Łączna liczba wyświetleń

sobota, 13 sierpnia 2016

260.MIAŁEM SEN

  STAWY W BOROWCU 2016.08.11.

          Dzwoni dzisiaj rano Kamil i mówi:Miałem sen,piękny sen-że jestem w Borowcu i patrzę na stawy,a tam ogromne stada ptaków.A każdy z nich  fajniejszy.A ja wierzę w sny.Ja też.No to bądź tam gdzie zawsze.I tak,nie wiedząc rano gdy wstawałem,co mnie czeka,nagle z prędkościąbłyskawicy,jadę na zachód.W rejon Łowicza.Wyjechaliśmy z Piastowa o 14.Po drodze sznury tirów,skutecznie utrudniały bezbolesne pokonanie drogi.Wyraźnie krótki już dzień,gwarantował,że jeżeli mylimy się w nadziejach co do Borowa,to już nie będzie czasu,aby gdzie indziej szukać pocieszenia.Dojeżdżamy w końcu do wału otaczającego staw i jeden przez drugiego,wyrywamy na górę,na koronę.Nieprawdopodobne,ale Kamil miał proroczy sen.Wszędzie pływają i brodzą ptaki.Rozległa powierzchnia stawu,czerni się miejscami od nich. Wybiegając odrobinę w przyszłość, nadmienię,że samych gęsi gęgaw,Kamil naliczył około półtora tysiąca,do tego łabędzie,czaple siwe i białe,przeróżne kaczusie,mewy,no i przeróżne siewkowate.Wyciągnęliśmy lunety i zaczęliśmy dokładnie studiować,tę kartę dań.Znając Kolegę,wiedziałem,że będzie trwało to dosyć długo,toteż po pierwszych uniesieniach,zacząłem się rozglądać dookoła.
I......najbliższych kilkunastu minut nie zapomnę do końca życia.Na oddalonym od nas o ok.300 metrów drzewie,zobaczyłem siedzących siedem ptaków. Początkowo myślałem,że to zwykłe gołębie,albo sierpówki.Dla porządku zerknąłem przez lunetę i zamurowało mnie.Przetarłem oczy i znowu popatrzałem.Ani chybi turkawki.To też są ptaki,których jeszcze nigdy nie widziałem,a bardzo bym chciał.Poruszony Kamil luknął w lupe i potwierdził,że się nie mylę.Od razu straciłem zainteresowanie dla tego co się dzieje na stawie.Popatrzyłem przez lornetkę na rozciągający się przede mną teren.Patrzę se tak i patrzę i widzę,że nieopodal,od głównej drogi odchodzi polna ścieżka.Jest mocno ocieniona krzakami i prowadzi w stronę mojego turkawkowego drzewa.Turkawki,to bardzo ostrożne ptaki.Ale skradając się,osłonięty krzakami,mogłem znacznie skrócić dystans i zdążyć zrobić kilka zdjęć.Zgięty w pół,powoli skradam się za krzakami,starając się aby mnie nie zauważyły.Dochodziłem właśnie do wypatrzonego wcześniej przerzedzenia w zaroślach.Planowałem tam właśnie przecisnąć między gałązkami obiektyw i zacząć robić wspaniałe zdjęcia.I gdy już miałem spojrzeć w wizjer,rozległ się niesamowity łomot i hałas.To jakiś cholerny,pieprzony czereśniak,zaczął kijem napierdzielać w blaszane wiadro.Przepędzał krowy z miejsca na miejsce.Spojrzałem z rozpaczą na drzewo.Kołysały się tam tylko,puste gałązki.Zabrakło mi jednej,góra dwóch minut,do pełni szczęścia.Nienawistnie  spojrzałem na przyczynę mojego nieszczęścia,mamrocąc pod nosem brzydkie słowa,a co jedno to brzydsze od drugiego.Potem odwróciłem się i szybko stamtąd odszedłem.Chętnie widziana przeze mnie draka,zaszkodziła by tylko moim kolegom,którzy tu kiedyś przyjadą,a i zapewne,mnie też by nie wyszła na zdrowie.Załamany wróciłem do Kamila.Współczuł mi ogromnie.Na pocieszenie powiedział,że widzi na wyspie kilkanaście kulików wielkich. Trzynaście albo czternaście.Nie mógł się zdecydować.Ale to było kiepskie pocieszenie.Kuliki widziałem już wielokrotnie,a wyspa była od cholery daleko.
A potem zrobiła się jakaś zawierucha.Kuliki zerwały się i odleciały na drugi koniec stawów,skąd po chwili zaczęło dochodzić ich stłumione kwilenie. Biegiem do samochodu i startujemy na nową pozycję.Jak do tej pory znałem tylko ten główny,ogromny staw.Na zachód od niego jest jeszcze kilka,w połowie opróżnionych.Nigdy tam nie byłem,a tam właśnie prowadził mnie Kamil.Gdy dochodzimy do interesującej nas grobli,wychodzi z niej dwóch "ptaszników"Maskujące,snajperskie stroje i zadowolone miny,od razu spowodowały,że skręciło nas z zazdrości.Kuliki,kuliki.Tam zaraz za trzcinami.Ale z grobli nic nie zobaczycie,trzeba przecisnąć się przez trzciny,a potem po kostki w błocie,ustać nieruchomo robiąc delikatnie zdjęcia. Rozmowa była krótka,bo już nie mogliśmy się doczekać,kiedy sami się dorwiemy do kulikowej bonanzy.Nie spieszyliśmy się .Stanęliśmy po środku na grobli i staraliśmy się chociaż trochę napatrzyć z bezpiecznej odległości, zanim zaryzykujemy przedzieranie się przez trzciny i prawdopodobne wypłoszenie ptaków.Ja próbowałem zrobić jakiekolwiek zdjęcia.Było strasznie trudno,prawie beznadziejnie.Były na granicy,widocznych przed nami trzcin. Nie było w nich najmniejszego prześwitu i tylko bujający nimi wiatr, powodował,że na chwile otwierały się maleńkie,nie zasłonięte fragmenty obrazu.Balansując na czubkach palców,próbowałem wykorzystać te chwile, kiedy bujające się trzciny,pozwalały mi cokolwiek zobaczyć.Zrobiłem ze 300 zdjęć,mając nadzieję,że chociaż kilka wyjdzie.Wyciągnięty jak strun,trzymałem aparat w trzęsących się z wysiłku rękach.Miałem potężne kłopoty ze złapaniem ostrości.Ale dobrze,że się trochę pomęczyłem.Próba sforsowania trzcin,od razu spłoszyła kuliki.Na pamiątkę zostały nam tylko ufajdane po kolana błotem,nogawki spodni.Zaczęliśmy wracać.Słońce już zachodziło i minuty na minutę robiło się coraz ciemnie.Czekało nas jednak jeszcze jedno przedstawienie.Pojawiły się nagle setki żółtych pliszek.Wszędzie zrobiło się ich pełno.Poobsiadały wokół trzciny i co chwila zrywały się grupami,szukając lepszych miejsc.Wyglądało na to,że szykowały sobie w trzcinach noclegowisko.Raz już się z czymś takim spotkałem,nad zalewem Zegrzyńskim.Wtedy setki jaskółek obsiadły na trzcinach kawał brzegu.Gdy  wcześnie rano dotarłem do nich,zerwały się i przez chwilę,latały wokół mnie olbrzymie tłumy dymówek.
My też już powinniśmy wracać na nasze noclegowiska.Jadąc samochodem jeszcze raz przeżywaliśmy minione chwile.Jednomyślnie się zgodziliśmy,że Kamil miał prawdziwie proroczy sen.
TURKAWKOWE DRZEWO

J.W

TURKAWKI-STREPTOPELIA TURTUR



PATRZYŁEM Z RADOŚCIĄ I OGROMNA PRZYJEMNOŚCIĄ NA TE ZWIERZĘ.PO ROGACH WIDAĆ BYŁO,ŻE TO NIE MŁODZIENIASZEK.A SKAKAŁ I DOKAZYWAŁ,JAK "MAŁOLAT"
POWINIEN JEDNAK PAMIĘTAĆ,ŻE JAK BĘDZIE SIĘ TAK OTWARCIE CIESZYŁ ŻYCIEM,TO MOŻE ONO BYĆ BARDZO KRÓTKIE

KULIKI WIELKIE-NUMENIUS ARQUATA

J.W

J.W

J.W I JEDEN BATALION

J.W

J.W=BRODŹCE ŚNIADE.TEN W GODÓWCE W SYNCHRONICZNYM DRAPANIU.

BRODŹCE ŚNIADE-TRINGA ERYTHROPUS

PRÓBOWAŁEM UCHWYCIĆ PLISZKI ŻÓŁTE,ALE BYŁO TO PONAD MOJE SIŁY

LECĄ PTERODAKTYLE.TRZA UWAŻAĆ,ABY NAS CZYMŚ Z GÓRY NIE POCZĘSTOWAŁY 



ZLATUJĄ SIĘ
 NA NOCLEG ŻURAWIE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz