????.Czułości nie ma co pompować w górę,bo zdjęcia może zrobią się ostrzejsze,ale w praktyce będą to rozmyte,mdłe plamy.Wybrałem drugie wyjście,włączyłem flesz.Byłem ogromnie niespokojny.Bałem się,że pierwszy błysk,przegoni całe to towarzystwo w kibini mater.Jednak nie było tak źle,niektóre ptaki faktycznie uciekały przerażone,a inne nie zwracały na mnie uwagi.Zaczęły powstawać pierwsze zdjęcia do przyjęcia.Powoli ich przybywało.                             Odruchowo spojrzałem na zegarek.Była już 12,30.Doprawdy nie wiem kiedy mi ten czas przeleciał,a byłem jeszcze ciągle na początku drogi.Zebrałem manele i ruszyłem w głąb kniei.Nie zaszedłem daleko.Charakter lasu,wyraźnie się zmieniał.Coraz mniej świerków,a coraz więcej brzozy i sosny.Podłoże też zmieniło się na niekorzyść.Wokół płytka i czysta woda,na oko do kostek.Gdy się jednak stawia stopę całym ciężarem,noga zapada się niespodziewanie głęboko.Za chwilę zapadła mi się do kolana i nie dała się wyciągnąć.Się cholera zazsała.Ponieważ byłe akurat w ruchu,rozpędem poleciałem do przodu i nochalem zmierzyłem głębokość wody w kałuży przede mną.Pięknie i popisowo wykonałem "padnij".Przerażony znieruchomiałem.Nie pomyślałem o sobie,ale wizją utopionego sprzętu,wstrząsnęła mną panicznie.Aparat w powyginanej mad wodą ręce,był jeszcze suchy.Wózek z obiektywami ,lornetką i i reszta maneli,przechylił się,ale był oparty stabilnie o jakieś sterczące z wody gałęzie.Powoli,jak niekształtna larwa,wypełzłem rakiem na suchy ląd, nabierając do cholewek cała furę szajsu.Jak na razie nie było źle.To co najważniejsze,czyli sprzęt wyszedł obronną ręką.Ja osobiście,wyglądałem nader szpetnie,a jeszcze gorzej cuchnąłem.Ale to nie pierwszy już taki mój  wypadek.Doświadczenie mi mówiło,że na ciepłym ciele,odzież szybko wysycha.A jak wyschnie to i śmierdzący szlam,odpadnie zara z ubrania. Zawróciłem.Nie było sensu ryzykować dalej.Samemu nie można.Gdyby coś mi się wydarzyło,nie było szans liczyć na czyją kolwiek pomoc.Powoli wracałem,zatrzymują się od czasu do czasu ww zniczkowych miejscach. Licznik zdjęć,bardzo powoli,ale jednak posuwał się do przodu.A potem znowu zerknąłem na zegarek i ze zgrozą zobaczyłem,że minęła godz.16-ta.Biegusiem na szosę,składanie i pakowanie sprzętu,oraz próba doprowadzenia się do eywilizacji.Wyobraźcie sobie,że było całkiem nieźle.Ciuchy wyschły,błoto się wykruszyło.Nawet sztynk odszedł. Punktualnie o 16,50 zajechał autobus,wspaniale pełen wolnych miejsc. Rozłożyłem dupsko na wygodnym fotelu i rozkosznie zmęczony,jechałem powoli(przez Marki) do domu.


K





DZIĘCIOLI FLET


WYGLĄDA NIEŹLE.JAK SIĘ TU NIEOSTROŻNIE POSTAWI NOGĘ,BEZ OPORU WCHODZI JAK W MASŁO




DENDROCOPOS MEDIUS

J.W

DRYOCOPUS MARTIUS

MUSIAŁEM PRZECHODZIĆ POD ICH GNIAZDEM,BO ZACZĘŁY LATAĆ ZANIEPOKOJONE
WOKÓŁ MNIE.WYMARZONA SYTUACJA.NIESTETY,CIEMNOŚĆ I GĘSTY LAS ZMARNOWAŁY MI TĘ OKAZJĘ


I TU POWSTAŁ POTĘŻNY DYLEMAT.ODSZUMIAĆ,CZY NIE.
ODSZUMIONE,NA PIERWSZY RZUT OKA WYGLĄDAŁY LEPIEJ.BLIŻSZE OGLĘDZINY POKAZAŁY,ŻE NA CIELE PTAKÓW,POWSTAJE PRZY OKAZJI CYFROWY BUDYŃ,ZJADAJĄCY WSZYSTKIE SZCZEGÓŁY.WYBRAŁEM MNIEJSZE ZŁO

REGULUS IGNICAPILLA





JEST TO REZERWAT.JEDNAK I TUTAJ DOTARLI BARBARZYŃCY Z SZYSZKĄ W HERBIE.TEN PIENIEK MA BLISKO METR ŚREDNICY.A TAKICH BYŁO WIĘCEJ









            Kiedy  w domu przeglądałem zdjęcia,moją szczególną uwagę przykuło jedno.Jakiś mały szaro-bezbarwny ptaszek,zaprztylał w poprzek ścieżki.
Co to,to to ?Jakiś niewybarwiony rudzik,cy co ??.Zdjęcie było poruszone i nieładne,poszło więc do kosza.A potem przeglądając Collinsa,moje oko spoczęło na rycinie przedstawiającej samicę pokrzywnicy.Wypisz ,wymaluj to,to.Wypadało by za tem znowu zacytować Szwancnegera-JESZCZE TU WRÓCĘ !!!!
TO TYLKO OK.4 KM.ALE NIERAZ DŁUGIE STANIE NIERUCHOMO W JEDNYM MIEJSCU,DŹWIGAJĄC SOLIDNY KAŁDUN,SPOWODOWAŁO,ŻE BYŁEM MOCNO ZMĘCZONY

1 komentarz:

  1. Gratki gatunku bo ja jeszcze nie miałem okazji. 'Przygoda' z wywrotką niezbyt fajna ale na szczęście nic się Panu nie stało.
    Sam łażę często i wiem jak niebezpieczne mogą być takie sytuacje. Kiedyś szlajając się nad starorzeczem wpadłem w podziemny 'korytarz' bobra i mało nogi nie złamałem. Zastanawiałem się potem: ciekawe jak bym wytłumaczył przez telefon pogotowiu gdzie mnie szukać :D .
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń