Łączna liczba wyświetleń

środa, 4 października 2017

313.POMYŚLNE WIATRY NAD WYSZKOWEM

BALET BŁOTNIAKÓW I NIESAMOWITY                               BONUS 2017.10.01.
     Od jakiegoś czasu, dochodziły do mych uszu, arcyciekawe wieści. Na Pulwach kręciły się błotniaki zbożowe. Jednego dnia  było ich mniej, drugiego dnia więcej, ale były nieustannie. Udałem się z prośbą do przemiłego Człowieka, pulwowego Kumpla-Mariana. Jeździmy tam co jakiś czas i takie wypady wspominam bardzo miło. Może dlatego, że jest to wyjątkowo spokojny Człowiek i cierpliwie znosi, wybuchy mojego żywiołowego entuzjazmu. Tym razem dołączyła jeszcze do nas Koleżanka Eliza. Wyjechaliśmy jeszcze po ciemaku, aby o świcie być już na miejscu. Tym razem podróż upłynęła w wyjątkowej ciszy i spokoju. Eliza obrażona na mnie, za to że w poprzednim blogu, posądziłem ją o używanie brzydkich słów, milczała teraz wymownie, poprzestając na parokrotnym pokazaniu mi języka. Tak więc w wielce wymownym spokoju, dojechaliśmy o świcie na wspaniałe, kochane Pulwy. Trafiliśmy akuratnie. Słońce właśnie wynurzało się zza horyzontu. My mieliśmy,  zakryte je przez drzewa, ale szybujące ptaki, były już skąpane w jaskrawej czerwieni.
A w tej kąpieli, było tego towaru od cholery i ciut ciut. Zatrzymaliśmy się na początku drogi i oniemiali z zachwytu, nie wiedzieliśmy w którą stronę patrzeć. Wydawało się, że wszędzie wokół nas unoszą się przepiękne ptaki, błotniaki zbożowe. Niestety, nie gniazdują w Polsce. Można je zobaczyć tylko na przelotach. I to jak się ma szczęście. A my tu widzieliśmy ich całą "kupę".
Po powrocie do domu, przestudiowałem temat i okazało się, że jeśli chodzi o poranne latanie, zachowują się inaczej, niż ich "toporni" krewniacy. Takie myszołowy, orliki, bieliki, są kiepskimi lataczami. Czekają, aż Słońce podniesie się wysoko, nagrzeje ziemię i utworzy kominy termiczne, w których będą mogły, kołysać się bez wysiłku. Zwinne błotniaki, są aktywne już od świtu. I my mieliśmy ogromne szczęście oglądać tę aktywność.Niemile zaskoczony, że szczęście szczęściem, ale żyć się z nim nie da. Były tylko 4 stopnie ciepła i wiał silny, lodowaty wiatr. Za niedługo zaczęło mną telepać, a ręce totalnie zgrabiały. Tego nie przewidziałem. I jak ja to wytrzymam ?. No i nasze coraz krótsze zachwyty terenowe, dzieliły coraz dłuższe rozgrzewki w samochodzie. Gdy już się napaśliśmy tym wspaniałym widokiem, a karty pamięci pochłonęły pierwsze setki zdjęć, ruszyliśmy dalej. Nie ujechaliśmy daleko, gdy naszą uwagę przykuło następne "dziwo" .Dziwo było dosyć daleko i przeganiane przez agresywnego błotniaka. Początkowo nie mogliśmy zaskoczyć, co to za cudo. Potem dziwak usiadł na kołku i wtedy było wszystko jasne i to dosłownie. Otóż na Pulwach żyje , słynny szeroko, biały myszołów. Słyszałem o nim wielokrotnie, ale chyba pierwszy raz miałem możliwość obejrzeć go na własne oczy. Daleko, bo daleko, ale zawsze.,
Cuś wspaniałego. Posiedział bym przy nim dłużej, ale gnała nas dalej ciekawość. Najchętniej pojawili byśmy się wszędzie jednocześnie. Powolne objechanie większego terenu, zajęło nam sporo czasu. W miarę jego upływu, zaczęło nam się wydawać, że błotniaków zrobiło się jak by mniej. Wróciliśmy na miejsce początkowego El Dorado i zakotwiczyliśmy tam na dłużej. Wokół nas leniwie , tuż nad łąkami, szybowało kilka zbożowców. Ale sporo ptaków, siedziało również na palikach. Nie były blisko i drgające od termicznych ruchów powietrze, nie pozwalało nam określić, co za ptice. Czekaliśmy, aż wzbiją się w powietrze. Elizce marzył się orlik, częsty gość w tym miejscu, a mnie jakiś dorodny stepowiec.. Słońce podniosło się już wysoko i czuć było jak przyjemnie grzeje stare gnaty. Wyjątkowo rzadko minął nas jakiś samochód. Rozkoszowałem się największą Świętością, czyli świętym spokojem. Była absolutna cisza i rzeczony spokój, rozleniwiający nas do tego stopnia, że myśli zaczęły krążyć coraz częściej, gdzieś koło wygodnego wyrka. I wtedy nagle, odezwała się komóra. Dzwonił Kamil. Rodzinne sprawy, zatrzymały go w domu. Duchem był jednak z nami, a ja meldunkami z trasy, systematycznie  doprowadzałem tego ducha do wrzenia. Sączyłem jad zazdrości powoluśku, kropelkę po kropelce, delektując się efektami. I nagle wszystko diabli wzięli, a my z letargu, przeszliśmy w stan burzy emocji i to od razu na najwyższym poziomie.
A więc  Kamil powiedział co następuje: Niedaleko od Was ,chłopaki maja kurhannika i łażą za nim po polach. O żesz ty !!.Kurhannik  należy do rodzaju tzw. Życiówek i każdy ptasiarz marzy, aby go ujrzeć na własne oczy. Ten ptak żyje na stepach południowo-wschodniej Europy, centralnej Azji i północnej Afryki. Nie które ptaki, gnane rządzą przygód i niepomyślnymi wiatrami, zalatują nieraz do Polski, gdzie z miejsca ciągnie za nimi tłum wielbicieli z zadartymi do góry głowami.
I co tu teraz robić  ???. Jeżeli mam być szczery, to nie chciało mi się ryzykować i ruszać tyłka z miejsca,gdzie byliśmy. Bylem raczej gotów czekać tu, jeszcze parę godzin, łudzony nadzieją na stepowca. Ale Elizka zaczęła mi wiercić dziury w brzuchu, że taka okazja, że nie można jej zmarnować i żebym natychmiast dzwonił do szczęściarzy i wyniuchał co i jak. I chwała Jej za to, bo znudzony w końcu jej marudzeniem, zadzwoniłem do Jednego z nich. A tak !! Właśnie go widzimy, siedzi przed nami na krzaku. Od razu się przebudziłem z letargu i ogarnął mnie płomień przygody. Pytam Kolegi:zdradzisz miejscówkę ?? Chwila ciszy, a potem ogromna ulga- Jest tu i tu. Zobaczysz nas, jesteśmy przy białym samochodzie. 
To było prawdziwie alarmowe pakowanie. W dwie minuty, cały sprzęt był spakowany i w bagażniku. Do przejechania mieliśmy raptem koło 20 kilometrów,ale te pół godziny jazdy, dokładnie zszargały nam nerwy. Na miejscu zamotaliśmy się na polnych drogach i cierpliwe wskazówki Kolegi, przez bardzo duże "K", doprowadziły nas na miejsce objawienia. Siedział wspanialec na niedużym drzewku i wyglądał niesamowicie pięknie, To było piękno powalające. Można było stać tam bez końca i się tak tylko na niego gapić. W porę przypomniałem sobie o aparacie i trzęsącymi się z emocji ręcami, zrobiłem pierwsze foty. I dobrze zrobiłem, bo długo nie usiedział. Rozłożył skrzydła i leniwie poszybował nad uprawnym polem. Wszyscy jęknęliśmy z zachwytu. W locie był skończoną pięknością. Opadł na ziemię,całkiem niedaleko nas. Niestety, miedzy nim, a nami, rozciągał się kawałek zaoranego pola. Mocno nagrzana od słonecznych promieni ziemia, silnie oddziaływała na powietrze. Falowało jak cholera. Długo jednak nie usiedział. Wypatrzył go wkrótce myszak i zaczął go atakować. Zerwał się i poszybował dalej. Zapadł na ziemię kilkaset metrów dalej.Powoli zaczęliśmy iść w jego stronę. Chciało by się rzucić do niego biegiem i dopaść jak najbliżej. Ale "szacunek" dla niego, kazał dać mu święty spokój. Po za tym, spłoszony mógł by zdecydować się na opuszczenie tego terenu i wtedy nic byśmy już z tego nie mieli. Za to myszołów i kruki, nie dawały mu zbyt długo wytchnienia. Nigdzie nie zagrzał długo miejsca. Był przeganiany z jednego na drugie. A my w tych chwilach próbowaliśmy zrobić jakieś zdjęcia. A potem, za którymś razem nie wylądował znowu, a zaczął krążyć coraz wyżej i wyżej, w towarzystwie upierdliwego kruka, aż można go było zobaczyć jako kropkę, tylko przez lornetkę. Kropka ta skierowała się na południe i żegnana naszą rozpaczą, zniknęła na południu. Nie słyszałem, aby ktoś go jeszcze zobaczył. Zrozpaczeni, zaczęliśmy szykować się do powrotu. Czas powrotnej drogi, był wypełniony do reszty, przeżywaniem bez końca, ostatnich dwóch godzin. Przekrzykiwaliśmy się nawzajem, opowiadając sobie o tym, co i tak każde z nas doskonale widziało.
 Wróciłem do domu, naładowany ogromnymi emocjami. Cały dzień, spędzony na świeżym powietrzu powoduje, że po powrocie, myślę tylko o tym, aby jak najszybciej walnąć się na kojo.
Wczesnym wieczorem, znalazłem się w nim senny jak cholera. Ale usnąć nie mogłem. Jak tylko zamknąłem oczy, pojawiał się przed nimi ON. Dalej widziałem, jak majestatycznie krąży nad nami w pełnym, jaskrawym Słońcu. Patrzyłem i patrzyłem. Musiałem w końcu zwlec się z wyra, oszamać coś większego i niezdrowego. Pomogło jak zawsze
Muszę, a czynie to z największą przyjemnością, podziękować Koledze Markowi Twardowskiemu. Bez jego życzliwej pomocy, moja życiówka, pozostała by tylko na etacie marzenia. Obyśmy mieli więcej takich okazji. 
O ŚWITANIU ZDAŁO SIĘ, ŻE WSZĘDZIE SĄ BŁOTNIAKI ZBOŻOWE

MŁODY ZBOŻOWIEC, ZABAWIA SIĘ JAKIMŚ "DZIWEM"

JAK WYŻEJ

GDY DZIWO USIADŁO, WTEDY ZROZUMIELIŚMY, ŻE TO SŁYNNY TU, BIAŁY MYSZOŁÓW

BIAŁE BUTEO BUTEO

NIE DAŁ PODEJŚĆ ZBYT BLISKO

CIRCUS CYANEUS JUV

J.W

J.W

 J.W

LATAŁY TAK NISKO NAD ZIEMIA,ŻE OGLĄDAŁO SIĘ JE, JAK Z TARASU WIDOKOWEGO










DOROSŁY SAMIEC BŁOTNIAKA ZBOŻOWEGO. TO ZDJĘCIE ZROBIŁ KOLEGA MARIAN. BYŁ W ODPOWIEDNIM CZASIE, W ODPOWIEDNIM MIEJSCU. JA NIE MIAŁEM TAKIEGO SZCZĘŚCIA

WIELOGODZINNA RULETKA. SIĘ COŚ POKAŻE, CZY TEŻ NIE

NASZ BONUS-BUTEO RUFINUS

BIEDAK, CIĄGLE PRZEZ JAKIŚ ZŁOŚLIWCÓW, DRĘCZONY I PRZEGANIANY Z MIEJSCA NA MIEJSCE













KRUKI ZAWZIĘŁY SIĘ NA NIEGO NAJBARDZIEJ. PĘDZIŁY GO AŻ DO SKUTKU







Aha,Na Pulwach Eliza spotkała swojego znajomego. Po naszym odjeździe, został tam jeszcze parę godzin. Po naszym odjeździe, nic się już  ciekawego, nie wydarzyło !!!!!!!

1 komentarz: