Łączna liczba wyświetleń

sobota, 20 lutego 2021

369. ORGIA NA HELU-ESTETYCZNA!!!

                  PÓŁWYSEP HELSKI-2021.02.13-14

           W końcu przyszła prawdziwa zima. Od razu zaczął się nam marzyć, jakiś większy, daleki wypad. Roboczo przyjęliśmy termin 13/14 lutego. Nie byliśmy tylko zdecydowani gdzie. Może do Puszczy Białowieszczańskiej, może w lubelskie, aby pouganiać się za północnymi wróblakami, a może nad morze. Mówiąc szczerze, ta ostatnia opcja, pociągała mnie najbardziej. W miarę upływu czasu, prognozje meteo, zaczęły się uprawdopodabniać i moje wielkie marzenie o odwiedzeniu w zimie Helu, przeszło ze strefy marzeń, w stan realizacji. Początek był typowy. W piątek wieczorem, łykam procha na sen i o 21-ej, myk na grzędę.  O 1-ej w nocy, przewracam się jeszcze z boku na bok. potem chiba deczko się zdrzemnąłem, ale już koło drugiej, zacząłem pilnować, czy aby budzik, na pewno zadzwoni. W końcu z wielka ulgą- no bo przecie, w ostatniej chwili cuś się może stać, choć by awaria samochodu- o godz. 3,45, ładuję się do gabloty i ruszamy w drogę. Jest  -14 stopni i niewielkie zachmurzenie. Ruszamy w stronę morza starą trasą, co znaczy, że w rejonie Mławy, musimy swoje wycierpieć. Przed 8-mą, docieramy do Elbląga i wtedy, dzieje się coś niesamowitego. Wpadamy w olbrzymia śnieżycę. Pada gęsty śnieg, a ostry wiatr, robi z niego solidną zamieć. Po chwili, jedziemy już wolniutko  w grubej warstwie śniegu. Miny bardzo nam zrzedły. Jeżeli taki będzie cały dzień, to tragedia. Mijamy Nowy Dwór Gdański i wkraczamy w inny świat. Na asfalcie ani śladu śniegu, a termometr zbliża się do zera, aby w Władysławowie, wspiąć się na +2 stopieńki, a na niebie pokazują się pierwsze spłachetki błękitu. Wpadamy do portu. Nie mogłem się tej chwili doczekać. Teraz konfrontuje rzeczywistość z marzeniami. Wszędzie ogromne zwały lodu i nielicha ślizgawica. Trzeba mocno uważać, aby się nie przejechać. Rześkie morskie powietrze i pierwsze promienie Słońca. Ależ ten Świat, potrafi być piękny i wspaniały. Spacerowiczów już dosyć dużo. W samym porcie, niezbyt  wiele ptaków. Od razu widać, że jest zdominowany przez trzy gatunki. Duże mewy, kormorany i lodówki. Oczywista, że są i wszędobylskie krzyżówki i trochę i innych kaczek. Idziemy na czubek falochronu. Szokują mnie ogromne zwały lodu, które miejscami tworzą bajkowe formy. Nie wiem czy tworzyły je bryzgi fal, czy zamarzający deszcz. W promieniach Słońca, wygląda to po prostu bajkowo. Na główce falochronu, spotyka mnie przeogromna niespodziewajka i bonus. Podpływa do nas przepiękny samiec szlachara i pluska się pod naszymi nogami. Mam do tego ptaka specyficzny stosunek. Jak dla mnie to pewnego rodzaju fetysz. Odkąd zaczęła się moja kariera ptasiarza, zawsze marzyłem o spotkaniu z tym ptakiem. Widziałem go poprzednio, ze trzy-cztery razy, ale zawsze bardzo daleko. W zimie, w rejonie Warszawy, jest częstym gościem na Wiśle. Gdy tylko  ktoś go tu zobaczył, od razu biegłem tam w dyrdy. No i nic. A tu przypłynął, jak by specjalnie dla mnie. Był mi pisany. To była dobra wróżba, na cała wyprawę. Pokręciliśmy się  po tym porcie z godzinkę i jazda dalej. Zatoka zamarznięta. Linia graniczna między lodem i wodą, przebiegała gdzieś przed Jastarnia. A na niej tysiące różnistych kaczusiów i łabądków. Przy samym brzegu, kołysały się na wodzie, dziesiątki tysięcy (!) kaczek. Przeważnie czernic, ogorzałek, świstunów i krzyżówek.. Nie były specjalnie bojaźliwe i można było je podziwiać, całkiem z bliska. Kopny śnieg pokrywający brzeg, nie ułatwiał tego. Do tego, potężniejący w miarę upływu dnia wiatr sprawiał, że chwilami było tam bardzo ciężko ustać dłużej. Potem krótki skok do Jastarni. Bez specjalnych wodotrysków, no i wpadamy do na Hel.. Biegusiem lecim na zarezerwowaną kwaterę, zostawiamy manele i ruszamy eksploatować. Najpierw pod oczyszczalnię. Niestety. Wieje tam tak przeraźliwie, że nie da się dłużej wytrzymać. A potem do portu. Jet wielki i fascynujący. Nie wiadomo, gdzie najpierw lecieć. Przestaje nam się spieszyć. Rozłazimy się. Każdy idzie w swoją stronę i szuka szczęścia na swoją rękę. Powtarza się obserwacja z Władysławowa. Setki lodówek. Pełno dużych mew, no i kormorany. Po raz nie wiem który zastanawiam się, że ptaki do których na rzekach w głębi lodu, nie można się zbliżyć, nawet na 100 metrów, nad morzem pętają się pod samymi nogami.. Zaczyna się dla mnie to, czego nie lubię. Żonglerka obiektywami. Normalnie mam przypiętą do aparatu, długa ogniskową na ptaki. Ale od czasu do czasu, trafi się jakiś ładny widoczek i trzeba wtedy przeskoczyć na krótka ogniskową. Ale grunt, że aparat nie ma ani chwili odpoczynku. Dochodzę do końca falochronu i widzę, że na zewnątrz, od strony morza, pływa spore stado ogorzałek i czernic. A z ogorzałkami jest tak jak z lodówkami. Można je spotkać od czasu do czasu na rzekach śródlądzia, ale są to prawie zawsze samice. Tutaj pływało przede mną pełno samców. Niestety, rzadko który, był w godówce. Większość, pierzyła się jeszcze. Za to  pętające wokół lodówki sprawiały, że aparatura rozgrzewała się do czerwoności. Powoli zbliżał się zachód Słońca. Będąc nisko nad horyzontem, kąpał cały świat, w kaskadach bajecznego światła. Nadeszła tzw. "Magiczna godzina". Teraz długi obiektyw, wpadł na stałe do torby, a zaczął królować krótki. Pomyśleć tylko, jak człowiekowi  potrzeba niewiele do szczęścia.                 Docieramy na kwaterę. Po nieprzespanej nocy i dniu na upojnym powietrzu, marzymy już tylko, aby jak najszybciej, zmienić pozycje na horyzontalną. Tym razem, żadne prochy, są niepotrzebne.                                                                                                                         Rano wstajemy bez zbytniego pośpiechu. Dajemy czas Słońcu, aby odrobinę wspięło się do góry i zniknęły cienie i brzydkie kontrasty. O 8-mej jesteśmy na brzegu. Następna "Magiczna godzina". Tak jak wczoraj, rozchodzimy się na wszystkie strony. Każdy z nas, będzie szukał trofeów, na własna rękę. Ja powoli człapię na główkę wschodniego falochronu. Wczoraj narobiłem tam wielkiego rabanu i alarmu. Tuz przede mną usiadł na kamieniach, jakiś biegus. Myślałem, że to ten słynny, pokazujący się tu-MORSKI. Niestety. był to tylko "zwykły" rdzawy. Ale miałem nadzieję, że jak wytrwam tu cierpliwie dłużej, to może przytrafi się i ten Morski, albo i nadmorski-Świergotek. No i następny punkt, zaplanowanego programu. Podobnież, w tym miejscu i o tej porze roku, są ogromne szanse, na zobaczenia Edredona. A ja bardzo chciałem go zobaczyć. Więc se tak stoję i kikuje na wszystkie strony. Od czasu do czasu, trachnę jakąś uroczą lodówkę, albo ogorzałkę. Nagle dzwoni komóra. Nadaje Kol. Kamilos. Okazuje się, że przed nim pokazują się  edredony. Więc jak chcę je zobaczyć, to muszę w try miga, zasuwać do niego. Nie był nawet daleko. Ze 25 metrów ode mnie. Na główce drugiego falochronu.. Tylko że, aby tam się znaleźć, musiałem obejść cały port i pokonać  długaśny falochron. Z 1,5 km. Wtedy to po raz pierwszy, zaniechciało mi się. Ale wytłumaczyłem se, że być może jest to jedyna szansa i jak nie pójdę, to ją bezpowrotnie stracę. Zacisnąłem zęby i poczłapałem objuczony sprzętem. Dotarłem do Kumpla. Robił to co lubi najbardziej. Kikował na około przez lunetę. Pokazał mi jakieś dalekie punkty na horyzoncie i powiedział: tam jest stado lodówek, a przy nim, kręcą się dwa samce i samica edredonów. Nieraz podlatują bliżej i można je zobaczyć całkiem blisko. Jak masz ochotę, to se tu posiedź i popilnuj szczęścia. No i tak się stało. Na wszelakij słuczaj, fociłem wszystko co tylko przelatywało koło mnie. W większości to były lodówki, ale jak się później okazało, trafiłem ze 2-3 razy, również i edredony. One same z resztą, w pewnym momencie, podpłynęły tak blisko, że widziałem je już wyraźnie gołym okiem. Czułem się bosko, jak by mi skrzydła urosły. Uczciwie musze przyznać, że mój sukces zawdzięczam wyłącznie Kol. Kamilowi. Ja najpewniej bym ich nie wypatrzył. Tym bardziej, że były zasłonięte, przez drugi falochron. A więc zasługuje na ogromne podziękowania.. A potem, zmienił się chiba kierunek wiatru, bo fala zaczęła coraz częściej załamywać się na kamiennej osłonie falochronu, a bryzgi wody zrosiły mnie obficie parę razy. Mnie to nie wadziło, ale sprzęt nie lubi słonej wody. Powoli  zacząłem kierować się w stronę chaty. Planowaliśmy ruszyć w stronę Warszawy, gdzieś koło 13-tej. Dochodziła właśnie 14-ta. Spakowani i z bagażami w ręcach, szykowaliśmy się do zejścia do samochodu. Atu nagle trzask prask, dzwoni komura. Znajoma Kumpela zapodaje, że właśnie na kamieniach, objawił się świergotek nadmorski. Dokładnie tam gdzie stałem wczoraj i dzisiaj rano, rozglądając się za nim. Kumple od razu pyrgnęli w kąt wszystkie manele, łaps za aparaturę i hajda na świrgołka. A mnie się zaniechciało, drugi raz tego dnia. Se pomyślałem-na pewno fałszywy alarm. Pokazał się na chwilę i pewnikiem zara poleciał dalej. "Niestety" nie poleciał. Czekał skubaniec na Fumli, a Ci wycykali go na cacy. No i co miałem powiedzieć ??? Miałeś chamie złoty róg. Kiedy już opadły wszystkie emocje, tak koło 15,30 ruszyliśmy w stronę domu. Po drodze zajrzeliśmy do Mrzezina, gdzie dopiero co widziano spore stado bernikli. A i owszem. Gąsek było nawet  sporo, ale tylko same gęgawy. Znowu kierujemy się do domu. Jedziemy powoli, bo tłok jak cholera. O zachodzie Słońca, docieramy na wysokość Nowego Dworu Gdańskiego. Kamilos mówi, że są tu fajne pola, a że jest jeszcze jasno, to możemy polatać za pólnocnikami. Wyjechaliśmy na fantastyczne odludzie. Wiejskie pustkowie, W kopnym śniegu, przekopane drogi. I na takiej to wąskiej drodze, przystanęliśmy na chwilę, aby bez lufciki, zerknąć deczko przez lornetki na polach. Nagle ze 20 metrów przed nami, pacnęło na drogę, jakieś ptaszysko. O ja cież. Uszatka błotna. I to wcale nie strachliwa. Uchyliliśmy drzwi i robimy zza nich foty,. Ta posiedziała tak trochę, a potem przefrunęłaa na kretowisko  na polu, na wysokości samochodu. Do zupełnego szczęścia i orgazmu, zabrakło nam odrobiny światła. Słońce zaszło już spory kawałek czasu temu i była już koszmarna ciemnic. Rozgorączkowani i rozemocjonowani, ruszyliśmy dalej. To było niesamowite i niespodziewane spotkanie. Jak to nigdy nic nie wiadomo.                                   Do domu dotarłem ok.21,30. Zmęczony i szczęśliwy. Dawno już nie uczestniczyłem w tak udanym wypadzie, za co dozgonna wdzięczność i podziękowania koledze Kamilowi. Pozostałym Członkom Teamu, również dziękuje za wspaniałe Towarzystwo i cudownie spędzony czas.                                                                                                                               Z wypadu przywiozłem 2300 zdjęć. Po całej obróbce i selekcji, zostało 550, co i tak jest ogromnym sukcesem, bo zwykle "uzysk" kształtuje się na poziomie 10 %. Smaczka całej tej sprawie dodaje fakt, że przed samym wyjazdem, szlag trafił mój nowy obiektyw. Chciał nie chciał, musiałem wyciągnąć z szafy, truchło mojego starego i podbijać świat. przy jego pomocy. Kochanieńki nie zawiódł.




MERGUS SERRATOR-SZLACHAR SAMIEC.

J.W.

J.W.

J.W. TU PRZYNAJMNIEJ WIDAĆ, JAK WYGLADA ZDROWE OKO

J.W.

J.W.

J.W. NIESZCZĘŚNIK MA USZKODZONE OKO

J.W.

J.W.

MERGUS MERGANSER-TRACZ NUROGĘŚ-SAMICE

J.W-SAMIEC

CLANGULA HYEMALIS-LODÓWKA, SAMIEC

J.W-SAMICA

LODÓWKI

J.W.

LODÓWKI, NAJDALEJ SAMICA

LODÓWKA SAMIEC

J.W.

J.W.

J.W.

J.W.

J.W-SAMICA

J.W.PARA

BIEGUS RDZAWY-CALIDRIS CANUTUS

BUCEPHALA CLANGULA-GĄGOŁY

PHALACROCORAX CARBO-KORMORAN

J.W-JEDNE Z NAJPIĘKNIEJSZYCH OCZU

J.W.

J.W.

J.W.

J.W. TEN JUŻ W SZATACH GODOWYCH

AYTHYA MARILA-OGORZAŁKA, SAMICA

J.W.

Z TYŁU SAMIEC OGORZAŁKI. Z PRZODU SAMICA CZERNICY

SAMCE OGORZAŁKI

PARA OGORZAŁEK. SAMIEC PIERZY SIE JESZCZE.

SAMIEC OGORZAŁKI

PARA OGORZAŁEK. SAMIEC PIERZY SIĘ

SAMIEC OGORZAŁKI

SAMIEC CZERNICY-AYTHYA FULIGULA

J.W.

KOŁO NIEKTÓRYCH DOMÓW, LUB DUŻYCH KUTRÓW, SILNY WIATR TWORZYŁ ZAWIROWANIA POWIETRZA. TAKĄ STOJĄCĄ FALĘ. W TYCH MIEJSCACH, STADA PRZERÓŻNYCH MEW, WISIAŁY NA TAKICH FALACH, CAŁYMI MINUTAMI, BEZ ŻADNEGO WYSIŁKU

J.W.

MEWA SREBRZYSTA-LARUS ARGENTATUS

MEWA SIODŁATA- LARUS MARINUS

J.W.
 CZEMU SIODŁATA ?? DLA MNIE TO MEWA KRÓLEWSKA,
CHIBA NAJPIEKNIEJSZA Z MEW

J.W.

MEWA SIODŁATA JUV

J.W.

J.W.

WIĘC PIJMY BRACIA....

CZYLI LARUS CACHINANS

CZYLI MEWA BIAŁOGŁOWA

J.W.

J.W.

J.W.

GDZIEŚ BARDZO DALEKO, WYPATRZYŁEM KOŁYSZĄCE SIĘ NA FALACH STADKO KACZUSIÓW. WŚRÓD NICH, MOJE KOCHANE SKARBY

SOMATERIA MOLLISSIMA

E D R E D O N Y !!

PO LEWEJ CIEMNA SAMICA. POZOSTAŁE, JASNE TO SAMCE

J.W.

J.W.

EDREDONY SAMCE

J.W.

J.W.

ASIO FLAMMEUS-USZATKA BŁOTNA

J.W.

pitu pitu

GŁÓWKA PORTU WŁADYSŁAWOWO

WŁADYSŁAWOWO TO, CZY WŁADYWOSTOK



WŁADYSŁAWOWO


J.W.

J.W.

J.W.

GRANICA LODU NA ZATOCE

ORŁY SOKOŁY.
ICH OGROMNA WIEDZA I DOŚWIADCZENIE TERENOWE, JEST GWARANCJĄ SUKCESU W KAŻDEJ WYPRAWIE. NO, PRAWIE W KAŻDEJ.


JASTARNIA


DALEJ TO JUZ TYLKO HEL






GDYNIA





2 komentarze: