Łączna liczba wyświetleń

sobota, 3 września 2016

262.NAD DZIKĄ NARWIĄ

        DZBĄDZEK 2016.08.24-27.

              Poczułem wielką chęć,spędzenia paru dni na łonie natury,w jakimś odludnym miejscu.Nawet znałem takie jedno miejsce.Żyją w nim moja siostra i słynny szwagier.Słynny,bo niektóre moje wyskoki,były składane na jego karb i co niektórzy,wspominając go,zgrzytają zębami.
A więc pewnego ranka,zwinąłem wszystkie manele i pospiesznym PKS-esem,zwaliłem się im na kark.Miejsce jest niesamowite.Na skraju Puszczy Białej,całkowite odludzie i mnóstwo naturalnej i nieskalanej dziczy.Mają też największy skarb i największą ze wszystkich Świętość,czyli święty spokój.Z tym spokojem to jest jednak różnie.Jestem tu w nieustannym ruchu i biegu, albowiem jest tu mnóstwo cudownych miejsc,a wszystkie chce obejrzeć i wszędzie zajrzeć.Dlatego też,gdy powracam do domu,padam jak neptek i dopiero zaczynam  właściwy odpoczynek.
Teraz też,gdy tylko dotarłem na miejsce i przywitałem się z gospodarzami, to biegusiem wypiłem kawę,złapałem aparat,koszyk,gerlacha i  w dyrdy do lasu.Trafiłem bowiem szczęśliwie na moment,kiedy pojawił się ogromny wysyp grzybów.Piękne lasy,cudna pogoda,wszędzie cisza i spokój,Towarzystwo życzliwych Ludzi,cóż więcej potrzeba do szczęścia.Toteż szwędaliśmy się tam bez pośpiechu parę godzin.Faktycznie grzybów od cholery i ciut,ciut.Na początku łapaliśmy wszystko jak leci,potem przebierka,robaczywe won i od tej pory zbieraliśmy tylko same kształtne i wymiarowe kapelusze.Podgrzybki i kurki.Przez trzy godziny,zebraliśmy w trzy osoby,ponad 30 kilo.Nie bardzo było gdzie je upychać.Łaziliśmy więc  po lesie,dla samej tylko przyjemności obcowania z nim,schylając się od czasu do czasu,po jakiś wyjątkowo dorodny kapelusik.Było bosko.Tym bardziej,że jeszcze nie nadeszła ta pora,gdzie idąc między drzewami,cały człowiek pokrywa się patyną pajęczyn.Szczęśliwi wracamy do domu.Siadamy leniwie na tarasie w chłodnym cieniu i sączymy zimne drinki.Świat zaczyna wyglądać coraz piękniej.Po prostu,chce się żyć.
No i wtedy pojawia się gospodyni i sprowadza nas trzeźwo(akuratnie,w danym momencie, słowo to nie pasuje tu za bardzo)na ziemię.Wysypuje przed nami górę grzybów,daje nam noże,a sama idzie szykować obiad.I to jest ta druga strona grzybobabrania.Na szczęście, przebiórcze traktowanie grzybów w czasie ich zbierania,spowodowało,że teraz nie mieliśmy dużo roboty i szybko się z nią uwinęliśmy.Obiad,a potem nadchodzą najwspanialsze chwile,jakie sobie można wyobrazić.Siedzi się przed domkiem,w wygodnych fotelach,pociąga leniwie ze szklanic i bezmyślnie się gapi na świat.Na cudowny zachód Słońca,na gromady ptaszków,latających od jednego karmnika do drugiego,na ciągle jeszcze pełne "opakowanie",na pęto prawdziwie chłopskiej kiełbachy. Czeka ona cierpliwie na swój czas.I nadchodzi on wkrótce.Słońce dotyka do horyzontu.Szwagrowski rozpala ognisko.Siadamy przy nim leniwie.I tak trzymając w jednym ręku szkło,a w drugim kiełbachę,czujemy,że che się nam żyć.
MAŚLACZKI.TYCH JUŻ NIE ZBIERALIŚMY

PODGRZYBEK

OKOLICE WYJĄTKOWO OBFITUJĄ W KANIE.
A SKORO TO PISZĘ,TO ZNACZY W PRAWDZIWE.



STWORZENIE KTÓRE BUDZI WE MNIE WSTRĘT I JEDNOCZEŚNIE MNIE FASCYNUJE



TU SIĘ PODCHODZI DELIKATNIE NA PALUSZKACH,ROBI ZDJĘCIE I OD RAZU W PODSKOKACH ZWIEWA




TAKI MAŁY RAJ

JAK SIĘ CHODZI  NA BOSAKA PO TRAWIE,TO TRZA UWAŻAĆ,ABY CZASEM COŚ CZŁEKA NIE UJADZIŁO W PIETĘ.

J.W

ZACHÓD.DO PRAWDZIWEGO PIĘKNA,BRAKUJE PARU CHMUREK




JEST DOBRZE,JEST WSPANIALE,ALE NIE BEZNADZIEJNIE

SIEDZĄCA MI POD NOSEM CZUBATKA PROWOKUJE MNIE DO SIĘGNIĘCIA PO APARAT Z FLESZEM,ALE PLASTYKA TYCH ZDJĘĆ,NIE JEST MIŁA DLA OKA

CZARNOGŁÓWKA
                   Dzień pełen wrażeń spowodował,że nie czekałem na późny wieczór,aby wejść na grzędę.Pracująca podświadomość,pasła mnie nieustannie snami,o tym co czeka na mnie następnego dnia.Skutek był taki,że już od godziny 3-ciej,przewracałem się z boku na bok,zerkając na okna i czekając, kiedy zaczną szarzeć.Pierwsze przebłyski świtu,wypędzają mnie z łoża boleści.
Krótkie ablucje i za chwile jestem z aparatem nad rzeką.Jest oczywiście bajecznie,ale zarazem smutno.Okropnie brakuje śpiewu ptaków.Las jest bez nich zupełnie martwy,a świat ponury.Oblatuję szybko,wszystkie atrakcyjne miejsca i punkty widokowe i wracam do domu.Szybka kawa i łapiemy ze szwagrowskim za manele i w samochód.Chce mu dzisiaj pokazać pewne miejsce.Mianowicie Pulwy.Wiele już o nich ode mnie słyszał,więc zapragnął ujrzeć je na własne oczy.Od jego domku nie jest daleko,więc nie będzie to wielka wyprawa.Wyjeżdżamy jeszcze o szarówie.Jedziemy jednak powolutku.Podnosząca się mgła,powoduje,że widoczność spada gwałtownie.
I w takim właśnie zamglonym półmroku wjeżdżamy na łąki Pulw.Przyjeżdżam to pełen oczekiwań.Wyobrażam se te dziesiątki kobczyków przesiadujących na wszystkich słupkach,te różne drapole,bujające się w kominach nad naszymi głowami.I w ogóle ach i och.A tu całkiem chudzieńko.Jedyny spory sukces to duże stado siniaków.Nie jest je łatwo zobaczyć,a tym bardziej zbliżyć się do nich.Wytrzymaliśmy tak do 11-tej,a potem zmywamy się domu.Czeka tu na nas,że się tak wyrażę-góźdź programu.Jeżeli ktoś nie próbował jajecznicy na cebulce ze świeżymi kurkami,to mnie nie zrozumie.Tym co to znają,oszczędzę słów,aby nie dostali ślinotoku.Dzień pięknie rozpoczęty,a przed obiadem wypadało by coś jeszcze zrobić.a więc znowu na grzybki.Wieczorem trzy suszarki pracują na cały zicher,a wszędzie leżą porozkładane tace z grzybami czekającymi na swoja kolej do suszenia.A my tradycyjnie,siedzimy przed domkiem,rozkoszując się widokiem zachodzącego Słońca i leniwie sączymy chłodną ambrozję.
ZAMGLONY MYSZAK



TO JAKAŚ ROŚLINA.POKRYTA ROSĄ I PRZEŚWIETLONA PROMIENIAMI SŁOŃCA,WYGLĄDA JAK SKŁAD BRYLANTÓW

MŁODY BAŻANT

J.W

J.W

POZWOLIŁY ZAJECHAĆ AUTOMOBILEM I PRZYSTANĄĆ,TUŻ OBOK NICH

SINIAKI-COLUMBA ONEAS

SROKOSZ-LANIUS EXCUBITOR.
PIERWSZY RAZ WIDZIAŁEM ICH TYLE NA RAZ.CAŁE RODZINNE KLANY

NO I MŁODE GĄSIORKI-LANIUS COLLURIO

J.W

ŚWIERGOTEK ŁĄKOWY-ANTHUS PRATENSIS

 ŁOZÓWKA-ACROCEPHALUS PALUSTRIS

SŁYNNY MYSZOŁAP Z PULW.JEGO DZIWNE UBARWIENIE,WYWOŁYWAŁO U WIELU PRZYSPIESZONE BICIA SERCA.MOŻE KANIUK,A MOŻE KURHAN

KLASYCZNY BUTEO BUTEO

ŚWITEZIANKA BŁYSZCZĄCA-CALOPTERYX SPLENDENS

J.W
                     Moc wrażeń powoduję,że śpię jak zabity,ale znowu krótko.Świt wita mnie nad rzeką.Taki świt ma w sobie nieskończoną ilość piękna i tylko jedna wadę,która to całe piękno przeważa.Trza kurde rano wstać.
Dzisiaj podniecenie,też męczyło mnie ekscytującymi snami.Nie były to mokre sny,choć cała rzecz działa się na wodzie.Szwagrowski samo zgwałcił się nareszcie i wyremontował motorówkę,która to motorówka,od wielu lat leżała za chałupą na etacie wraka.Dzisiaj mieliśmy właśnie pohulać nią po Narwi.
Wypłynęliśmy wczesnym rankiem.I od razu powiem,że odczucia miałem mieszane.Narew jest w większości,zupełnie dziką i niesamowicie piękną rzeką.
Nie wiem czym to wytłumaczyć,ale ma zupełnie inny charakter niż Wisła.Na Wiśle pełno jest łach,wydm i piaskowych ławic.Nie mówiąc o brzegach stworzonych do plażowania.Narew jest zupełnie inna.Tam nie ma nic piaszczystego.Las,zarośla i trzciny,dochodzą do samej granicy lądu. Przypomina raczej jezioro,a nie rzekę..Obie rzeki są przepiękne,ale każda na inny sposób.I pełzliśmy tą ślicznotką pod prąd,a ja miałem wrażenie,że ktoś mi w zadek wsadził wiertarę i znęca się nią nade mną okropnie.Wibracje silnika i dotkliwy hałas,szybko sprawiły,że ta ogromna przyjemność,stawała się coraz mniej przyjemna.Do tego silne wibracje powodowały,że nie mogłem za żadne cholerę,utrzymać spokojnie w ręcach aparatu.A był parę razy potrzebny. Zauważyłem bowiem,że tak jak na lądzie,można do ptaka podjechać samochodem dużo bliżej niż per pedes,to tutaj łódka pozwała zbliżyć się do "ofiary" całkiem blisko.Tu przeżyłem wyjątkowe spotkanie.Płynęlismy już z powrotem,oślepieni przez świecące nad rzeką Słońce.Przed nami chyliło się nad wodą suche drzewo.Zdało mi się nagle,że widzę na nim wysoko,siedzącego jakiegoś ptaka.Z powodu silnego blasku,zupełnie nie mogłem go rozpoznać.Gdy już prawie pod nim przepłynęliśmy,olśniło mnie nagle.Toż to jastrząb.Wykręciłem się jak tylko mogłem do tyły i próbowałem uchwycić go trzęsącym się aparatem.Zrobiłem kilka zdjęć,ale chyba nie powinienem marzyć, że wyjdą rewelacyjnie.A szkoda.Tak blisko,nie widziałem jeszcze jastrzębia(dzikiego) nigdy i zapewne już nie zobaczę.Wracaliśmy już do domu,ale mnie uwierał okrutnie pewien problem egzystencjalny.Co tu zrobić,aby mieć zdjęcie na tej wspaniałej motorówie.Zagadnąłem nieśmiało szwagierka,że może by wysiadł pierwszy,a ja zrobię jeszcze małe kółeczko,a on mnie obcyka.Ależ broń Boże,na to trzeba mieć uprawnienia i być przeszkolonym.Zaś ale,przecie takie dyrdymały nie uniemożliwią mi tego,abym  miał zdjęcia na motorówie.Mówię mu,przecie ja za komuny,nie takimi łajbami pływałem.I to z W-wy do Piszu,to co to dla mnie znaczy takie pierdzidełko.
No i przekonałem szwagra.Wysiadł,wziął aparat,a ja odepchnąłem się wiosłem od brzegu i jak już byłem w bezpiecznej odległości od brzegu,to mówię mu:a teraz nawijaj  jak mam tym kierować ?za co ciągnąć,czym ruszać i w jakie strone.Tylko łaskawco pospiesz się,bo za mną,całkiem niedaleko,widzę zatopione w wodzie pnie.No i by mojego kochanego szwagra,wzięła nagła cholera i ciężka apopleksja,ale zmitygował się tymi  zatopionymi drzewami i w paru słowach,wyklarował mi co i jak.Ja też w końcu nie jestem gamoń i szybko się połapałem,na czym rzecz polega.Zrobiłem parę,niewielkich kółek,powoli i nie za daleko,co by do reszty chłopiny nie sponiewierało.Gracko dobiłem do brzegu,wysiadłem odebrałem aparat i zostawiłem wściekającego się szwagra.Miałem już to co chciałem.A potem obiad,kontemplacja otaczającego mnie naturalnego piękna natury i tradycyjna nirwana,przy zachodzie Słońca.
TUTEJSZE ŚWITY SĄ BOSKIE





CZAPLA BIAŁA-CASMERODIUS ALBA

STO CZTERNASTY KILOMETR NARWI

OBIECAŁEM SE,ŻE NASTĘPNYM RAZEM PRZYWIOZĘ MU WIELKOKAPITAŃSKĄ CZAPE

NA HORYZONCIE RÓŻAN


KRZYŻÓWKI.PO DZIOBACH WIDAĆ,ŻE NA SAMEJ GÓRZE SIEDZI SAMIEC

PHALOCROCORAX CARBO-MOŻNA KOLKI DOSTAĆ ZE ŚMIECHU,JAK SIĘ WIDZI JAK ON ZYZUJE TYM JEDNYM OKIEM NA CZŁOWIEKA

MÓJ SKARB,MŁODY JASTRZĄB-ACCIPITER GENTILIS

J.W

J.W

W TYM UROCZYM DOMKU,ŻYŁEM CZTERY DNI

HULAJ DUSZA

CIEKAWOSTKA-TEN SAM MOTYW NA DWÓCH ZDJĘCIACH,BEZ EDYCJI.PIERWSZE ZDJĘCIE ZROBIONE NORMALNIE,DRUGIE Z FILTREM POLARYZACYJNYM
          Znowu wstaję wcześnie,znowu podziwianie wschodu Słońca.Humor jednak już nie dopisuje.Dzisiaj wracam do domu.Do cywilizacji.Po śniadanku ładujemy się do samochodu i niespiesznie przejeżdżamy się po okolicznych, malowniczych miejscach.Chce się nasycić tymi urokami do oporu i zabrać ze sobą jak najwięcej przepięknych wspomnień.Kiedy wracamy,przydarza mi się nieprawdopodobna przygoda.Kiedy jedziemy polną drogą,prowadzącą do posesji rodziny,na jej środku zauważyłem jakiś czopek.Patrzę na niego obojętnie.Kiedy się jednak zbliżamy,mój spokój ulatuje.Przed nami siedzi dudek i przygląda się mi ironicznie.Zamarłem z wrażenia.Szwagier go nie widzi i jedzie prosto na niego.Stój wrzeszczę.Stanął wystraszony i patrzy na mnie pytająco.Wyglądam przez przednią szybę,ale nic nie widzę.To teraz zacznij się cofać,ale powolutku i po cicheńku.Tak też i zrobił. Nie prawdopodne, ale widzę wychylającą się zza maski,sylwetkę siedzącego nieruchomo ptaka.Odjechaliśmy ze trzy metry,uchylam delikatnie drzwi,
wysuwam lufę obiektywu,a ten siedzi.Uszczęśliwiony robię mu zdjęcia.Robię i robię,a potem przestaję i czekam,aby choć deczko się poruszył.A on nic.I czekałem tak z 15 minut,a on nic.W końcu wnerwiony,otworzyłem drzwi do końca i wystawiłem nogi,a on frrrrr... i po dudku.I tak było z moimi wszystkimi dudkami.To one przylatywały do mnie.One odnajdywały mnie i  pozwalały zrobić im tyle zdjęć,ile to one chciały.

Obiad,jeszcze trochę siedzę przy karmnikach,przy których ciągle się coś dzieje.
Tu nie muszę chodzić za ptakami.O wyznaczonych godzinach,szwagrowski wysypuje ziarna słonecznika i zewsząd zlatują się goście.Są stali goście,ale nieraz trafiają się jacyś wyjątkowi.Siedzi się przed tymi karnikami jak przed  telewizornią z najlepszymi serialami.
Pakuję manelę i żegnam się z rodzinką.Uspokojony i napełniony pozytywną energią,wracam do W-wy.Jest mi dobrze.
Wszak nie za długo.W Legionowie,półtora kilometrowy odcinek,jadę przez 45 minut.Klnę jak szewc.Opadają ze mnie resztki nirwany.Wróciłem do mojej normalnej rzeczywistości.
UPUPA EPOS



TAK WYGLĄDA PONAD 200-TU LETNIA SOSNA



KILKANAŚCIE LAT TEMU TORNADO POWALIŁO POD PISZEM,OLBRZYMIĄ POŁAĆ LASU.TUTAJ TEŻ WTEDY POKAZAŁY SIĘ TRĄBY POWIETRZNE.MIEJSCOWA CIEKAWKA.DRZEWO UKRĘCONE PRZEZ TRĄBĘ.

WIDAĆ TO DOSKONALE PO SŁOJACH.SĄ SKRĘCONE JAK GWINT

NAJLEPSZY TEATR.A CO TAM PANIE PRZY KARMNIKU ?

"BANDZIOR"BO ZAWSZE WPADA W TŁUM UCZTUJĄCYCH.NAPIERDZIELA WSZYSTKICH DOOKOŁA PO ŁBACH,AŻ ZWIEJĄ.DOPIERO JAK ZOSTAJE SAM ZACZYNA UCZTOWAĆ

CUD,MNIÓD,ULTRAMARYNA

SIKORA CZUBATKA-LOPHOPHANES CRISTATUS

DZISIAJ TAKIM NIECODZIENNYM GOŚCIEM,BYŁ PIECUSZEK-
PHYLLOSCOPUS  TROCHILUS

DZWONIEC-CHLORIS CHLORIS

CODZIENNIE O PODOBNEJ PORZE,WPADA DYSTYNGOWANY JEGOMOŚĆ WE FRACZKU.SIADA NAJPIERW NA PALIKU OD KARMNIKA

POTEM NIESPIESZNIE I LENIWIE ZWILŻA SOBIE GARDŁO

A POTEM,NIE SPRAWDZIWSZY MIEJSCOWEGO MENU,ODDALA SIĘ PO ANGIELSKU

ZIĘBA-FRINGILLA COELEBS

ODNOSZĘ WRAŻENIE,ŻE ZASZCZEPIŁEM MOJEMU SZWAGROWI,ZAMIŁOWANIE DO PTASZKÓW

A POD KARMNIKAMI SĄ I TACY GOŚCIE-
KOWAL BEZSKRZYDŁY-PYRRHOCORIS APTERUS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz