Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 kwietnia 2018

333.TAK TOWARZYSKO

    DOLINY SŁUDWI I BZURY -2018.04.22.

        Po ostatnich wojażach na Ziemi Łowickiej, byliśmy odrobinę znudzeni tym regionem. Dlatego następny wypad, zwidził się nam, w jakieś dawno nie widziane miejsca. Padło na dolinę Bugu. Kiedy jednak spotkaliśmy się rano, w dniu wyjazdu, Kamil miał najświeższe wiadomości z tego rejonu. Nie były zbyt zachęcające. Krótka narada i zapada decyzja. Jedziemy do Złakowa. Może będziemy mieli szczęście i zobaczymy, goszcząca tam czajkę towarzyską. Po niecałej godzinie, stoimy na szosie i gapimy się na łąki. Nie było problemu z jej wypatrzeniem, bo nie byliśmy tu pierwsi. Widok stojących na poboczu samochodów i ludzi wiszących przy lunetach, był nader wymowny. Ale to co było powodem do szczęścia dla luneciarzy, było powodem do czarnej rozpaczy dla mnie. Była niestety daleko od miejsca w którym staliśmy. Wśród coraz wyższej trawy i licznych placków wody. No i cóż było robić. Westchnąłem ciężko, wsadziłem aparaturę na plecy i zacząłem powoli iść w jej kierunku. Zgodnie z tradycją, prę kroków do przodu i dwie,trzy klatki zdjęć. Trwało to dosyć długo i już miałem nadzieję, że moje starania, zakończą się pozytywnym wynikiem. Los jednak zadecydował co innego. Stałem właśnie nieruchomo i przyglądałem się jej przez wizjer aparatu, gdy zerwała się i przefrunęła za małą fałdę terenu, pokrytą gęstą trawą. Zniknęła mi zupełnie z oczu. Poczekałem jeszcze z pół godziny i wróciłem jak niepyszny, do powiększającej się grupy luneciarzy. Z wysokości szosy, było ją nawet trochę widać. Zawiedziony, patrzyłem jak z upływem czasu, moje szanse na lepsze zdjęcie, rozpływają się i topią jak bryłka lodu. Słońce było już całkiem wysoko. Powierzchnia ziemi, nagrzewała się coraz mocniej . Powietrze, nad tą rozgrzaną ziemia okropnie falowało. Z minuty, na minutę, coraz gorzej. Wkrótce, towarzyszka  czajka wyglądała w okularze lunety, jak rozmyta, barwna plama. I to by było na tyle. Można by było siedzieć tu cały dzień w nadziei, że przefrunie gdzieś bliżej, na atrakcyjniejsze miejsce. My nie mieliśmy na to czasu. Tuszyliśmy dalej. Tradycyjnie objechaliśmy okoliczne wioski, a ja tradycyjnie wychylony do połowy bez lufcik, wypatrywałem dudusiów i łąkowców, choć nie pogardził bym jakimś orlikiem, czy kanią. I zgodnie z tegoroczna tradycją, drapoli jak na lekarstwo. A za ten nic tu po nas, cegła na pedał gazu i ruszamy dalej, na stawy w dolinie Bzury. Pierwszy to Psary. Kiedyś kraina obfitości. Teraz na dzień dobry, widok właściciela, szalejącego samochodem po terenie zespołu stawów i płoszącego ptaki. Ale w pobliskich kominach, trochę różnych drapieżników i mój pierwszy tegoroczny, bocian czarny. Z roztrzęsionymi nerwami, po nieudanej próbie zgubienia komóry, zasuwany dalej. Teraz, niezbyt przeze mnie lubiany Borów. Tym razem jadę tam z chęcią. Podczas zeszłorocznej, krótkiej wizyty, przydybałem tam lęgowego kulczyka. Jest to ptak, z rodziny tych, które bywają w zupełnie różnych miejscach niż ja.. I właśnie jechałem tam łudzony nadzieją, że zeszłoroczna znajomość, nie była tylko przelotną. Na miejscu, szybko odprawiłem kolegów, idących odprawiać rytualna księgowość. Sam udałem się do starego parku, otaczającego budynek biur zespołu stawów.O tej porze roku, mogłem być pewien, że nie powinno brakować tu ptasząt. I faktycznie tak było. Do koloru, do wyboru. No i największa bomba. Wszedłem tylko między drzewa, a zaraz katem oka, zobaczyłem, żółto-zielony błysk. No to mam cie bratku. Przez najbliższą godzinę, zupełnie się nie nudziłem. I chiba pierwszy raz, spojrzałem niechętnym okiem, na zbyt wcześnie wracających kumpli. Niestety, Drivera, goniły sprawy domowe i spieszyło się Mu mocno. Po drodze wstępujemy na Okręt. Właśnie wysiadamy z samochodu, gdy z powierzchni wody, zrywa się samica szlachara, podnosząc osobistą temperaturę Kamola, prawie do temperatury wrzenia. Niestety odlatuje gdzieś na zachód. Podekscytowani, mimo braku czasu, zawracamy i zasuwamy na Rydwan. Niestety, płonne nadzieje. Już jej ponownie nie zobaczyliśmy. Ironią losu, serdeczny Fumfel Kamila, będący tu 3 godziny po nas, miał ją bliziutko, przy samym brzegu. I jeszcze 5 następnych w Borowie..                                                                                                                     Jako ciekawostkę, dorzucę fakt, że następnego dnia po pracy, Kumpel znowu tu zawitał. Oczywista szlacharów już nie było, ale za to były tłumy MEW MAŁYCH, których to mew, poprzedniego dnie, nie było ani jednej.



CZAJKI-TOWARZYSKA I ZWYKŁA


VENELLUS GREGARIUS


J.W


J.W


PHILOMACHUS PUGNAX


TEN JUŻ MA SKROMNĄ SZATĘ GODOWĄ


TRINGA  GLAREOLA


GRUS GRUS


PERDIX PERDIX


HARCE PO ASFALCIE


JESZCZE PARĘ DNI I PRZESTANĄ BYĆ WIDOCZNE


"BLONDYNA"


CIRCUS AEROGINOSUS-SAMICA


MOTACILLA FLAVA


BIELIK-PÓKI LATAŁ NAD NAMI, NIE ZAUWAŻYŁEM W NIM NIC DZIWNEGO. NA ZDJĘCIU WIDAĆ, ŻE TARGA W SZPONACH DORODNEGO KARPIA.WCALE NIE SPRAWIAŁ WRAŻENIA, ŻE STANOWI TO DLA NIEGO, JAKIŚ WYSIŁEK


HALIAEETUS ALBICILLA


CICONIA NIGRA


J.W


SYLVIA CURRUCA


J.W


PHYLLOSCOPUS TROCHILUS


J.W


J.W


J.W


SYLVIA ATRICAPILLA


J.W


SERINUS SERINUS-KULCZYK








ANAS QUERQUEDULA


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz