Łączna liczba wyświetleń

środa, 18 stycznia 2017

282.DOŻYNKI

       ZIEMIA ŁOWICKA 2017.01.11.

       Po powrocie z Sobiboru,byliśmy jacyś tacy,nienasyceni i niespełnieni.A ponieważ pogoda była dalej piękna,a nawet piękniejsza,bo mróz był o połowę mniejszy,Kamil załatwił se wolną środę.I tak z samego rańca,cała nasza czwórka,spotkała się ponownie.Jedziemy w nasz ulubiony rejon,na Ziemię  Łowicką.Nie będziemy "zaliczać" duże obszarów,a wybierzemy jeden niewielki,a dobrze rokujący obszarek i będziemy go dręczyć,aż  do skutku.Ten skutek,w marzeniach konkretnych osób,przybierał różne obrazy.Ja nieustannie ekscytuję się drapolami.Oczekiwałem więc,że napatrzę się na kosmacze,zbożowce i przeróżne sowy,a szczególnie pójdziochy.Nie obraził bym się również,gdyby los zetknął mnie z jakimś ładnym stadkiem jerów i czeczotek.Kamil i Michał,śledzący nieustannie doniesienia na Clandze,byli ogromnie podekscytowani,tegorocznym  wysypem pólnocników.Jeśli mówię pólnocniki,to mam na myśli górniczki,śnieguły i poświerki.Ja osobiście powątpiewałem,aby los chciał nas ,aż tak ogromnie uszczęśliwić.Gdyby jednak,to z nimi miałem największe szanse ujrzeć te cudeńka.No a czwarty muszkieter-Janusz ???.Miał całkiem prozaiczne marzenie !!Zostać w ciepłym łóżku i się dobrze wyspać.Zupełnie to dla mnie niepojęte.No cóż,mamy podobno demokrację.
Jak zawsze,dzięki Autostradzie Wolności,błyskawicznie znaleźliśmy się na miejscu.Niebo bez jednej chmurki,powietrze nieruchome.Mróz co prawda jeszcze poniżej dychy,ale było całkiem fantastycznie..Od razu na dzień dobry,powitała nas samica błotniaka zbożowego.Niestety nie była sama.Zadała się z brutalem krukiem i ten brutalczyk,wściekle ja atakował,przeganiając ze swojego terenu.Szybko znikła za horyzontem,aby już się nie pojawić ,aż do końca dnia.Oprócz niej,naokoło nas mrowie myszaków.Od groma zwykłych,ale dużo i włochatych.Z reguły siedziały w trawie,lub na małych słupkach,lub niskich drzewach.Rzadko,gdzieniegdzie było widać unoszącego się na skrzydłach.Ano przy takim mrozie,każdy dodatkowy wysiłek,powoduje utratę wielkich ilości energii.A tą ptaki drapieżne bardzo szanują.Właśnie niedaleko nas widzimy pięknego kosmacza.Coś zawzięcie szatkuje.Próbujemy podjechać do niego deczko,aby zobaczyć,nad czym się tak pastwi.Zatrzymujemy samochód i otwieramy lufciki.Niestety,niewiele widać,gorące powietrze, wypływające  przez otwarte okna mocno faluje,uniemożliwiając ostre widzenie.Z samochodu nie próbujemy nawet wyjść.Myszak od razu by spitrował.Bezsilnie opuszczamy lornetki.I wtedy dociera do naszej świadomości ,niesamowity fakt.Stoimy na polu,tuż obok stada kuropatw. Oszronione,oświetlone ciepłym,złotym światłem,przedstawiają sobą cudowny widok..Nie muszę mówić,że aparatura rozgrzała się do czerwoności . Niestety,oględziny na wyświetlaczu,okrywają ponurą prawdę.Zdjęcia są nieudane.Wspomniana wcześniej termika,uniemożliwiła nam zrobienie doskonałych zdjęć.Byliśmy w czarnej rozpaczy.Ale matka natura,czego jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy,da nam potem,drugą szansę.Jeździmy,a raczej krążymy po lokalnych drogach i drużkach.Wróblaków,bardzo mało.Spotykamy parę niewielkich stadek,ale to tylko same trznadle,bez żadnych domieszek.Łąki i pola pokryte są,ku naszemu zaskoczeniu,dużymi zamarzniętymi rozlewiskami.Zamieszkujące te tereny norniki,ewakuowały się na suche wyniesienia.A na tych wyniesieniach,kupa łażących ptaszorów.Z daleka myśleliśmy na początku,że to stada żerujących kruków.Ale zaś tam.To były tłuściutkie i dorodne myszołapy.Nareszcie uśmiechnęło się do mnie szczęście.Nie wychodzą z auteczka,oparłem o kant opuszczonej szyb rurę obiektywu  spokojnie cykałem  foty.Jedna za drugą.
Samochód jeździł z przeważnie opuszczonymi szybami,więc w środku było już chłodno.Na zewnątrz też było sporo cieplej.W każdym razie ,termika już mi nie przeszkadzała.Udało mi się zrobić serię,na prawdę fajnych zdjęć.Gdy wyjechaliśmy na jedno z takich wyniesień,kamraci postanowili zostawić samochód i na piechotę przetrzepać,jakiś poważny obszar.Wrócili wyjątkowo prędko.Czerwone facjaty i dzwoniące zęby,wszystko mi wyjaśniły.Było już tylko koło -6 st.Zerwał się jednak w międzyczasie silny wiatr.Warunki mówiąc obrazowo zrobiły się straszne.Jadymy dalej.Po drodze mijamy opróżniony staw hodowlany.Postanawiamy do niego zajrzeć.Podchodzimy do trzcin.Przed nami żeruje wielkie stado wąsatek.Zapalony Kamil,chce je sfocić.Są w cieniu,idę więc na drugą stronę grobli,tam gdzie tlą się jeszcze resztki światła zachodzącego Słońca.W ciszy,gromowym głosem,rozległ się łopot skrzydeł spłoszonej czapli.Majestatycznie wachlując skrzydłami,przeleciała ze 200 metrów i znowu zapadła w trzciny.Trzask,prask i po wszystkim.Za chwilę,wychodzi z tego miejsca lis,targając w mordzie,wypłoszonego przeze mnie ptaka.Nie powiem,że czułem się fajnie.Ale takie są już prawa natury.Jednemu źle,drugiemu dobrze.
Nie wiadomo kiedy,dzień przeleciał jak z bicza trzasł.Po raz kolejny robimy ten sam błąd.Wyliczamy czas powrotu,co do minuty,nie biorąc pod uwagę, możliwych niespodzianek.Na jedna właśnie trafiamy.Tuż obok naszego samochodu,powietrzne ewolucje,wykonuje piękny okaz myszołowa włochatego. Zatrzymujemy się tylko na chwilę.Ta chwila,trwa ponad 45 minut.Nie dosyć,że myszołap był coraz bliżej i coraz atrakcyjniejszy,to Michał wypatrzył następne stado kuropatewek.Też bliziutko i też oświetlone złotym blaskiem Słońca.Tym razem zachodzącego.No przecie nie można było zmarnować takiej okazyi.
Michał zaczyna przebierać nogami,bo spieszy mu się na jakiś wykład do W-wy.
Patwy w końcu odpuściły mu i wlazły głębiej chabazie.Lecimy dalej.Ale nie daleko.Michał znowu wypatruje następną astrację.To jest właśnie to,co tygryski lubią najbardziej.Przy drodze siedzi olbrzymie stado wróblaków.Za czymś takim właśnie,bezskutecznie łazili cały dzień.Ponad trzysta dzwońców,a wśród nich,niewielkie domieszki ptaków innych gatunków.I oto,proszę ja Was,moi Kochani,są tam również pojedyncze jery.Łapię aparaturę i wpadam w krzaczory.Sprawa jest mnóstwo,bardzo wiele trudna.Wypatrzyć,w ponad tysięcznym stadzie żerujących ptaków,pojedynczego jera,jest bardzo trudno. Tym bardziej,że opierające się o horyzont Słońce,czyni z nich wszystkich, czerwone kleksy.W końcu,po tytanicznym wysiłku,mam jera...i już nie mam.Przejeżdżający ciężarówek,wszystkie wypłoszył.Zrobiły w powietrzu parę rundek i wylądowały.Chwała Najwyższemu,że w tym samym miejscu. Patrzę,patrzę,patrzę,patrzę......znów go mam.I znów następny kamion płoszy stado.Nie wiem już,ile razy powtarzała się ta zabawa.Kumple siedzą w samochodzie i porykują na mnie.W końcu,za ostatnim już podejściem, przydybałem gadzinę,na tyle długo,że pozostało mi po nim,parę fotek na pamiątkę.
Dzień był ogromnie udany.Właściwie to miałem wszystko,co chciałem.Miałem zbożowca,no ale bardzo krótko.Kosmacze dopisały,jak ta lala.Pójdźki-sorki,się okazało,że to tak niebezpieczny temat,że zupełnie zakazany.
Pozostaje teraz czekać na następną okazję,aby tu szybko powrócić.
KOKTAIL-KRETOWISKA I KUROPATWY.

OSZRONIONE ZŁOTE KLUSKI

TE ZWYKŁE MIJAMY OBOJĘTNIE

I CÓŻ ON TAK WCINA ?

MNIEJSZE KROPY NA PIERWSZYM PLANIE TO TRZNADLE,TE WIĘKSZE DALEJ TO KUROPATWY

KRUK GONI JASTRZĄB-ICĘ.
JESTEM ZASKOCZONY.NIE MYŚLAŁEM,ŻE TAK DUŻY I AGRESYWNY DRAPIEŻNIK,DA SE TAK DMUCHAĆ W KASZĘ

BUTEO LAGOPUS

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

KUROPATWY-PERDIX PERDIX

STADO JEST OŻYWIONE I RUCHLIWE.KOGUTKI WYRAŹNIE CZUJĄ JUŻ WIOSNĘ

J.W

.J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

RUDY PRZECHERA

J.W

J.W

DZWOŃCE

DZWOŃCE

TO TEŻ DZWOŃCE

NO I JEDEN FETNIAK.....

...UPRAGNIONY JER

J.W

A NA WIOSNĘ,BĘDZIE TU PEŁNO SIEWKOWATYCH I GĄŚKOWATYCH

SZUWAROWISKO


WYPATRZYLIŚMY PO DRODZE MINI SKANSEN.
NASTĘPNYM RAZEM SPRAWDZĘ,CZY TO SE KTOŚ PRYWATNIE ROBI TAKIE CUŚ,CZY TO URZĘDOWO.CIEKAWI MNIE TO









               I TO BY BYŁO NA TYLE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz