KĘPA ZAWADOWSKA I REJON KLUBU SPORTOWEGO "SPÓJNIA - 2015.08.20-21.
Dochodziły do mnie z różnych stron,ciekawe ploteczki,o tym jak to wszędzie nad dziką Wisłą,kłębią się tłumy przelatujących siewkowatych.
Postanowiłem zatem,samemu wyskoczyć nad Wisłę i sprawdzić,ile w tych plotkach jest racji.Najpierw pojechałem na Zawady,na teren rezerwatu "Wyspy Zawadowskie".Są tam dwie piaskarnie,a w pobliżu nich,olbrzymie ławice i wydmy,przy tak niskim poziomie wody,przegradzające prawie całe koryto rzeki.Te dwie piaskarnie,nie są oddalone od siebie więcej niż dwa kilometry.I całe szczęście,bo na wyprawę,zabrałem bagaż w wersji Full wypas.No więc- luneta,statyw,lornetka,dwie butle wody i składane krzesełko.Dobrze ponad 10 kilosów.Ale to krzesełko,okazało się najważniejszym elementem wyprawy,no i luneta.Wybrałem sobie ładne przestronne miejsce na brzegu Wisły,ustawiłem lunetę na statywie,no i wspomniane krzesełko.Zacząłem popatrywać i ... wpadłem.Odkryłem prawdziwy powab tej metody.Dalekie ławice i wypłycenia.Gołym okiem,praktycznie nic nie widać.Przez lornetkę,niewiele więcej.Luneta odkrywa przed człowiekiem,zupełnie inny świat.Można go obserwować bez końca.Widać pojawiające się ptaki,w miejscach,w których ich jeszcze przed chwilą było pusto.Obserwuje się kręcące ptaki i człowiek,zaczyna je po chwili,bez trudu rozpoznawać.Omiata się cały perymetr,od końca do końca,a za następną lustracją,widzi się całkiem nowe ptaki,które się poprzednio przeoczyło.A czas sobie leci,nawet człowiek się nie spostrzega,jak mu mija godzina za godziną.I tu jest problem,który mnie zawsze boleśnie dotykał. Patrzę se ja tak i patrzę i poza patrzeniem,nic więcej z tego nie mam.To są odległości ornitologiczne-kilkadziesiąt,czy kilkaset metrów.Mnie interesują odległości fotograficzne,czyli kilkanaście,góra kilkadziesiąt metrów.
No więc napatrzyłem się od cholery i ciut ciut,ale nie zrobiłem żadnego zdjęcia.Choć szczerze mówiąc,niczego nie straciłem.Same standardy. Łęczaki,piskliwce,samotniki i kwokacze.Nie miałem szczęścia,nie wypatrzyłem żadnego rarytasu.
Następnego dnia wybrałem się całkiem niedaleko od domu.Okolice klubu sportowego "Spójnia".Między mostem Gdańskim,a mostem Grota-Roweckiego.Nawet sobie nie wyobrażałem,co tam zobaczę.Wyjątkowo niski poziom wody,odsłonił całe stosy głazów polodowcowych.Od małych do całkiem bolszych.Zostały tylko wąskie kanały,przez które z rykiem przelewały się strumienie wody.I historia się powtarza.Przepatrując te bambulce przez lornetkę,zupełnie nic się nie widzi,ale powolne przeczesywanie ich przez lunetę,pozwala wyłuskiwać,uwijające się wśród nich ptaki.Też z resztą to samo co wczoraj.Znajomy widział tu parę dni temu,odpoczywającego na kamieniu,kulika wielkiego.A ja dalej nie mogę narzekać na nadmiar szczęścia.Czekam z utęsknieniem na moją chwilę,kiedy los się do mnie uśmiechnie i zobaczę nareszcie coś fajnego.
Widać,że gdzieś tam na środku cuś się kręci,ale bez lunety,niczego człowiek nie będzie widział i wiedział dokładnie |
J.W |
OD LEWEJ-KWOKACZ,RYBITWA RZECZNA,ŚMIESZKA |
TO TE WSPOMNIANE STOSY OTOCZAKÓW POLODOWCOWYCH |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz