Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 12 kwietnia 2018

331.JAK GROM Z JASNEGO NIEBA

       POLE MOKOTOWSKIE+RASZYN -2018.04.6-10

        Jak się dowiedziałem od Koleżanki, mimo późnej pory roku, JERRY na Polu Mokotowskim, prowadzą ożywioną działalność. Postanowiłem spróbować szczęścia i wybrałem się rankiem, pod znajomy mi karmnik.. Tym razem rozsiadłem się na składanym krzesełku, nastawiony na dłuższy popas. Aż do skutku. Szybko stwierdziłem, że prognozy są marne. Wyglądało na to, że ostatnio nikt chiba, nie "aktualizował " karmnika. Przylatywały tłumy sikorek, zaglądały do niego i wyraźnie zawiedzione, odlatywały. Mimo tego, w koronach drzew , kręciło się spore stadko grubodziobów. Dobra nasza. W miarę upływu czasu kręciły się coraz bliżej mnie, aż w końcu znalazł się pierwszy odważny. Usiadł niedaleko. Przyjrzał mi się badawczo, a potem zaczął grzebać w stosie łupin, szukając niewyjedzonych ziaren. Zrobiłem parę zdjęć, gdy nagle, z wdziękiem spadającego głazu, wylądował na stercie łupin, dzięcioł duży. Rozpędził w try miga, całe skrzydlate bractwo i zaczął uskuteczniać remanent. Nie miałem do niego żalu, bo to rzadka okazja, widzieć go zasuwającego per pedes, w poziomie. Potem odleciał, a ja czekałem na powrót grubciów. 

TRZNADEL-EMBERIZA CITRINELLA





SÓJA-GARRULUS GLANDARIUS


SAMIEC ZIĘBY-FRINGILLA COELEBS


GRUBODZIÓB-COCCOTHRAUSTES COCCOTHRAUSTES




DZIĘCIOŁ DUŻY DENDROCOPOS MAJOR





Rozleniwiony przeciągającym się oczekiwaniem, podskoczyłem wystraszony, gdy w plecaku zawieszonym obok na gałęzi, rozdzwoniła się komura. Dzwonił wspaniały Kolega Łukasz.      Zapytał krótko:                                                                                                                                         -Co robisz, gdzie jesteś ???????-                                                                                                             -Robię to i to, jestem tu i tu.                                                                                                                    -To łap natychmiast manele i zasuwaj do Raszyna. Wylądował tam przed chwila pelikan i trzeba zrobić jakieś czytelne foty, aby móc oznaczyć gatunek. Nie wiadomo ile tam posiedzi.                       -Tak jest Mistrzu !!!                                                                                                                               Od razu opadł ze mnie śpik i wskoczyłem na maksymalne obroty. Błyskawicznie się spakowałem. Start o 9,30. Za godzinę jestem na miejscu. Komura rozgrzana do czerwoności od nieustannego użytku, poinformowała mnie, że inny kolega dotarł był pierwszy. Wiedziałem więc już, że to PELIKAN RÓŻOWY i gdzie mniej więcej siedzi.Z jęzorem do pasa, okrążyłem staw i zobaczyłem ananasa. Mówiąc szczerze, gdybym nie wiedział, czego szukam, na pewno bym go przegapił. Siedział  w trzcinach zamulony. Głowa po skrzydłem i obrócony do mnie kuprem, był mała plamką, przybrudzonej bieli. Przygotowałem szybko stanowisko i rozpoczęło się dramatyczne oczekiwanie. Zerkałem co chwila przez wizjer, wycelowanego na statywie aparatu. Miałem nadzieję, że w końcu się ocknie i zobaczę go w całej okazałości. Czas zaczyna się dłużyć, a koło mnie rośnie coraz większa grupa zdyszanych z pośpiechu Twitcherów. Większość z nich wyskoczyła w nagłym amoku, na lewiznę z roboty. Wpadli  chociaż na chwilę i byli rozdzierani sprzecznymi uczuciami. A może za chwile podniesie głowę, może wypłynie i pokaże cała sylwetę. Jednocześnie musieli jak najszybciej wyrywać z powrotem, co by się nie wydała ich lewizna. W końcu, po mniej więcej 45 minutach, podniósł głowę, rozejrzał się wokół i znowu uciął komara. Na szczęście, odszedł kroczek od trzciny i obrócił się bokiem w nasza stronę. Rozległo się chóralne westchnienie zachwytu. I tak teraz, mniej więcej co pół godziny, podnosił głowę, wyciągał szyję i rozglądał się wokół. Nieraz trochę się przy okazji "popiórkował" i zaraz znowu w kimono. Za każdym razem robiłem kilkanaście zdjęć. Nie było jednak tak różowo. Słoce stało w zenicie i nad mocno rozgrzanymi trzcinami, okropnie falowało rozgrzane powietrze. My jednak ciągle czekaliśmy z entuzjazmem, że ten leniuch ruszy w końcu swój wyjątkowy zadek, aby napełnić pusty bondziuch. Nic z tego, a wręcz przeciwnie. Po kolejnym piórkowaniu, odwrócił się i wlazł w trzciny. Koniec audiencji. Rozległ się ogólny jęk zawodu. Nic to, pewnie zaraz wypłynie na wyżerkę. Nic z tego. Czas płynął, a on dalej się ukrywał. O 14-tej, zmęczony emocjami i gnany umówionymi terminami, opuściłem stanowisko. Zgodnie z przewidywaniem, około 15-tej, wypłynął na szerokie wody i kolega miała okazję strzelić mu wystrzałowe foty. Nie omieszkał zaraz potem, pochwalić mi się tym, a mnie o mało nie trafił szlag. To był pierwszy dzień mordęgi.Przyszłość była jedna wielka niewiadomą. Nie myślałem, że skurczybyk będzie tu siedział dłużej, a ja za parę dni będę tu znowu.


P E L E C A N U S    O N O C R O T A L U S







GNIAZDO REMIZA. GOSPODARZA JESZCZE NI MA

           Cały weekend, wyjątkowo pracowicie i wyczerpująco, spędziłem w interiorze za Łowiczem-ale o tem, po tem. W poniedziałek, koszmarnie zmęczony przesiedziałem w domu.Byłem oczywiście pasiony SMS-ami od kolegów , gorliwie mi donoszących, co skubaniec porabia w Raszynie. A zatem postanowione. We wtorek tam jadę. Jako że, przez te parę dni, stworzył się schemat; rano leniuchowanie, późnym popołudniem aktywność postanowiłem, że właśnie pojadę tam o tej porze. Niestety nie wytrzymałem i byłem tam już w samo południe. Piszę niestety,  gdyż mój przedwczesny przyjazd, był powodem wielu mąk i katuszy i niewiele brakowało, że stał by się powodem klęski.
 Zaczyna się od tego. że był upał jak jedna wielka cholera. Cuś koło 25 stopieńków. Straszny gorąc i nieruchome powietrze. Wzięta na wypad, jedna jedyna butelka wody, skończyła się już koło trzeciej, a ja czułem się jak ryba wyrzucona na brzeg wody.Momentami latały mi już mroczki przed oczami i zastanawiałem się nad tym, czy nie powinienem w trybie awaryjnym, spulać się do domu. Wiadomości o sytuacji, też nie były pomyślne. Odleciał ok.9-tej rano i podobnież widziano go koło Pruszkowa. Siedziałem otępiały i pełen rozpaczy, w plamce niewielkiego cienia, jaki dawała koszula zawieszona na aparacie i chroniąca go przed przegrzaniem. I zapewne zwiał bym żwawo do domu, gdybym nie to, że umówiłem się z kolegą, nadążającym błyskawicznie z Olsztyna. Był tu biedak  całą niedzielę, ale odjechał przed jego wieczornym przylotem.Czekałem na niego do 16-tej. Gdy się pojawił, normalnie już zdychałem. Prezent w postaci butelki wody, od razu mnie reanimował.. Wytrzymałem jednak tylko do 17-tej. Potem pięknie podziękowałem, za wyjątkowo miłe towarzystwo i się poddałem. Ciągnąłem się powoli do wyjścia, jak na własny pogrzeb. Przy wyjściowej bramie, stał mody chłopak z mamą.                                                                                       -Wy też na pelikana ?  
-No pewnie                                                                                                                                              -Niestety, nie ma go dzisiaj !!                                                                                                                    -A co pan mówi,właśnie przed chwila kołował nad miejscem z którego pan wraca !!                          -O cholera !!!!
 Odwróciłem się do nich plecami i nagle "zmartwychwstały",zacząłem rączo truchtać, do pozostawionych przed chwila kolegów.
-Co, gdzie, jak ???                                                                                                                                   -Ano był tu przed chwilą.pokrążył i poleciał w stronę następnych stawów

Chwała mu za to. Skoro już jest, to na pewno wróci na noc, na swoje miejsce w trzcinach. Pozostaje tylko cierpliwie czekać. I znowu zaczęło się gorączkowe oczekiwanie. Czekamy i orientujemy się, że nasza sytuacja zaczyna się powoli robić, bardzo niekorzystna. Słońce chyląc się ku zachodowi, wisi nisko nad horyzontem, świecąc ostro prosto w nasze oczy. Nawet jak pelikan usiądzie tuż przed nami, nie ma mowy o robieniu zdjęć.Podrywam całe towarzystwo i idziemy wałem, na wysokość jego noclegowiska. Niewiele lepiej, a wręcz tragicznie. Przed nami gęste trzciny, zasłaniają widok na staw. Za nami wysoka ściana drzew, po bokach krzaki. Będziemy mieli naprawdę, bardzo krótką chwilę, aby uchwycić go w przelocie.. Dzielimy się polem widzenia i każdy usilnie wpatruje się w swój kawałek. Mówię: najgorzej by było, gdyby wyleciał zza naszych pleców. Mamy wtedy, bardzo krótki czas na reakcje. I wtedy moje słowa, stały się ciałem. Na wysokości, około 20 metrów, z nad drzew wylatuje wielka jak bombowiec sylweta. Słychać tylko ze wszystkich stron, trzask migawek. Zatoczył koło i pacnął na wodę,wprost przed nami. Co za parodia losu, o wiele za blisko. Trzciny zupełnie go zasłaniają. Zaczynamy miotać się gorączkowo po wale, szukając jakiegoś prześwitu w trzcinach. Prawdopodobnie nasze miotanie się, zaniepokoiło go, bo troszkę się oddalił, a nam zaczęły wychodzić pierwsze zdjęcia. Stanowczo za późno. Słońce schowało się już za za horyzont i z minuty na minutę, robiło się coraz ciemniej. Biegaliśmy po brzegu jak szaleni, błagając niebiosa-jeszcze jedno,jeszcze jedno. No ale te zdjęcia, ciemne i zaszumione, wylądowały potem w koszu. Otrzeźwił nas jakiś dudniący głos. Oglądamy się, a za nami ołowiano-czarne niebo, poprzecinane zygzakami błyskawic. To była bardzo silna motywacja. Błyskawicznie pakowanie się i bieg do wiaty przystanku. Pogrążony w ekstazie, wsiadam do autobusu i widzę pęk jaskrawo rozbłyskujących gwiazd. Wsiadająca przede mną koleżanka, obróciła się szybko, waląc mnie prosto w ucho, wystającą z plecaka, solidną metalową głowicą statywu. No i zara się w nim odezwały chórki anielskie. W takich momentach, nie powinno się mieć raczej pełnego pęcherza. Wstrząs wywołany niespodziewanym i ostrym bólem, mógł by być opłakany w skutkach. Ale po tym, co niedawno przeżyłem, to były nic nie znaczące duperele.















W TAKICH SYTUACJACH, POZNAJE SIĘ MNÓSTWO CIEKAWYCH I FAJNYCH LUDZI.TEN W CZAPCE, TO PIOTR Z OLSZTYNA. ZROBIŁ DOBRY UCZYNEK I NAPOIŁ SPRAGNIONEGO. STWÓRCA MU TO WYNAGRODZIŁ. NIE MUSI TU PRZYJEŻDŻAĆ TRZECI RAZ

 

NO I WŁAŚNIE MAM EMOCJONALNEGO ORGAZMA. W KOŃCU GO DORWAŁEM !!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz