Łączna liczba wyświetleń

środa, 13 maja 2020

363.DUBELTOWY SZTOS

     SIEMIANÓWKA+BIEBRZA-2020.05.10.

        Okres domowego aresztu spowodował, że ludzie stali się bardzo wyposzczeni przygodowo. Strasznie chciało się gdzieś pojechać. Byle gdzie, byle jak, byle na pewno. Do ostatniej chwili nie byliśmy zdecydowani, gdzie konkretnie jedziemy. Do samego wyjazdu, pilnie zbieraliśmy  wszystkie wieści z terenu, aby orientować się dokładnie, gdzie się dzieje cuś ciekawego. Rano spotkaliśmy się w samochodzie o 4,30 i nastąpiła szybka burza mózgów. A więc najpierw jadymy na Siemianówkę. Posiedzimy tam kilka porannych godzin, a potem nad Biebrzę. Pojawiły się tam jakiś czas temu w Brzostowie Szczudłaki, więc było by bardzo fajnie, zobaczyć je. Byliśmy nastawieni, bardzo optymistycznie. Prognozy meteo, były tak piękne, że aż za wspaniałe. I faktycznie, z samego rana, powietrze było spokojne, ale już po godzinie 9-tej, falowało, jak nad blatem, rozgrzanej kuchni. Droga upłynęła nam spokojnie i szybko, choć biorąc pod uwagę, drogowe pustki z przed paru tygodni, tłok był jak cholerka. O 7,30 stanęliśmy na skraju stepu, zwanego Zalewem Siemianówka. Drugi raz tu jestem i drugi raz przeżywam szok psychiatryczny, patrząc na wskazania GPS-u. Jestem na ten przykład w miejscu, zwanym Krowią Wyspą. Punkt na mapie, wskazuje, że jestem na środku, błękitnej plamy, czyli wodnego bezmiaru Zalewu. A dookoła mnie, jak okiem sięgnąć, step. O tej porze roku, zarośnięty co najwyżej do kolan, a na nim od czasu do czasu, samotny krzak, na którego wysuniętych gałązkach, czujnie czatowały pokląskwy i....PLISZKI CYTRYNOWE. No i o to właśnie chodziło. Szwędałem się za tym gatunkiem nad Biebrzą, a tu na samym początku ekskursji, moja Złota i Kochana, czekała już na mnie. Zwolniłem trochę i poświęciłem jej trochę czasu. Dla Kumpli, to nie była nowość, więc pognali na przód., tam gdzie na horyzoncie, widać było niewielkie placki, mokrego błękitu. Nie ciągnęło mnie tam za bardzo, bo jest to raj dla luneciarzy. Fotografowie popatrują i tylko oblizują się ze smakiem. Koledze udało się jednak "ustrzelić" młodą Orlicę. Nie powiem, żądło zazdrości, dźgnęło mnie z letka, ale ten gatunek już miałem, a wolałem zająć się dobrze jednym tematem, niż byle jak dwoma.               Ku mojemu zdziwieniu, luneciarze, dosyć szybko uporali się ze swoją działką i kole godziny 11-tej, ruszyliśmy dalej. Patrzałem z rozpaczą, na bujające wokół nas na horyzoncie, czarne kropki. Każda taka kropka, to jakiś drapek. Niestety, rozgrzane powietrze tak już falowało, że w optyce, widać było tylko, bezkształtna plamki.                                                                               Ruszyliśmy bez pośpiechu dalej.. Gdy wyjechaliśmy na szosę do Białegostoku, czekała na nas fantastyczna niespodziewajka. Szosa biegła na niewysokim nasypie. Do niego przylegało niewielkie, urocze bagienko. A na nim, w odległości ok 30 metrów od nasypu, tkwiło przefantastyczne gniazdo łabędzi krzykliwych. Ojciec rodziny, pływał se spokojnie, na wprost nas, a przyszła mamuśka, tkwiła dumnie i spokojnie, na gnieździe, wielkości sporej kopy siana. Niesamowity widok. I to w tej branży jest największą frajdą. Nigdy nie wiesz, co cie spotka za chwilę. Wszystko i wszędzie jest możliwe, a czujność nie może zasypiać nawet na chwilę. Głowy kręcą się bez przerwy, prawie naokoło szyi. A bo to może się pokazać jakiś ciekawy drapek, a to może przycupnął gdzieś dla odpoczynku, jakiś przelotny wróblaczek. Nieustanna loteria i poker o grube stawki. Ale gdy zbliżyliśmy się do Biebrzy, ten skubany  poker zaczął rozdawać kary, niezbyt po naszej myśli. Do Goniądza wpadliśmy od Białegostoku. Od początku zmroził nas i przeraził straszny tłok. Wszędzie gdzie się ruszyć, tłumy ludzi i sznury przepychających się samochodów. Tak więc w Goniądzu, długo miejsca nie zagrzaliśmy. Spokoju zapragnęliśmy zasmakować, na oddalonych od głównych szlaków miejscach. Smakując tam ciszę i święty spokój, chcieliśmy liczyć tłumy, krążących nam nad głowami orlików, trzmielojadów, łąkowców i co się jeszcze tylko da. Niestety, tym razem karta nam nie podeszła. Zmęczeni i rozczarowani, ruszamy do Brzostowa. Dojeżdżamy tam dobrze po 16-tej. Uczucia krańcowo przeciwstawne, Szalona radość, z obecności szczudłaka i przerażenie tłumem szwędających się wszędzie ludzi, często z wrzeszczącymi pociechami. Do tego przepychające się do wolnych miejsc, sznury samochodów i gromki trzask, napierdzielających drzwi samochodowych. Wśród tego horroru, widać tu i ówdzie, skulone i nieruchome sylwetki "Ludzi Przyrody". To było prawdziwe ekstremum doznań i nie chciał bym się znaleźć znowu w podobnej sytuacji. Te miejsce, pamiętam zupełnie inaczej. Spędziliśmy tu ze dwie godziny. Szczudłak, co jakiś czas odlatywał, a potem wracał. Analiza różnych zdjęć ujawniła, że było to przynajmniej cztery ptaki. Piękne i niesamowite. Nawet niedaleko, bo na przeciwnym brzegu rzeki. Niestety, te brzegi, były tak rozpalone na Słońcu, że niemożebnością było, zrobić ludzkie zdjęcie. Te piękne i wspaniałe, były zrobione w czasie porannego chłodku i na pustym brzegu, gdzie nieliczni fotografowie i szczudłaki "paśli" się zgodnie obok siebie, na tym samym brzegu.                           Zmęczony, skoczyłem na chwilę odpocząć w cieniu w samochodzie. Była też okazja, wymienić w aparatach wyczerpane akumulatory. Wtedy na brzegu pojawiło się piękne stado, Białoskrzydłych Rybitw. Niestety, nie zabawiły długo. Gdy uporałem się ze sprzętem, właśnie odlatywały. Zmarnowana wspaniała okazja. Ale los szykował dla mnie nagrodę pocieszenia.. Podekscytowani Koledzy, zaczęli gorączkowo, pokazywać coś sobie paluchami. To co oni widzieli gołym okiem, ja nie mogłem zobaczyć nawet przez lornetkę. W końcu to "coś" zbliżyło się na tyle, że i ja zacząłem widzieć, jakieś dwie kropy. Bez przekonania, zacząłem na wszelki wypadek robić im zdjęcia. No i totalne zaskoczenie. Wyszły na tyle dobrze, że widać na nich, parę ORLIKÓW GRUBODZIOBYCH. O rzesz ty !!!. Zmęczeni, opuściliśmy, mało dzisiaj gościnne miejsce i co mechaniczne konie wyskoczą, polecieliśmy na Hrabiowska Drogę. Zgroza, wszędzie kupa samochodów i dziesiątki motocykli. Aby wejść na Długą Lukę, trzeba było stać w kolejce. Od razu się stamtąd spuliliśmy. Poszukaliśmy jeszcze kilku ustronnych miejsc, gdzie teoretycznie, można było spotkać, jakieś rarytasy. A Gucia tam. Utwierdziłem się w przekonaniu, że nie na próżno, nie darzę sympatią ludziów, którzy mają odzywki w stylu: Bo my tu przyjechali..... No to my w dyrdy i na wyprzódki odjechali, kierując się jak najszybciej w stronę domu. Za Zambrowem, nadzialiśmy się na deszczowy front i  w domu byłem na mokro o 23,30. I to by było na tyle.


CYTRYNKA

MOTACILLA CITROLA





POTRZOS

EMBERIZA SCHOENICKUS


LARUS ICHTYAETUS-ORLICA-
FOTO KOL. KAMILA ŚLUSARSKIEGO

ŁABĘDŹ KRZYKLIWY

CYGNUS CYGNUS


CYMES I RARYTAS: SZCZUDŁAK SAMICA

HIMANTOPUS HIMANTOPUS

SZCZUDŁAK, BATON, CZAJA




SZCZUDŁAK SAMIEC




BIEGUS ZMIENNY-CALDRIS ALPINA
BATALION-PHILOMACHUS PUGNAX

BATONY

CZAPLA BIAŁA

RYBITWY BIAŁOSKRZYDŁE

CHLIDONIAS LEUCOPTERUS



kici kici
FOTO KOL.KAMIL ŚLUSARSKI

FOTO KOL.KAMIL ŚLUSARSKI

FOTO KOL.KAMIL ŚLUSARSKI

FOTO KOL.KAMIL ŚLUSARSKI



RYCYK-LIMOSA LIMOSA

WYKĄPANA PLICHA ŻÓLTA

ŻABA ŚMIESZKA-Pelophylax ridibundus

PIERWSZY RAZ USŁYSZAŁEM NAZWĘ TEGO GATUNKU. GDY ZDJĘCIE ŻABSKA, WSTAWIŁEM NA FORUM PRZYRODNICZE, Z PROŚBĄ O OZNACZENIE, PADŁA TAKA WŁAŚNIE NAZWA. A JA MYŚLAŁEM, ŻE KTUŚ ROBI SE ZE MNIE ŚMICHY, CHICHY

ORLIKI GRUBODZIOBE-AQUILA CLANGA



A TU SIĘ DOSTAŁ W TRYBY MYSZOŁAP


           Uczciwie muszę przyznać, że to był fantastyczne dzień. Gdy się położyłem spać, długo jeszcze przed oczami, przesuwały się powidoki, fantastycznych krajobrazów i  inszych obrazów, Matki Natury. No i Kochane Szczęście, solidnie mi zasadziło dwa kopy w zadek. Zobaczyłem i utrwaliłem na fotograficznej kliszy, przedstawicieli, dwóch nieznanych mi gatunków, czyli 272 i 273. Tego się nie spodziewałem, choć miałem cichĄ nadzieję.                                                         Muszę też koniecznie podziękować Wspaniałym Kumplom-Kamilosowi i Dawidowi, którzy wspierali mnie na każdym kroku, swoją wielkĄ wiedzą i doświadczeniem. Amen.

JESTEŚMY NA ŚRODKU ZALEWU, W GŁĘBOKIEJ WODZIE

MOJE UKOCHANE DRZEWA




WIDOK Z TARASU WIDOKOWEGO W GONIĄDZU. ŚLADY PO NIEDAWNYM POŻARZE


NA ŚRODKU WIDAĆ PAS, ZAORANEJ ZIEMI. TAKIE PASY MIAŁY PRZERYWAĆ DROGĘ PŁOMIENIOM



POCZTÓWKI Z BRZOSTOWA






DŁUGA LUKA....DZIĘKUJĘ BARDZO I ŻEGNAM

Po opublikowaniu tego bloga, odezwał się mój inny Kumpel-Kol. Marian Bogacz, Towarzysz wielu wypraw. stwierdził krótko: Patrząc na te zdjęcia z tarasu widokowego w Goniądzu, można by se pomyśleć, że ten pożar, to było byle bździdełko.  Stanowczo nie. Było strasznie. I podrzucił mi parę fot.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz