Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 7 września 2017

309.DRAPIEŻNIE, AŻ DO BÓLU

        PÓŁNOCNE MAZOWSZE-20-17.09.03.

      Kolega Kamil, spędzał przykładnie urlop z rodziną, a więc dawno już nigdzie nie kłusował za ptakami. Ja z kolei jestem zawsze na ptasim głodzie. To też, gdy się tylko spotkaliśmy, od razu poczęliśmy kombinować, jak by tu gdzieś wyskoczyć. Gdzie i na co.Opcji było wiele jako że, dzieje się teraz dużo. Trwają w najlepsze przeloty siewkowatych, a i drapole poczuły nieodparty zew południa.Z konkretną decyzją, czekaliśmy do ostatniej chwili, będąc uzależnionym od wiarygodnej prognozy pogody.Niestety, wszystkie witryny meteo, jak by się zmówiły. Jednomyślnie krakały, że pogoda ma być tragiczna, albo i jeszcze gorsza. Byliśmy jednak zdecydowani jechać, cokolwiek by się działo.  Kamil zadecydował, że wskoczymy pod Wyszogród, sprawdzimy co z siewkowatymi, a potem na pola za Płońsk i Ciechanów, pokłonić się drapolkom. W ostatniej chwili, dołączyła do nas Eliza i spotkaliśmy się w niedziele rano, patrząc z nadzieją na niebo.Było ciemno i ponuro, ale nie padało. Ten stan aury utrzymał się dosyć długo. Dojechaliśmy do Wyszogrodu i zaczęliśmy buszować nad Wisłą. Było bez rewelacji, a przy Kępie Polskie, zaczął kropić deszcz. Najpierw leniwie, a potem coraz bardziej upierdliwie. Kamil decyduje. Nie ma co tu, marnować  więcej czasu. Ruszany na dzikie pola.Kiedy zbliżamy się do Płońska, panująca w samochodzie senna atmosfera, ożywia się. Na polach i pobocznych kępach krzaków, pojawiają się ciemne plamy. To odrętwiałe paki drapieżne.Przy takiej pogodzie, nie mają ochoty na latanie, siedzą tylko i się mulą. Mijamy je nieraz całkiem blisko. Wystarczy jednak, że samochód odrobinę zwolni, a od razu ciężko zrywają się do lotu. To chiba moja ulubiona rodzina ptaków. Widok drapola, za każdym razem wywołuje przyspieszone bicie serca i podniecenie. Jak na razie to wszystko myszaki, ale Kamil każdego dokładnie ogląda, mając nieustającą nadzieję, że za kolejnym razem trafimy na jakiegoś gadożera, czy kurhana. Wszak są przeloty, a więc wszystko możliwe. Pogoda, jak by się też zainteresowała naszymi poczynaniami, bo deszcz ustał, a niebo z każdym przejechanym kilometrem, robiło się coraz jaśniejsze. Mijamy Ciechanów. Wokół nas coraz więcej rozległych pól. Pokryte rżyskiem, skupiają naszą uwagę. Od naszych znajomych i nieznajomych, nadchodzi ostatnio coraz więcej wieści o obserwacjach  morneli. Nam się tez marzy taka obserwacja. Najlepiej, żeby siedziały gdzieś blisko drogi, abyśmy nie wysiadając z samochodu, mogli się napaść do woli ich widokiem. Kamil nas jednak martwi. To nie jest ptak którego można wypatrzeć ,ot tak sobie przez lornetkę. Chyba że, zerwą się właśnie i przeskoczą na inne miejsce. Tu trzeba założyć solidne kalosze i je wychodzić, zostawiając za sobą pokaźne ilości kilometrów. Widok rozmiękłej po ostatnich opadach ziemi, skutecznii zniechęcił nas do tego wychodzenia. Zbliżamy się powoli do Gruduska. Pogoda jest całkiem niezła. Przejaśniło się solidnie i widać , przezierające przez chmury spłachetki błękitu. Przejeżdżamy właśnie przez rozległy obszar pól. Kamil zatrzymuje samochód. Wysiadamy i rozglądamy się wokół przez lornetki. I  wtedy wydarzyło się coś niesamowitego, coś czego nigdy przed tym, nie dane mi było oglądać. Może na 5 minut wyjrzało Słońce. Nie wiem, czy to wystarczyło do utworzenia prądów powietrznym, ale w pewnym momencie, z ziemi zaczęły startować, te zamulone drapole. I nie były to jakieś mizerne samotniki, Wszędzie gdzie by nie spojrzeć, widziało się je całymi grupami. Nie pojedynczo, a dziesiątkami. Ogarnął nas szał, szczególnie gdy  zobaczyliśmy jak było ich wiele w bezpośredniej bliskości nas. To było niesamowite i cudowne. Nie wiedzieliśmy w którą stronę patrzeć. Ja zamotałem się kompletnie, bo chciałem jednocześnie patrzeć i fotografować. A jak focić, to co ?. Przestraszyliśmy się, bo  w pewnym momencie nasz Driver, o mało nie dostał zawała. Zaczęły mu się widzieć wszędzie gadożery i kosmacze. Skończyło to się wielka chrypą.Po paru minutach, piał tylko z cicha: fotografuj,fotografuj. Przedstawienie trwało niestety, tylko parę minut. Drapole weszły w kominy i rozpłynęły się w bezmiarze nieba. Przed naszymi oczami, ciągle jeszcze mieliśmy powidok dziesiątek myszaków i mniej licznych stawarów.  Roztrzęsieni zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy do przodu, gnani nadzieją, że najlepsze  dopiero na nas czeka. Ale charakter obserwacji trochę się zmienił. Owszem, drapki ciągle się jeszcze trafiały, ale w powietrzu i na polach, coraz częściej dawały się zauważyć, duże i bardzo duże stada czajek. Wśród nich tłoczyły się setki ćpaków. Tam gdzie i czajki, tam i siewki złote. Ale te, trudno było wypatrzeć, na świeżo zaoranej ziemi. Dopiero gdy stado zrywało się do lotu, było widać ich migocące, wąskie i szare skrzydła. Przy takim większym stadzie zatrzymaliśmy się na dłużej. Kamil oceniał je na ok.2000 ptaków.Towarzyszyło im ok.300 siewek złotych. Kumplowi zamarzyła się teraz czajka towarzyska. Wziął się za lunetę i dokładne przeglądanie wszystkich ptaków. Ja się zająłem polami po drugiej stronie szosy.Krążyły tam dwa,a być może trzy młode błotniaki łąkowe. Próby zrobienia im jakiś znośnych zdjęć, zajęły mi najbliższą godzinę czasu. Kamil pochłonięty czajkami, chiba już trzecim okiem, wypatrzył w oddalonym kominie, krążącego orlika krzykliwego. Takie to są właśnie korzyści z przestawania z Profesjonałami. Ten profesjonalista, nieźle mnie zawstydził. Zerknąwszy na moją stronę zapytał -a tam co lata ?                                                                                                                                                A to pustuła !                                                                                                                                                                  Skąd wiesz, sprawdzałeś ?                                                                                                                                     Nie chciało mi się,no bo co innego ?

Mistrz Kamilos sprawdził i okazało się,że zlekceważyłem KOBCZYKA !! Ale plama. Zauważyli(śmy) go w odpowiednim momencie. Bowiem za chwilę, pokazała się autentyczna pustuła z mychą w szponach. Kobczyk z mety ją zaatakował i po krótkiej walce, pozbawił zdobyczy. Przez jakiś czas kręcił się w pobliżu. Przysiadał nawet na pobliskich słupach, ale nie pozwalał się zbliżyć zanadto. Jeżeli dodam, że od czasu do czasu śmignął gdzieś w pobliżu krogul, to będzie zupełny przegląd widzianych drapieżników. Jak się okazało, to jeszcze nie był koniec balu.Kamil i Eliza uskutecznili już renament czajek. W międzyczasie zrobiło się  całkiem późno. Ruszyliśmy zatem-ogólnie na chatę. Jadąc powoli,zeskakiwaliśmy co chwilę, na chwilę,  w boczne drogi. W pewnym momencie Eliza zapytała: A tam daleko na drzewie co siedzi ? Zmęczony "mędrzec" odpowiedział-na pewno myszak. Kamil odpowiedział- chiba tak. Ale za chwilę zatrzymał samochód. Jednak sprawdzę.Złożył bez pośpiechu lunetę  i zerknął. I za moment wrzask: O K...........,to przecież kania.Zmęczenie od razu przeszło, jak ręką ujął. Teraz ja wyskoczyłem z samochodu i zacząłem składać swoją aparaturę.Zrobiłem jej parę zdjęć, siedzącej na drzewie. Jednak cholera jedna, była dosyć daleko. Zacząłem się do niej podkradać, przez jakieś pole kapusty, modląc się, abym nie skończył tej wędrówki z widłami w d.....,jak mnie wypatrzy właściciel. Nie musiałem się zbytnio martwić o moją odwrotną stronę medalu. Ledwie zrobiłem po polu parę kroków, kania zerwała się i zaczęła krążyć w powietrzu. Wtedy okazało się, że ona nie "samiec"bo szybko dołączyły do niej jeszcze dwa przepiękne ptaki i teraz, niezbyt daleko od nas, krążyły trzy cudnej urody, kanie rude.
Ja od razu zapomniałem o całym zmęczeniu i  zacząłem kalkulować, jak i którędy podkraść się do nich. Niestety, nieubłagany driver oświadczył, że minął już czas w którym powinien już być w domu, więc nie będzie go marnował  na moje fanaberie. Szkoda, ogromna szkoda. Widziałem już dwa razy kanie rude, ale na etacie ledwie widocznych punktów na niebie, Musiałem wierzyć na słowo, towarzyszącym mnie specjalistom.Tutaj momentami, były dosyć blisko. Na tyle, że bez trudu, było widać szczegóły ich upierzenia.
Po powrocie  do domu Kamil ciężko się rozchorował. Czuł ogromna presję i potrzebę, aby natychmiast powrócić, na te cudowne miejsce. Niestety, wrócił dopiero co z urlopu i wybrał go do szczętu.
Podle ostatnich informacji odkrył, że ma jeden wolny dzień do odebrania za nadgodziny. I właśnie główkuje, jak go uruchomić.

TAK NIEDAWNO PASŁEM SIĘ NA BAJECZNYCH BARWACH, W ŚWIETLE SŁOŃCA NA BEZCHMURNYM NIEBIE

GROSSO KONCERTO, NA DUO FUJARO.
LUNECIARZE, JAK JUŻ DORWĄ SIĘ DO TEGO SWOJEGO LIPA, TO ZAMIERAJĄ W NIEMYM ZACHWYCIE I MOGĄ TAK TRWAĆ GODZINAMI. GDYBYM BYŁ DOLINIARZEM, TO MÓGŁ BYM IM W TYM CZASIE ZROBIĆ NIEZŁY CHIPISZ ZA PARKANEM

ZIMNE, NIERUCHOME POWIETRZE, POZWALA WYCISNĄĆ MAKSYMALNĄ OSTROŚĆ Z OBIEKTYWU.
POD PRZECIWNYM BRZEGIEM, MŁODY OHAR, BIEGUS RDZAWY I KWOKACZ

MIGRUJĄCE DYMÓWKI

NIEMIGRUJĄCY ZIMEK

TEGO TOWARU, W TAMTYM REJONIE MAZOWSZA,OD LIKU

BUTEO,BUTEO.
JEDEN Z WIELU ZA LUFCIKIEM

CZĘSTO OKAZYWAŁO SIĘ, JAK BYŁY BLISKO NAS, GDY NAGLE ZRYWAŁY SIĘ DO LOTU

I JESZCZE JEDEN

KAMIL I ELIZA STUDIOWALI Z PRZECIWNEJ STRONY, MORNELOWE POLE, A JA ZAJĄŁEM SIĘ NIEDALEKO SIEDZĄCYM MYSZAKIEM. BYŁ CAŁKIEM BLISKO

W PEWNYM MOMENCIE, ROZŁOŻYŁ SKRZYDŁA JAK KORMORAN I ....

....I ZACZĄŁ NIMI WOLNO WACHLOWAĆ. SUSZYŁ JE BIEDACZEK

MOCNIEJSZE WACHNIĘCIE.........

........WYRZUCIŁO GO W POWIETRZE. I TYLE GO WIDZIAŁEM

DRAPOLE RUSZYŁY
NA GĘSTO

TYM RAZEM STAWAR

CZAJE I SZPAKI



JAK SIEDZĄ NA ZAORANEJ ZIEMI,WIDZI SIĘ TYLKO JE.

GDY ZERWĄ SIĘ DO LOTU, WIDAĆ WTEDY, ŻE BYŁO TAM SPORO SIEWEK ZŁOTYCH



BŁOTNIAK ŁĄKOWY-JUV-CIRCUS PYGARGUS

J.W

J.W

J.W

J.W

GWAŁT NA DROBIU, CZYLI KOBCZYK ODBIERAJĄCY MYSZ PUSTULE

KOBCZYK-FALCO WESPERINUS

J.W

KOBCZYK-PRAWIE JAK PUSTUŁA

J.W

GĄSIOREK JUV. ZARAZ WYSKOCZY MU WYPLUWKA.
LANIUS CORULIO

KANIA RUDA-MILVUS MILVUS

J.W

J.W

J.W -x 2

TOPOLOWA ALEJA

"MORNELOWE POLA"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz