Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 18 czerwca 2020

365.DDB

           DOLINA  DOLNEGO  BUGU-2020.06.15.

      Jest taka jedna tradycyjna wycieczka, którą z wielka frajdą powtarzam co roku. To nie jest jakaś wielka ptasiarska wyprawa. To jest zwykła wycieczka przyrodniczo-relaksacyjna. Wybieram spokojny, pogodny dzień, koniecznie nie w czasie weekendu i poświęcał go całego na spokojne i bezmyślne szwędanie się, po przepięknych terenach, otaczających dolny odcinek Bugu. Nie spodziewam się jakiś superaśnych wodotrysków gatunkowych, ale jak do tej pory, z każdej z takich wypraw, udało mi się przywieść odrobinę fajnych zdjęć. Po za tym, ogromny spokój, cisza i piękno tego miejsca, działają na mnie wybitnie| leczniczo- psychiatrycznie. Bo nie fizycznie, gdy prawie na czworakach, wpełzam  na przystanek, oznaczający powrót do domowych pieleszy. Wybieram się tam zawsze w pierwszej połowie maja, ale ten popaprany rok, wszystko wywrócił do góry nogami. Planowanie wyprawy, zacząłem od studiowania prognoz meteo i rozkładów jazdy. Wysłałem emalię, do Koleżanki mieszkającej pod Kuligowem, z zapytaniem, jak wygląda komunikacja. Czy została już przywrócona ?? Tak, jest jak dawniej. No to git. Na wszelki wypadek, wszedłem jeszcze na oficjalną stronę Urzędu Gminy w Dąbrówce, a ta potwierdziła rozkładami jazdy w PDF-ach, że wszystko jest cacy. Prognozy obiecywały całkiem niezły poniedziałek. Bezdeszczowy i nie za gorący. I tak o 6,30 spod Dw. Wileńskiego, ruszyłem na niezapomnianą i popieprzoną wyprawę.                                                  W Czarnowie byłem przed 8-mą i jak zawsze po wyjściu na przystanek, z dylematem-gdzie najpierw. Piękne miejsce z bardzo urozmaiconym środowiskiem: łąki, starorzecze, bagienka, kępy drzew, oraz kompleks działek rekreacyjnych. Raj dla ptaków śpiewających. Tradycyjnie, jak co roku, przywitał mnie duduś. Przeleciał niedaleko, jak by chciał się przywitać. Pacnął  w trawę na łące-ze 25 metrów  ode mnie. Zacząłem się skradać, ale bez przekonania. Nigdy dziada nie mogę dopaść, a on z trawy widzi mnie z daleka, a ja jego ni cholery. Podszedłem nawet dość blisko, ale koniec był tradycyjny. Połaziłem dookoła i sprawdziłem co słychać. Nad najbliższą chałupą zobaczyłem Kopciuszka. To jeden z tych gatunków, które są do poprawienia. Tu miałem pole do popisu. No ale pod Słońce. W czarnej rozpaczy, wpadłem przez otwarta bramę na podwórko, wrzasnąłem: Przepraszam bardzo, ja tylko dwa zdjęcia Kopciuszka. Puściłem szybką serię i zanim gospodyni wyszła z szoku, pięknie podziękowałem i pożyczyłem miłego dnia i znalazłem się z powrotem na publicznej drodze, bez wideł w zadku. Za to z najlepszymi, jak do tej pory, zdjęciami Kopciucha. Aby uspokoić walące serce i trzęsące się łapska, poczłapałem na starorzecze i klapnąłem na brzegu. Ale spokoju nie zaznałem. Na przeciw mnie, wyjątkowo blisko, polowała czapla. Czapli mam w bród, ale ta była bardzo blisko i wyglądała bajecznie, w promieniach porannego Słońca. No i tak zacząłem spokojnie i bez pospiechu, cykać fotę, za fotą. No i bezmyślnie popełniłem szkolny błąd. Gdy czapla poluje, przypomina posąg. Można więc obniżyć ISO i wydłużyć czas. Ale potem, gdy zaczyna się nagły atak, wszystko się dzieje tak błyskawicznie, że na długim czasie, zamiast obrazu ptaka, wychodzi rozmyta smuga. Szkoda. Pogadałem z wędkarzami o populacji miejscowych dudków, ale niestety bez konkretów. No, a potem na fantastyczne miejsce. Mały betonowy mostek, po obu stronach którego, są urocze bagienka i oczka wodne, a na nich jest zawsze cuś ciekawego. Choć by kolonia rybitwy czarnej. Spędziłem tu sporo czasu. Ale o tem potem. Zajrzałem jeszcze na działki, gdzie miałem niesamowita przygodę, ze zwykłymi gołębiami. No może nie z tymi najbardziej zwykłymi, ale zawsze gołąb, to gołąb. Na parapecie, na gałęzi, czy duszony w śmietanie.  Nie wiadomo kiedy, zrobiło się koło 10-tej i było coraz goręcej. Potoczyłem się w stronę Stasiopola, zaglądając  pod różne krzaczory. Coraz bardziej doskwiera mnie fakt, że posiadam wyjątkowo mizerna wiedzę, na temat innej ogromnej rodziny zwierząt-owadów. Więc gdy się robi pusto ornitologicznie, zaczynam myśleć o tej drugiej rodzinie, a szczególnie fascynują mnie pajory. Ta fascynacja, to jak u większości ludzi, mieszanina strachu, ciekawości i odrazy. Szczególnie jestem potrzebowski w temacie Tygrzyka Paskowanego. Czas powoli mija, a ja doczekałem się pierwszej z dwóch, najważniejszych przygód tego dnia. Dochodzę właśnie do  małej kępy drzew, gdy dostrzegam, że na linii n.n ( niskiego napięcia ), tkwi jakiś przecinek. Na pewno dymówka. Idę dalej, ale kółka w głowie zaczynają już pracować na przyspieszonych obrotach i mielą temat. Zara zara, dymówka z boku jest czarna, a to to jest jasne i jak by dłuższe. Cofam się kawałek, do wycinki pod linią i kikuje przez lornetkę Patrzę i mało nie omdlałem. Niedaleko mnie, siedzi w pełnym Słońcu, dorodny  D U D U Ś  !!!. Zamarłem i gorączkowo kalkuluje co dalej. Powoli podnoszę aparat do góry i robię kilka zdjęć-dokumentacyjnych. Boję się ruszyć, bo zaraz będzie po ptokach. Wtedy mój model odwraca do tyłu głowę i zaczyna z wielkim skupieniem, cuś tam obserwować. I wtedy błysk geniusia. Pod drutami jest piasek, porośnięty rzadką trawą. Ostrożnie na paluszkach, robię po cicheńku, krok do przodu, potem drugi...i następne. W duchu się modlę-oby się tylko nie obrócił. Podszedłem naprawdę blisko, bliżej już nie było warto, z racji przerysowania perspektywy. Zacząłem robić zdjęcia. Robię i robię, a ten gamoń ciągle zapatrzony za siebie. Pewnie pilnował swojej starej. Co tu zrobić ? Kurtuazyjnie krząknąłem, a ten od razu myk i już go mam w całej okazałości. Aparat rozgrzał się do czerwoności. Co prawda dużo z tych zdjęć, było do luftu. Stałem na placku, rozgrzanego w Słońcu piasku i powietrze falowało, jak nad grilem. Ale niektóre były już całkiem, całkiem. A potem, cuś mnie ujadziło w kark. Odruchowo podskoczyłem....i po wszystkim. Roztrzęsiony, poczłapałem do przodu, aby na skraju zagajniczka, usiąść w cieniu i odpocząć. Rozłożyłem na trawie manele, gdy kątem oka zobaczyłem, że kilkanaście kroków dalej, na polnej ścieżce, mój kochanieńki, zażywa kąpieli piaskowej, a przy nim kręci się szanowna małżonka.  Spokojnie i powolutku zrobiłem parę kroków do przodu i znowu migawka w ruch. Było ciężko. Że w cieniu, że wszędzie sterczały źdźbła trawy, więc trza było ostrzyć w manualu. A w ciemnicy i przy kiepskim wzroku, wychodzi to tragicznie. Potem zrobiło mi się wszystko jedno i zacząłem pchać się do przodu na chama, no i przedstawienie się skończyło. Ruszyłem w euforii przez Stasiopole. Z rozpędu, wytarmosiłem po drodze, znajomego psa. Pięknego i spokojnego Przyjaciela. Niestety, Przyjaciel w międzyczasie, przeniósł się do Krainy Wiecznych Łowów, a jego miejsce zajął następca. Tyż piękny, ale z przytułku i bardzo agresywny. Kocham wszystkie psy i inne Stworzenia. To też w mojej podświadomości istnieje cała mapa miejsc, które trzeba drapać i tarmosić, aby psiunio poczuł się szczęśliwy. Ot i miałem szczęście, że mapa była zaktualizowana. Pożegnałem zaskoczonego Właściciela i szczęśliwy, że jeszcze mam prawą rękę, podążyłem dalej, aby znaleźć okazje do jej używania. W Stasiopolu, spotkała mnie za to inna przykrość. Jest tam kilka gniazd bocianich. O tej porze roku, zawsze wyglądały z nich głowy małolatów. W tym roku, wszystkie gniazda są puste. Stercza z nich tylko kępy chwastów. I tak w końcu znalazłem się w Kuligowie, na winklu wału przeciwpowodziowego, gdzie miałem przed sobą cudny widok, Doliny Dolnego Bugu. Była 12,30. Do odjazdu autobusu zostały trzy godziny. Usiadłem w cieniu pod drzewem i poprosiłem Matkę Naturę, aby okazała się dla mnie łaskawa. Bo na razie wyglądało to tragicznie. Nie tylko nie było tu, niedawnego gościa- Warzęchy (!), ale praktycznie w ogóle nic nie było. Parę łabędzi, kilka krzyżówek, kilka śmieszek, jakieś rybitwy ( nie byle jakie z resztą), stada szpaków, bez Pasterza niestety, choć w Polsce jest ich ostatnio duży wysyp. No i tak se siadłem w spokoju i zacząłem się martwic jak wytrzymam. Morzył mnie ogromny śpik, a to była ostatnia rzecz na jaką mogłem se pozwolić. I taki zmulały, siedziałem nieruchomo, popatrując tępo przed siebie. Się okazało, że w tak pustym miejscu, gdy się czeka spokojnie i nieruchomo, to się w końcu do czegoś doczeka. Wyczaiłem, że te przelatujące od czasu, do czasu obok mnie, Rybitwy Rzeczne, wcale nie są rzecznymi. Potem nie widząc mnie, wylądowała mi pod nogami czapla. No i miałem całe przedstawienie, oglądając rodzinę łabędzi. Ależ się działo. Za tatusiem płynęły cztery śliczne łabądźki. Najmniejsze chiba jakie widziałem. Tata był poważny jak karawaniarz, a wokół niego, tańcowała w prysiódach mamuśka i wdzięczyła się do niego, jak jakaś stara pudernica. Cuś fantastycznego. Oglądałem je z wielką frajdą. I tak nie wiadomo kiedy, doczekałem się drugiej wielkiej przygody, tego dnia. Przed trzecią się spakowałem i cały obolały dowlokłem się do przystanku. Przerypałem równo 7 kilosów. Ale zara się rozłożę na miękkim fotelu i będzie jak w raju. Zbliża się 15,30, czyli czas odjazdu, gdy moja uwagę zwrócił fakt, że na przystanku jest dziwnie pusto. Dzwonie do Urzędu w Dąmbrówce i pytam co i jak. No przecież autobus z powodu zołzywirusa, kursuje tylko rano. Co znaczy, rano wirus nie urzęduje ?Ale przecież na waszej oficjalnej stronie, jest ten kurs jako aktualny. No to ja pana bardzo przepraszam. Będę uprzejmy i nie będę opisywał, jakie miałem propozycje, odnośnie jej przeprosin. Groza i bezradność, ścisnęła me sercu, na myśl o kimaniu na przystanku, w oczekiwaniu na poranny autobus. Ale zara się zmobilizowałem i kombinuję co dalej. Wdaje się w gadkę z Miejscowymi. Ktoś mi w końcu radzi. Niech pan idzie tam, na pocztę. Tam pracuje Pani Sołtys. Tylko ona może panu coś poradzić. Fantastyczna Kobitka. Energiczna i z głową na miejscu. I to bynajmniej nie pustą. Zaczęła się zmagać z Matuzalemem kompusterem i w końcu było wszystko jasne. Czarnów obsługuje inny przewoźnik- Stalko, solidna firma. o 17-tej wyjeżdża z Czarnowa ostatni autobus w stronę W-wy. O 17,13 będzie w Józefowie, a to jest 3,5 km od nas. To jest pana ostatnia szansa. No i dzięki Ci Dobra Kobieto. Wyszedłem przed pocztę i kalkuluję. Jest 16-ta, czyli 73 minuty na pokonanie 3,5 km. Ale ja jestem już padnięty. Na marginesie, lekarz chce mi koniecznie wymienić staw kolanowy i staw biodrowy, na takie nowsze modele-tytanowe. Mówiąc krótko, działam na etacie inwalidy. Ale, nagła cholera i adrenalina spowodowały, że 0 16,50 położyłem odwłok, na ławce przystanku w Józefowie. A wspomnę jeszcze, że wszyscy kierowcy po drodze, widząc mnie machającego ręką, omijali szerokim łukiem, jak zadżumionego. Chwała wszystkim Bogom, że rano zapakowałem w bagaże podwójną ilość wody i duży powerbank dla komóry, a ta chwilami, była rozgrzana do czerwoności. Zgrzany, spocony i zdyszany, siedzę na przystanku i zipię. No a potem, znowu mnie zaczyna telepać k....ca. Minęła 17,13 i nic, a na przystanku znowu pusto. Ufff, droga do raju, otworzyła się z opóźnieniem 2,5 minuty. Ciepłą rączką wybulam 7 zetów i rozkładam bolący odwłok na ławce. O rany, jakoś z tego wyszedłem .  Ale, ale, a jak się cholera zepsuje i stanie po drodze ? Liczę minuty i  patrzę, co by bliżej do Radzymina, a tam już czerwoniak.. Na 19-tą docieram do domu i jak wchodzę na podwórko, czuję się jak bym się bawił w berka z nosorożcem, albo i dwoma. Aby podratować kulejące zdrowie, kupuje jeszcze 4 piwa. Najpierw wanna, potem komputer i zgrywanie zdjęć. Piwo mnie znieczula i usypia. Śpię jak niewinne dziecię i rano wstaje o własnych siłach. Teraz, z upływem czasu, patrzę na to wszystko z innej perspektywy. To była fantastyczna przygoda. Taka, co się jej nie zapomina do końca życia.  A M E N.


                                                      P T A S I E   

MŁODE POKOLENIE WYLECIAŁO Z GNIAZD, WIĘC MOŻNA ZNOWU POMYŚLEĆ O AMORACH


JASKÓŁKI DYMÓWKI-HIRUNDO RUSTICA


A PO AMORACH, PRZYDA SIĘ NOWE GNIAZDO



ARDEA CINEREA





KOPCIUSZEK. GDY GO ZOBACZYŁEM PIERWSZY RAZ, MYŚLAŁEM, ŻE TO JAKIŚ NORMALNY, KOLOROWY PTAK, UMAZANY SADZANY


PHOENICURUS OCHRUROS


NA MAŁYM BAGIENKU, KŁĘBI SIĘ TŁUM CZARNYCH RYBITW. CO ONE TU ROBIĄ ?. ŻERUJĄ ? MŁODE SIĘ  ZGROMADZIŁY ? GAPIŁEM SIĘ, TAK I GAPIŁEM, DO PEWNEGO MOMENTU...


CHLIDONIAS NIGER





...DOPÓKI KOŁO JEDNEJ Z RYBITW, NIE WYPATRZYŁEM MAŁEGO, BRĄZOWEGO PUSZKA. TO BYŁA KOLONIA LĘGOWA. I POMYŚLEĆ, ŻE BYŁY O KILKANAŚCIE METRÓW ODE MNIE, A ZA MOIMI PLECAMI, PO MOSTU, Z RUMOREM PRZEJEŻDŻAŁY SAMOCHODY DZIAŁKOWICZÓW





PRZECHODZĄC PRZEZ TEREN DZIAŁEK, ZOBACZYŁEM DZIWNE ZJAWISKO. BYŁO BEZWIETRZNIE, A JAKIŚ POKAŹNY KRZAK, ZACHOWYWAŁ SIĘ BARDZO PODEJRZANIE. COŚ SZARPAŁO GAŁĘZIAMI. UGINAŁY SIĘ I GWAŁTOWNIE TRZĘSŁY. PEWNIE TE CHOLERY KOTY, POLUJĄ NA PODLOTY. PODSZEDŁEM BLIŻEJ I ONIEMIAŁEM. CAŁY KRZAK, BYŁ NAFASZEROWANY GOŁĘBIAMI. CO PRAWDA, BYŁY TO GRZYWACZE, ALE NORMALNY GOŁĄB, DREPCE PO CHODNIKU, ALBO PO ALEJKACH W PARKU, A NIE BALANSUJE, NA CIENKICH, UGINAJĄCYCH SIĘ GAŁĄZKACH

 

COLUMBA PALUMBUS







WLOKŁEM SIĘ W UPALE, GDY TUŻ NAD GŁOWA, USŁYSZAŁEM DZIWNY DŹWIĘK. KRÓTKI, POJEDYNCZY. JAK GŁOŚNY ZNAK ZAPYTANIA. CO DO LICHA ?. SZYBKO ZOBACZYŁEM PTAKA, BO WCALE SIĘ NIE UKRYWAŁ. CHIBA CIERNIÓWKA. ALE CUŚ MI TU NIE PASOWAŁO,. ZACZĄŁEM NA WSZELKI WYPADEM, ROBIĆ MU ZDJĘCIA. MAM KIEPSKI WZROK I NIE POTRAFIĘ, SZYBKO W BIEGU OZNACZAĆ GATUNKÓW. NO CHIBA, ŻE TO JAKIŚ TRZNADEL, CZY ZIĘBA. PTAK CIĄGLE POWTARZAŁ, TEN POJEDYNCZY TON I PRZELATYWAŁ Z GAŁĘZI NA GAŁĄŹ, WCALE SIĘ NIE KRYJĄC. A POTEM WSKOCZYŁ NA KOŁEK I ROZDARŁ RYJA NA CAŁY ZICHER. O RANY  !!. MAJOWY SŁOWIK SZARY, PRAWIE W POŁUDNIE I NA WIERZCHU
 

LUSCINIA LUSCINIA



ON CI TO !!! UPUPA EPOPS










JESZCZE JEDEN DRUCIARZ-SZCZYGIEŁ


CARDUELIS CARDUELIS


PRZECIĄGAWKA


RYBITWA BIAŁOWĄSA-CHLIDONIAS HYBRIDA


J.W


J.W


J.W


VANELLUS VANELLUS-MYŚLAŁEM, ŻE CHORA, ALBO I LEŃ. CIĄGLE SIEDZIAŁA, ALBO LEŻAŁA W JEDNYM MIEJSCU. DOPIERO, GDY PRZYLECIAŁA SROKA, CZAJA ZERWAŁA SIĘ GWAŁTOWNIE I RUSZYŁA DO ATAKU NA INTRUZA. PRZY NIEJ, NIE WIADOMO SKĄD, POJAWIŁA SIĘ DRUGA. ZNACZY SIĘ, STRAŻNIK DOMOWEGO OGNISKA


UJRZAŁEM CIEŃ CZARNEGO ORŁA


NO I CHLUP



ZA BARDZO SIĘ WYCHYLIŁEM


MERGUS MERGANSER SAMICA











CYGNUS OLOR













N I E  P T A S I O

BYDLEŃ-GIEZ BYDLĘCY


HYPODERMA BOVIS


SALTICUS SCERMICUS


SKAKUN ARLEKINOWY-OK.8 MM


KLECANKA RDZAWOŻERNA-
SPECJALIŚCI TWIERDZĄ, ŻE POTRAFI UŻĄDLIĆ NAJBOLEŚNIEJ,
ZE WSZYSTKICH BŁONKÓWEK W POLSCE

 

POLISTES DOMINULA


LARWA BIEDRONKI-OK.1 M.


COCCINELLA SEPTEMPUNCTATA


MANGORA ACALYPHA-OK. 5 MM PAJĄCZEK Z RODZINY KRZYŻAKOWATYCH
NIE MA POLSKIEJ NAZWY


 ZASKOCZONY ŻE, W OGÓLE WIDAĆ COŚ NA ZDJĘCIU. WIDZI SIĘ TO, JAKO MIKROSKOPIJNE, JASKRAWOCZERWONE PUNKTY. PAJĘCZAK Z RODZINY ROZTOCZY.
AKSAMITKA-LĄDZIEŃ CZERWONATKA


TROMBITIUM HOLOSERICEUM



HHHHH












2 komentarze:

  1. Super foty i piękny wpis, czytałam jednym tchem i czułam swoją obecność tam na tych pięknych terenach. Super przygoda zaliczona przeze mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki bardzo, za dobre słowo

    OdpowiedzUsuń