Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 1 czerwca 2015

168.SIÓDMA WYCIECZKA HORYZONTALNA

PUSZCZA KOZIENICKA I STAWY W BĄKOWCU

                               2015.5.30.

           Nie piszę z przyjemnością o tej wycieczce.Śmiem twierdzić,że była najgorszą z całego cyklu.Od początku z resztą,prześladował nas pech.Zaczęło się już z samego rana.Idę na miejsce pod PKiN,gdzie zawsze oczekiwał na nas autobus.Cały teren jest ogrodzony.Święto Dziecka.Żadnych kartek,czy informacji,co dalej.Całe szczęście,że jeden z cieci,bardziej myślący, napomknął,że coś mu się wydaje,że chyba,miejsce naszego spotkania, przeniesiono na ul.Emiliji Plaster.Zebrała się nasza grupa,a raczej mała grupka.Domyślając się,że reszta rozpełzła się w poszukiwaniach po okolicy, przeszedłem się kawałek wokół,aby pozbierać błądzących,ale takich nie znalazłem.Rozglądanie się za dużym niebieskim "Pyziołkiem",też nic nie dało.Zaczynaliśmy się niepokoić.I wtedy się okazało,że stojący koło nas,srebrzysty kurdupel,to nasz autobus-ik.Na te wycieczkę,było mało chętnych,więc proporcjonalnie do tych chęci,dostaliśmy odpowiedni pojazd.
Mała grupa,może to i dobrze.Nareszcie ruszyliśmy.Ujechaliśmy z kilometr,kiedy masz chief,zaczął robić zatroskane miny.Usłyszał cuś,co pozwalało mu przypuszczać,że szlag trafił,albo wał napędowy,albo tylny most.
Co dalej-jechać na przód,czy wracać ?.Zaczęło się telefoniczne obdzwanianie znajomych,w poszukiwaniu jakiegoś zastępczego pojazdu.I to do tego z kierowcą.Ni cholery.Święto Dziecka,więc wszystkie autobusy,rozpełzły się z małoletnimi pętakami,po Całej Polsce.Jedziemy,przystajemy, przystajemy, dzwonimy,jedziemy,ale po woli.A nieubłagany czas leci.Jesteśmy na miejscu.
Piękny las.Stare sosny,świerki,jodły i dęby.Masa zieleni,z pośród której słychać ptasiorki.I na słuchaniu się kończy.Wycieczka,zapierdziela przez las,jak by ją goniło stado rozzłoszczonych leśnych pszczół.Przypomniały mi się czasy,gdy jako młody żołnierz,zasuwałem na biegach przełajowych,z przeszkodami,z resztą.Mijaliśmy przepiękne miejsca,polanki,strumyczki,wodospad i w ogóle dużo pięknych,nastrojowych miejsc.a my nic,tylko biegiem na przód.
Chociaż nie,był jeden postój,ale przymusowy.Podniósł się poziom wód gruntowych i zalały one w pewnym miejscu,rejon mostka,z podejściami do niego.Stanęliśmy i zastanawiamy się co dalej.Padła propozycja-ściągamy buty, skarpety i te kilkanaście metrów przechodzimy na bosaka.I tu zaczynają się dziać,nader ciekawe rzeczy.Część grupy,od razu siada na poboczu i pozbywa się skoków.Część,zaczyna się zastanawiać,namyślać i w ogóle robić pozorne ruchy.Się zastanawiam,czy Ci oporni,nie zapomnieli wczoraj,wieczorem umyć nóg i tera im jakoś takoś niewyraźnie.Ja też należałem do tej drugiej grupy,ale miałem nóżki jak noworodek,nawet nie obkakane.Po prostu,ręce miałem zajęte sprzętem,a śmierdziane buciory,nie chciało mi się za bardzo,zagryzać w zębach.A więc,ruszyłem przed siebie,tak jak stałem i poczułem z przyjemnością,jak chłodny płyn,wlewa mi się do butów i obmywa strudzone stopy wędrowca.Tragicznie nie było,a jak zauważyłem,reszta petentów, skwapliwie podążyła za mną.I tak cholerka,przemknęliśmy przez ten wiekowy Bór,jak tabun spłoszonych koni i.... i po ptokach.
Autobusu zastępczego nie było,chociaż miał być,więc spacerowym tempem,pomknęliśmy do Bąkowca.Zaczęliśmy już nieźle wkurzać matkę naturę.Niebo przed nami,zaczęło powoli,przybierać barwę ołowiu.Ale jak mawiał kiedyś,pewien dzielny Człowiek-nic to.Pokonawszy zablokowane drzwi,wyszliśmy na groblę,biegnącą przez stawy rybne w Bąkowcu.I tu mi było dane zrobić,kilkanaście zdjęć,dla których warto to wszystko,było przeżyć.
Bardzo blisko brzegu,w stadzie łabędzi niemych,pływał piękny,smakowity kąsek.Łabędź krzykliwy.Nie był bojaźliwy i pływał w odległości,kilkunastu metrów od brzegu.To był piękny widok.Niedaleko nas,na drzewach usiadł,stary,"ubielony" bielik.Kawałek dalej,usłyszeliśmy i nawet zobaczyliśmy śpiewające dziwonie.Sam mniód.Wokoło latały rybitwy-białoczelne,czarne i rzeczne.Wszędzie trzeszczały trzciniaki i cichutko gaworzyły rokitniczki.A na sam koniec pokazała się para trzcinniczków.Chciałem je przestudiować trochę dokładniej,ale zniecierpliwiony chief,dął w swoją samochodową trąbę,jak stary  parowiec na Missisipi.
I to by było na tyle.Ale jeżeli Ktoś z miłych Czytatieli,dysponuje samochodem i wolnym czasem(z tym to różnie,jako że czas to piniądz) Radził bym,aby się tam wybrać i spokojniuśko i powoli,po spacerować se tam deczko i napaść się 
fajnistymi widokami i aromatami.


MAŁA,ALE ZAJADŁA GRUPA








TAM SIEDZI BIELIK

DZIWONIA-CARPODACUS ERYTHRINUS

J.W

ŁABĘDŹ KRZYKLIWY-CYGNUS CYGNUS

J.W

J.W

J.W

J.W

SAMICA BŁOTNIAKA STAWOWEGO-CIRCUS AERUGONOSUS

TRZCINNICZEK-ACROCEPHALUS SCIRPACEUS

J.W

TRASER ZACZĄŁ PISAĆ TRASĘ,ALE PO 2 KM ZDECHŁ,WIĘC TYLKO ORIENTACYJNIE-TAM GDZIE ZIELONY KLEKS,TAM STARTOWALIŚMY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz