Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 lutego 2017

284.DEJA VU

     POLA OBORSKIE 2017.02.13+14.

        Siedziałem już w domu wyjątkowo długo.Choroba,a potem nędzna pogoda,skutecznie zniechęcały mnie do jakiegokolwiek szwędania się.
Zaczęły jednak dochodzić do mnie,niepokojące i ekscytujące wieści..
Janusz ,ciągle bywający na Polach,gnany nadzieją ponownego ujrzenia poświerk.,zaczął widywać.Nie poświerki,a dorodną błotnicę.Początkowo na różnych polach wokół Konstancina.A potem nagle,jak by strzelił piorun,nagle się zaczęło dziać bardzo dużo.Kamraci wyskoczyli w niedziele rano na Pola,aby nacieszyć się jeszcze widokiem górniczków.Przy okazji zajrzeli do rowu melioracyjnego.A tam przydybali,siedzącą w nim uszatkę błotną.
A to się narobiło.Zaraz zostałem dokładnie poinformowany przez komórę,o tym co się im przytrafiło,a potem co godzinkę,o dalszym rozwoju wydarzeń.Nie powiem,że przyjąłem to spokojnie.Zazdrość to brzydka rzecz,ale ja im właśnie tak brzydko zazdrościłem.I to mnóstwo,bardzo wiele.Wieczorem,gdy Kamil zdawał mi sprawozdanie,zapytał mnie co robię następnego dnia.Mówię,że na reszcie ma być ładna pogoda,więc chiba wybiorę się do Konstancina,na wodniki.
Czyś Ty zwariował ?Leć od razu na Pola i szukaj błotnicy.Na pewno tam będzie.Nie możesz marnować takiej okazji.
I tak się zaczęła,moja następna niesamowita przygoda.
    Wiedząc,że rano jest przeważnie pochmurno i mglisto,nie spieszyłem się za bardzo.Na miejsce dotarłem koło 9.30 i zobaczyłem,że w opisanym przez fumfli miejscu,już się coś dzieje.Przy  skrzyżowaniu szosy z rowem melioracyjnym,stoi już klika samochodów.Część ludzi,rozparta na krzesełkach turystycznych,spokojnie obserwuje pole,a inni przeczesują teren,wzdłuż wzmiankowanego rowu.Przyłączyłem się do krzesełkowiczów i zrobiłem wywiad na temat sytuacji.Ano na razie nic się nie dzieje.Ale to nic dziwnego, bo doświadczenie mówi,że sowa,a raczej już dwie,uaktywniają się po południu,więc jeśli spokojnie poczekam,to będę miał ją jak w banku.I chwała tym Mądrym,że na nich trafiłem i skorzystałem z ich wiedzy i doświadczenia.
Gdybym tu nikogo nie spotkał,pokręcił bym się tu z godzinkę,lub dwie,a potem,pełen zawodu,spulił bym się do domu.
Zaczęło się więc niecierpliwe oczekiwanie.Próbowałem w międzyczasie, znaleźć se jakieś zajęcie.A to pogoniłem za stadem górniczków.a to podkradłem się do pięknej gąski zbożowej.Była przepiękna.Pierwszy raz widziałem taką gąskę zupełnie blisko.Widać było,że jest zmęczona i przemarznięta.Nie męczyłem ją więc długo i nie podchodziłem za blisko.
Siedziałem na krzesełku i patrzyłem na buszujące po polu kosmacze.Tak w ogóle.to te pole było jakieś dziwne.Obsadzone było ozimym rzepakiem i w ziemi zachodziły nieznane mi zupełnie procesy.Było przynajmniej minus 5 stopni,a nad tym polem silnie falowało,nagrzane powietrze.Ziemia też na nim była,tylko częściowo zamarznięta,a liście rzepaku,miękkie i elastyczne.
Dlatego też musiało być na nim,od cholery i ciut ciut,norników i innych gryzoni.Miały na nim swoje stanowiska,trzy lub cztery myszołowy włochate,a jak się dowiedziałem,obydwie błotnice, głównie żerowały na nim.No i gąska i para łabędzi.Siedziałem spokojnie na krzesełku,rozleniwiony ciepłymi promieniami Słońca i tracący powoli nadzieję na sukces.Mijała właśnie godzina czternasta,gdy nagle błogi spokój,prysł jak mydlana bańka,a w człowieku zaczęła  buzować krew,pełna adrenaliny.Daleko przed nami,wyleciał z rowu jakiś duży ptak i zaraz zapadł na ziemię,niedaleko niego.
To ona,powiedział obeznany z tematem sąsiad.No i poszły konie po betonie.Łapiemy za sprzęt i ruszamy do miejsca,gdzie ją widzieliśmy.Siedziała na krawędzi rowu,na otwartej przestrzeni i spokojnie gapiła się na nas.
Powoli zbliżmy się do niej,a ja modlę się w duchu,aby wytrzymała jak najdłużej. Jeszcze  chociaż dwa kroki,chociaż jeszcze jeden.A aparat gra jak karabin maszynowy.Mam już pierwsze zdjęcia,a więc mogę sobie uznać nowy gatunek.Podeszliśmy dosyć blisko,gdy zerwała się i przeleciała na druga stronę rowu.Bieda.Rów jest głęboki i wypełniony mocno wodą.Nie da rady przejść go,ani przeskoczyć.Musimy wrócić do szosy,a potem z powrotem,ale już po drugiej stronie.Z 600 metrów.Ręce trzęsą się z emocji i niecierpliwości,ale nie ma rady.Zbliżamy się do znanej bywalcom ruiny domku.Na pobliskim drzewie,siedzi nasza sowa i trzyma w "zębach" dorodnego "szczurka".Musi być naprawdę dorodny,bo oprawia się nim dosyć długo.Bez pośpiechu zbliżamy się do niej.Kartę pamięci zapełniają następne zdjęcia.Sowa poradziła sobie nareszcie ze swoim kąskiem.Zerwała się z gałęzi i poszybowała z powrotem nad pole rzepaku.A my abarot za nią.Co i rusz,próbujemy zbliżyć się na nią.Nie spuszczamy jej nawet na chwilę z oczu.Przepiękny,cudowny ptak.Zgrabny i doskonały lotnik.Lata bez najmniejszego wysiłku,opadając od czasu do czasu na ziemię.Gdy się zrywa ponownie do lotu,u dzioba dynda jej następny ogon.
Jest niesamowicie fantastycznie.Sowa,a właściwie nie wiadomo od kiedy dwie,
są coraz bardziej ruchliwe i fotogeniczne,ale robi się jednocześnie coraz ciemniej.Minęła już dawno szesnasta.Słońce jest tuż nad horyzontem,a jego czerwone promienie,radzą sobie coraz gorzej,z podnoszącą się mgłą.
Syci wrażeń opuszczamy powoli pole bitwy.Nasze szeregi,niepostrzeżenie i nie wiadomo kiedy,sporo się rozrosły.Przecie każdy z nas,ma jakichś kolegów i komórę w kieszeni.Wystarczyła tylko krótka wiadomość-JEST,a bractwo wszystko rzucało i w dyrdy leciało na Dzikie Oborskie Pola.
Kątem ucha słyszę rozmowę,moich dwóch kolegów.Dołączyli do nas dosyć późno i nie zrobili wielu zdjęć.Umawiają się,aby tu znowu jutro przyjechać.
Nie marnuję okazji i łapię się na okazję.Zatem do jutra.
TRAFIŁEM TEGO ANCYMONKA PO DRODZE. DAWNO TEMU,BYŁ JEDNYM Z MOICH MARZEŃ.ABY GO TYLKO ZOBACZYĆ. POTEM WIDZIAŁEM GO JUŻ WIELE RAZY.
PODCHODZIŁEM GO WIĘC OBOJĘTNIE,WIEDZĄC,ŻE ZARAZ MI NA PEWNO UCIEKNIE.
KU MOJEMU ZDUMIENIU,POZWOLIŁ MI PODEJŚĆ DO SIEBIE NA OK.5 METRÓW.
LANIUS EXCUBITOR

EREMOPHILA  ALPESTRIS-GÓRNICZEK.
W CIĄGU 2 DNI,WIDZIAŁEM JE TYLKO RAZ I TO DALEKO.
NIE PRAGNĄ RACZEJ LUDZKIEGO TOWARZYSTWA

ANSER FABALIS-GĘŚ ZBOŻOWA.

Z DALEKA ZOBACZYŁEM,NIEWYRAŹNIE ODCINAJĄCĄ SIĘ PLAMKĘ.
PO DOKŁADNYM PRZESTUDIOWANIU  TEMATU,PLAMKA OKAZAŁA SIĘ TĄ ŚLICZNOTKĄ

SIEDZIAŁA NIERUCHOMO.OD CZASU DO CZASU,PODNOSIŁA SIĘ I PODKURCZAŁA NA PRZEMIAN ZMARZNIĘTE ŁAPKI

PRZYNAJMNIEJ LIŚCIE NIE BYŁY ZMARZNIĘTE NA KOŚĆ..BYŁY MIĘKKIE I ELASTYCZNE


NASTĘPNE LENIWCE.PO ICH ZACHOWANIU,MOŻNA BY BYŁO WNIOSKOWAĆ,ŻE TO PORCELANOWE FIGURY

NO I NA RESZCIE ZOBACZYŁEM MOJĄ ŚLICZNOTKĘ..
DALEKO,BO DALEKO,ALE JEST

ASIO FLAMMEUS



TO NIE CZOPEK W ZADKU,A DORODNY GRYZOŃ W SZPONACH




TERAZ CZOPEK Z DRUGIEJ STRONY

CHIBA SPORY,BO DŁUGO TRWAŁO OPRAWIANIE SIĘ Z NIM



W PEWNYM MOMENCIE STRACILIŚMY JĄ Z OCZU.ZACZĘLIŚMY PRZECZESYWAĆ POLE.GDY PODESZLIŚMY DO SKRAJU ROWU MELIORACYJNEGO,OKAZAŁO SIĘ,ŻE SIEDZI W NIM,PO PRZECIWNEJ STRONIE

ZACZYNA SIĘ ŚCIEMNIAĆ

A TU POJAWIŁA SIĘ DRUGA

TĘ DRUGĄ,WYSOKO NAD SZOSĄ,ZAATAKOWAŁ KOSMACZ..NIE CHCIAŁ JEJ ZROBIĆ KRZYWDY.CHODZIŁO MU TYLKO O TO,ABY WYPUŚCIŁA Z ŁAP GRYZONIA

 I POGONIŁ ZA NORNIKIEM







DZIEŃ NASTĘPNY
We wtorek w ogóle już się nie spieszyliśmy.Spokojnie i na luzie,
dotarliśmy na miejsce koło 13-tej.Z zaskoczeniem,zobaczyliśmy pokaźny tłum ludzi.Było kilkunastu chłopa i akuratnie tyralierą,powoli zbliżali się do sowy.Rzuciliśmy wszystko i powoli,ale biegusiem,dołączyliśmy do nich.Coś
niesamowitego.Ten kto tego nie przeżył,nie zrozumie o czym mówię.Stare, potężne chłopiska,najpierw pochyleni,potem na czworaka,a potem zgoła na brzuchu,pełzli powolutku,starając zbliżyć się do spokojnie siedzącego ptaka.
Powalający widok.Patrzyłem na nich i miałem mieszane uczucie.Z jednej strony,nie ma co kryć,ogromny komizm sytuacji.Z drugiej żal,że nie mogę w tym uczestniczyć.Niestety,oni mieli profesjonalne wdzianka,dostosowane do takich fanaberii,a ja codzienne,normalne ubranko.Do tego kolana,zupełnie już nie tolerujące,taki sposób poruszania się.Za to wszystko zostałem srodze pokarany przez.Oni cierpliwie dopełzali do sowy na odległość 5 metrów,a ja przykurczony odważałem się na odległość,najwyżej 15 metrów.Ale i tak mogę z ręką na sercu powiedzieć,że były to jedne z tych tzw,zdjęć życia.Nie mam raczej nadziei,że zobaczę jeszcze przedstawiciela tego gatunku i do tego jeszcze bliżej i  przy tak idealnej pogodzie,jaka była dzisiaj.Ci co leżeli u moich stóp, przed sową,mieli po prostu idealne warunki.I wykorzystali je bezbłędnie.
Dzisiejsze zachowanie ptaków,było zupełnie odmienne od wczorajszego.
Były bardziej statyczne.Mniej latania,a więcej wysiadywania na polu.
Teraz nasz czasu na polu,wyglądał następująco:powolne podpełzanie półkola złożonego z ludzi,w stronę sowy.Tutaj kilkunasto minutowy grzechot migawek.Sowa znudzona,przelatywała parę metrów dalej.I wszystko zaczynało się od nowa.Ale ile można ?.Coraz więcej Kolegów odchodziło na bok,a coraz mniej było zainteresowanych ptakiem.W końcu ostała się sama, samiusieńka.Koledzy stali w grupkach i przeżywali wszystko od początku.Wymieniali spostrzeżenia i przeglądali na wyświetlaczach aparatów,owoce swojego wysiłku.A potem stała się rzecz straszna,która o mało nie spowodowała na miejscu,kilka zawałów na raz.Stoimy na krawędzi rowu i leniwie przyglądamy się sowie.Ta spokojnie lata niziutko nad polem,gwałtownie przysiadując na nim od czas.Zrywała się zaraz i widać było,że w dziobie trzyma zdobycz.Stoimy na samej krawędzi tego rowu,zupełnie tu porośniętego,gdy jeden z kolegów postanawia go przejść,aby zabrać pozostawiony na drugim brzegu,jakiś swój manel.Ma solidne gumowce,więc dobrze mu idzie.Właśnie stanął na drugim brzegu,gdy rozległ się wrzask i furkot skrzydeł,zrywającego się ptaka.Biedak o mało co nie nadepnął na bekasika.A właściwie to my wszyscy,ofiary jedne byliśmy biedakami.Staliśmy tam dobre 15 minut i mieliśmy pod samym nosem,taki skarb i zmarnowaliśmy taką okazję !!!
Ogarnęła nas dosłownie czarna rozpacz.Minęła już szesnasta.Zaczynało się robić coraz ciemniej,a sowy coraz aktywniejsze.Cały czas w ruchu.Raz bliżej.
raz dalej.Zrobiłem wtedy masę zdjęć.ale prawie wszystkie poszły do kosza.
Żegnamy się i powoli rozchodzimy.Jutro ma być też piękna pogoda i niektórzy z nich,wybierają się tu ponownie,ale ja mam już dosyć.Dzisiejsze zdjęcia były lepsze technicznie,ale wczorajsze,były chyba ciekawsze.To już ostanie dni,pięknej słonecznej zimy i trzeba jeszcze poszukać szczęścia gdzie indziej.
KRUKI ZBLIŻAŁY SIĘ NIERAZ DO SOWY I SPRAWDZAŁY,
CÓŻ TO TAKIEGO ??ALE NIE BYŁY DO NICH WROGO NASTAWIONE

TO SAMO MYSZAKI,A ZNAJDOWALI SIĘ NIERAZ BLISKO SIEBIE


CIEKAWYM ILEŻ TO WYSIŁKU TRZA BY BYŁO WŁOŻYĆ,ABY POPEŁZLI TAK PRZED SWOJĄ POŁOWICĄ,ALBO I TEŚCIÓWKĄ

TEN "DORODNY" TO MIAŁ CHIBA MOCNO PRZERĄBANE.ALEŻ SIĘ MUSIAŁ NA PEWNO NAPRACOWAĆ,ABY SIĘ  DOBRZE SKRYĆ W PODŁOŻU

ASIO FLAMMEUS









PORÓWNUJĄC JĄ Z KRUCZYSKIEM.,TO WIDZI SIĘ,ZE BŁOTNICA TO NIE TAKI MIKRUS


PO CIEMAKU.ŁADNE,ALE NIEOSTRO.

                                  REASUMUJĄC
             To były wspaniałe dwa dni.Prawie tak samo ,jak niedawno w tym samym miejscu.Szybki,niecierpliwy wypad i możliwość oglądania upragnionych,niezwykłych ptaków.I to poczucie wspólnoty ze stadem.
Dookoła pełno takich jak ja Maniaków,brykających po polu z szaleństwem w oczach.Kto to przeżył,zrozumie mnie.Kto nie przeżył,niech to uczyni w try miga,a wtedy pogadamy

1 komentarz:

  1. ciekawa, pasjonująca historia. Podziwiam samozaparcie i piękne zdjęcia.
    Beata

    OdpowiedzUsuń