Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 3 września 2019

358.KAPRYŚNE KOBCZYKI I KAPRYŚNE PULWY

PULWY-2019.08.15 I 30+09.01. TRZYDNIÓWKA

      Jest kilka miejsc, które ogromnie lubię i chętnie do nich wracam. Do takich miejsc, należą właśnie Pulwy. To nieprawdopodobne, że tak blisko wielkiego miasta, można tam oglądać, takie niesamowite rzeczy. Fantastyczny Świat wolności, spokoju i otwartych przestrzeni. A jako że, nadchodzi czas jesiennych przelotów, a szczególnie moich ukochanych drapoli, doszedłem do wniosku, że jest już najwyższy czas, aby wybrać się tam na zwiad. Towarzyszył mi wspaniały Kumpel Marian i jego równie wspaniały pojazd, umożliwiający pojawienie się tu, przed samym świtem. Doświadczenie jednoznacznie udowodniło mi, że na miejscu przygody, powinno się być, tuż przed świtem. Barwy, dźwięki, zapachy budzącego się Świata Żywych Istot, są o tej porze dnia wyjątkowo intensywne i pozostawiają po sobie niezapomniane wrażenia. Ten świt, o przesadził jednak deczko z wrażeniami. Trwa w najlepsze, uciążliwy okres upałów. Ubrani, jak na wyprawę w tropiki, pojawiamy się na Pulwach bladym świtem, a na miejscu czeka nas szok, szczególnie termiczny. Temperatura wynosi 5 stopieńków, a wokół snują się tumany gęstej mgły, ograniczające widoczność do kilkunastu metrów. Jedziemy powolutku, a we mgle majaczą, tkwiące na przydrożnych kołkach, nierozpoznane sylwetki drapolków. Na wargi ciśnie się, moje nieco wyświechtane powiedzenie-CZARNA ROZPACZ. Objeżdżamy powoli cały teren, czekając na moment, kiedy rozproszy się mgła. Musieliśmy czekać dosyć długo, bo do 7,30. Mgła się rozpuściła, a  Słońce od razu, zaczęło prażyć na cały regulator. Specyfika tego miejsca jest taka, że okres dobrej widoczności i spokojnego powietrza jest bardzo krótki. Dopóki na trawach jest rosa, jest wszystko cacy. Potem roślinny materac, błyskawicznie się rozgrzewa, a powietrze nad nim, zaczyna paskudnie falować, uniemożliwiając daleką obserwację, a co gorsza, również robienie zdjęć. Tym razem, trwało to parę chwil dłużej. Nie nadszedł tu jeszcze okres sianokosów. Trawy i przeróżne zielsko, bujnie porastały łąki. Wszędzie uwijały się przeróżne wróblaki i jeszcze większe roje "robali", za to z drapolami, było znacznie gorzej. Obfite zielsko, utrudniało im widoczność i dostęp do przeróżnych gryzoni i nornic. Coś tam, gdzieś  przeleciało, ale to nie były ilości, do jakich przyzwyczaiło nas to miejsce. Za to przemknął nad nami szybko jeden kobczyk i zawiódł nas okropnie, bo pomimo długich oczekiwań, nie pojawił się już ponownie. Nie zagrzaliśmy tu długo miejsca, bo od strony Rząśnika, dobiegała nas gęsta palba. Mocno kręciliśmy głowami, o co tu może chodzić. W końcu Koledze przyszło do głowy, że  chiba na dzisiejszy dzionek, przypada początek sezonu myśliwskiego. A wiec nic tu po nas. Pierwszy wypad skończył się bez specjalnych rewelacji. 

Minęły dwa tygodnie. W internecie zaczęło się pojawiać, coraz więcej zdjęć kobczyków. A więc już chiba czas. Znowu udało mi się przekonać Mariana Wspaniałego, że zamiast odsypiać zaległości, powinien obejrzeć ze mną świt na Pulwach. Ano i szczęśliwie dał się przekonać. Bo był to zupełnie inny dzień, choć zaczął się jak poprzedni-gęstą mgłą. Szybki objazd terenu i od razu spotykamy kilka osób, nam podobnych. Szybka wymiana informacji....i dobra nasza. Wczoraj i przedwczoraj, kręciło się tu spore stado kobczyków. Od 20, do 40 ptaków. I starych i młodych. A więc ruszamy do boju. Scenografia totalnie inna. Pola są już skoszone, a sianko w większości zebrane. I wszędzie, gdzieżby nie spojrzeć, widać siedzące na ziemi, lub bujające się nisko nad łąkami, śliczniutkie i dorodne drapki. Cud, mniód, ultramaryna. Dosyć szybko dostrzegamy też, stadko kobczyków. Zajmują to samo stanowisko, co zawsze od lat. Jeden na kołku, reszta siedzi na spłachetku, nie zebranego siana. Podjeżdżamy do nich powoli i przeklinamy zły los. Tak się nieszczęśliwie składa, że całe to Bractwo, koczuje na tle zorzy wschodzącego Słońca. Powolutku podjeżdżamy do nich, mając ogromną nadzieję, że się nie spłoszą. Niestety, mieliśmy do nich jeszcze spory kawałek drogi, gdy się podniosły w powietrze. Było ich tylko pięć, ale za to wśród krążących ptaków, był jeden rodzynek- pięknie ubarwiony, dorosły samiec. Minęliśmy towarzystwo i pojechaliśmy dalej. Zawróciliśmy i zatrzymaliśmy się patrząc co będzie dalej. Nasze kochanieńkie, polatały tu i ówdzie, po czym wróciły na swoje wygrzane miejsc. Beż pośpiechu, po parę metrów, zbliżyliśmy się do nich, na atrakcyjną już odległość. Gapiliśmy się na nie w niemym zachwycie, robiąc od czasu do czasu parę fot. Potem Słońce zaczęło grzać coraz mocniej, a one podniosły się w powietrze i zaczęły krążyć wokół nas. Widocznie owady będące ich pokarmem, przeschły na gorącu i ruszyły w powietrze, a kobczyki za nimi. Wyszliśmy z samochodu i patrzyliśmy na nie, nie mogąc oderwać wzroku, od tego doskonałego piękna. Czas mijał i temperatura nieubłaganie rosła. Zaczynaliśmy powoli mieć dosyć. A potem koło nas pojawiła się konkurencja i zrozumieliśmy, że czas obfitości się skończył. Czas się pożegnać z naszymi kochanymi maleństwami i nada wracać do doma. Oczywistym jest, że moje fascynujące przygody wśród kobczyków, stały się kanwą opowieści, jakie snułem przez przez komórę Kol. Kamilosowi. Wrócił właśnie z wyjazdu z rodziną na wakacje i był spragniony ptaszenia, jak wygłodzony kleszcz krwi.                                                                                                                                                                                                      I tak właśnie, po dwóch dniach, znowu pojawiłem się w tym cudnym miejscu. Tym razem wszystko wyglądało inaczej, choć niby tak samo. Ciągle jeszcze jestem amatorem, z bardzo kiepskim wzrokiem. Jechałem zaś z prawdziwymi profesjonałami, a na miejscu czekali już następni. Na statywach stały doskonałe "skwarki" i było widać dosłownie wszystko na całym olbrzymim plateau. Nawet takie rzeczy, o których mnie popatrującemu przez lornetkę, w ogóle by się nie śniło, że tam w ogóle są. Mnóstwo Myszaków i stawarów. Dwa młode błotniaki łąkowe, no i cymes. Mój pierwszy w tym sezonie błotniak zbożowy. Daleko, a nawet bardzo, przeleciał migając białymi skrzydłami rybołów. I jakby specjalnie dla mnie, przeleciał nad nami orlik krzykliwy. Niestety leciał dosyć wysoko. Długo się na niego nie napatrzyłem, bo okrutnie męczył go jakiś rozwścieczony myszak. Było  już mocno gorąco. Staliśmy przy lunetach z wywieszonymi jęzorami, a powietrze nad nami falowało, jak prostująca się blacha falista. A kobczyki ??? Ano było ich siedem. Wszystkie młode i nie tkwiły w jednym miejscu jak poprzednio, ale oblatywały cały ogromny obszar i tylko z rzadka, pokazywały się w pobliżu nas. Na drodze zaczęło się pojawiać, coraz więcej wolno sunących samochodów. Znaczy się, następni ptasznicy. Robił się tłok, a my tłoku nie lubimy. Kamilos odtrąbił przez munsztuk wsiadanego i ruszylim dalej. Kolega Kamil był niepocieszony. Posiada już pokaźną kolekcję zdjęć kobczyków, ale do szczęścia brakuje mu foty dorosłego samca. Miał nadzieję, że jego marzenie, spełni się właśnie dzisiaj. Niestety. Opuszczamy teren Pulw i zastanawiamy się co robić dalej z tak pięknie rozpoczętym dniem. Do domu wracać jeszcze się nie chce. Warto by tu jeszcze gdzieś zajrzeć. Driver podejmuje decyzje. Przelecimy przez rozległe pola, między miejscowością Zatory, a Popowem Kościelnym. Są słynne, szczególnie z zimowych obserwacji, ale i o tej porze, są szanse dorwać, jakiegoś fajnego drapka. No i ruszyliśmy pędzeni nadzieją, że może nie będziemy musieli gnać za Mławę, aby zobaczyć dorodne, tłuściutkie MORNELE. Niestety, morneli nie było. Były za to w sporej ilości drapole. Często po kilka, szybowały wysoko w kominach. Ale obserwacje , były już bardzo trudne. Niesamowity gorąc, maltretował niemiłosiernie obraz w optyce sprzętu. Nic to, trzeba już kończyć te męczarnie. Kierujemy się w stronę W-wy. I wtedy Kol. Krzysio, mruknął spokojnie-Patrzcie, tam na drucie, siedzą chiba gołębie. Kamilos mruknął-Chiba tak. Ale Krzysio się ożywił i prawi-Weź się na chwilę zatrzymaj. Długo popatruje przez lornetkę, a potem robi zdjęcie. Powiększa na ekranie obraz i pokazuje Kamilowi. Zobacz, samiec kobczyka i drugi młodziak. No i tak się zrobiło, jak by w gablotę, strzelił nagle piorun. Każdy złapał za swój sprzęt i wyskoczyliśmy z auta, jak by w nim wybuchł pożar. Ale szybko się opanowaliśmy i drobnym kroczkiem, zaczęliśmy podchodzić kobczyki. Spokojnie i bez pośpiechu. Parę metrów do przodu i kilka zdjęć. I abarot. Zbliżyliśmy się na stosunkowo niedużą odległość. Nie było to bardzo blisko, ale gdyby nie wściekła termika, mogły by być całkiem niezłe foty. No ale jak to zawsze bywa, coś musi stanąć w poprzek.                 I tak całkiem niespodziewanie, w ostatnich minutach wypadu, spełniło się marzenie Kolegi Kamila. No i fajnie, bo przez resztę drogi, cieszył się jak małe dziecko i był całkiem znośny w "użyciu"



Poranne nastroje










Lokatorzy ukryci gdzieś głęboko, przed rosą.


Wracając, można ich podziwiać w pełnej krasie.


Krzyżak ogrodowy.


Szablak Krwisty-samiec


Szablak Krwisty-samica


Osa Szczerklina Piaskowa


Kawał mięcha-Siwoszek Błękitny



Jeszcze wszystkich nie zdążyli wystrzelać.



Myszak, choć  tego na zdjęciu nie widać, była jeszcze mgła. Może dlatego pozwolił nam blisko podjechać.
Z mokrymi piórami, lata się kiepsko.


Popatrywał na nas czujnie. Raz jednym, raz drugim okiem.


Siniak-Columba Oenas. Jest tu takie miejsce, gdzie zawsze ich kilka siedzi i kikuje na otoczenie. W pobliżu na ziemi, żeruje reszta stada


Dymówka-Hirundo Rustica


Młody gąsiorek-Lanius Collurio


I pilnujący go ojciec.


Też Gąsior


A tu grubszy kaliber. Też Dzierzba, ale tym razem Srokosz-Lanius Excubitor.


Ten pączek to szczygieł-Carduelis Carduelis.


Makolągwy jedne.


Cararduelis Cannabina


Zaczęły lecieć Świergotki Drzewne-Anthus Trivialis


Przed nami siedzi na drodze, młody Błotniak Łąkowy-Circus Pygargus.Musieliśmy poczekać deczko,aż zejdzie na łąkę. Oby więcej takich powodów do przestojów.


Cymes. Nasz pierwszy w tym sezonie Błotniak Zbożowy-Circus Cyaneus.
Niestety, zdjęcie Kolegi KAMILA ŚLUSARSKIEGO. Ja miałem akurat założony obiektyw krótkoogniskowy


No i doszliśmy w końcu do Meritum

F A L C O  V E S P E R T I N U S.








Gdzieś daleko, mignął mi samiec




Wiszący w powietrzu nieruchomo jak pustuła


Ptak, którego za każdym razem, wypatruje tutaj z drżeniem serca-
ORLIK KRZYKLIWY-AQUILA POMARINA


Uwziął się na niego straszliwie, jakiś rozindyczony myszołap.
Zaskoczyło mnie, jak niewielkie są miedzy nimi różnice wielkości. I nie mówię tu
o powierzchni skrzydeł, ale o samym ciałku, czyli korpusie.



Akurat to zdjęcie, jest bardzo " dokumentacyjne". Ale wydaje mi się, że orlik

 wywinął fikoła i skrzyżował szpony z upierdliwcem


Biały Myszak, ale to nie ten z Pulw



Ależ świetny kamuflaż




No i nasz góźdź programu, nasz rodzyneczek.
SAMIEC KOBCZYKA.


Przy słupie stojącym na środku rżyska, a temperatura wokół, ze czterdzieści.
I niemiłosiernie falujące powietrze




Burza mózgów. Stoję zawsze w pobliżu. Uda się nieraz załapać na lipo, a i od słuchania różnych uwag, na temat szczegółów charakterystycznych dla różnych gatunków, robię sie o wiele mądrzejszy. A tego nigdy nie jest za dużo..Aha, ten Kapeluśnik, to znany na witrynie "Przyroda W-wy i okolic" Kol Ziutek Bieszczadek

Same Orły i jeden wyliniały, stary kogut