Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 22 lipca 2018

341.CHWAŁA BOHATEROM, CZYLI JAK SIĘ OBRĄCZKUJE BŁOTNIAKI ŁĄKOWE

  POWIAT KUTNOWSKI 2018.07.15.

      Kiedyś, Kolega Łukasz obiecał , że pokaże mi obrączkowanie błotniaków i to do tego, moich ulubieńców łąkowych. Czekałem niecierpliwie, kiedy te "kiedyś" nadejdzie. A na razie był najgorszy chyba w ptasiarstwie okres czasu, czyli kiedy nic się specjalnie nie dzieje. Skorzystałem więc z okazji i  wybrałem się ze starymi kumplami, na nocne wędkowanie, z nadzieją dorwania jakichś smakowitych sumów. I tak właśnie, gdy w piątkowy wieczór, uporałem się z szykowaniem sprzętu, zarzuciłem wędy i usiadłem na krzesełku, patrząc z przyjemnością, na latające nad wodą brzegówki, rozległo się natrętne świergotanie komóry. Dzwonił Kolega Michał i zapraszał mnie na wyprawę na łąkowce. I to jeszcze w nocy, aby zwyczajowo, być na miejscu o świcie. Zgrzytając zębami, wytłumaczyłem mu, dlaczego pierwszy raz musiałem mu odmówić. Nawet  bezczelnie zasugerowałem mu, że to jego wina, bo gdyby zadzwonił godzinę wcześniej, to bym dla tej okazji, rzucił wszystko i pojechał z nim. Wytrącony z równowagi, znowu zacząłem się mościć na tycim krzesełku. Gdy tylko burza emocji , opadła trochę, znowu rozświergotała się komóra. Tym razem dzwonił Kolega Jurek. Zawiadamiał mnie, że na polu, za jego domem, od 2 dni łazi samiec błotniaka łąkowego. Jest jakiś taki mało bojaźliwy. Można do niego zbliżyć się na kilkanaście metrów, a on podlatuje tylko i przeskakuje kilka metrów dalej. A zatem mam z samego rana ładować się do najwcześniejszego pociągu i dymać do niego. Znowu tłumaczenie się i przepraszanie. Ale spokój, trafił już najjaśniejszy szlag. Jak przyjaciele wiecie, nieszczęścia chodzą parami, a konkretnie do trzech razy sztuka. Znowu dzwoni komórek. Dzwoni Mistrz Łukasz. Nooo, Ten to mnie dobije !!. 
 No i faktycznie. W słuchawce słyszę jego głęboki męski głos, rozedrgany emocjami-No to się doczekałeś. Jutro rano o 6-tej ruszamy na obrączkowanie błotniaków. Myślałem, że się rozpłaczę. Łukaszowi też nigdy nie odmawiam, a tu taki przypał. Myślałem, że połamię wędy i wszystko pierdyknę do wody. Pomyślałem nawet, że jak się teraz szybko zwinę, to jeszcze zdążę do domu i na rano będę gotowy. Ale niestety. Na takie nocne łowienie, na Warszawskiej Wiśle, ze względów bezpieczeństwa, dobierają się kilkuosobowe grupy i nie mogłem być nielojalnyi zostawić Kumpli na lodzie.
Noc  przebiegła już spokojnie. Złapałem  w sumie, sześć sumów, Jeden nawet wymiarowy, koło dwóch kilo, ale to nie osłodziło mi to goryczy. Wieczorem, Łukasz zaczął  się okrutnie pastwić nade mną, przysyłając mi zdjęcia łąkowców. Mieli 5 gniazd. Zaobrączkowali 25 młodych i dwie dorosłe samice. I mnie przy tym nie było !!!!!
Od poniedziałku zacząłem molestować Łukasza telefonicznie, abym mógł się załapać na następny wyjazd. W poniedziałek nie było jeszcze wiadomo, czy następny w ogóle będzie. W czwartek było już wiadomo, że będzie, ale chętnych było tylu, że Łukasz zaczął się zastanawiać nad wypożyczeniem autokaru.. Uzyskałem tylko obietnicę, że jak ktoś się wykruszy, to ja wskoczę na jego miejsce, ale to raczej mikra nadzieja, bo przyszli uczestnicy rajdu, cały czas wiszą mu na telefonie i ekscytują się wyprawą. No tak, przy moim za......... szczęściu, to se mogę ten wyjazd odfajkować.
 Z piątku na sobotę noc nie spana, miałem o 3-ciej wyjechać z Michałem na buszowanie na Pulwach i jak zawsze w takich wypadkach, emocje uniemożliwiały mi uśnięcie. Wróciłem, koło południa i od razu łapię się za zdjęcia. Se myślę-położę się wcześnie to  jutro pośpię na spokojnie, do południa. Ale to co było mi przeznaczone, to było i nie miałem przed tym ucieczki. Gdy mnie  wieczorem, otuliła rozkoszą, świeża i chłodna pościel, rozlega się moja komóra. Na noc zawsze ją wyłączam, ale tym razem o tym zapomniałem (!). Dzwoni Mistrz Łukasz. Rozmowa jest krótka- Miejsce się zwolniło. Masz być jutro na 6-tą pod moim domem.  Niestety. Kolega mieszka pod Warszawą i dojechanie tam rano w niedziele jest prawie niemożliwe.
Oczywistym jest, że do rana nie zmrużyłem już oka. Zwlekam się z łoża boleści, gdy za oknem robi się szaro. Wyglądam przez nie i widzę kurtynę szumiącego deszczu. Bynajmniej nie żartuje i stara się mnie zniechęcić. To nie na przelewki. Do 6-tej nie ustąpił i zaczynam to widzieć coraz czarniej. Pewną nadzieję ,dają nie najgorsze prognozje meteo, odnoszące się do rejonu, w którym będziemy szaleć. Gdy mijamy Łowicz, jest prawie bezchmurne niebo i z nieba leje się żar. Łukasz wpisuje w nawigacje namiar pierwszego gniazda i niedługo docieramy nad rozległy łan zboża. Na jego środku, ledwie widać maleńką, czerwona chorągiewkę. To nasz cel. Szybkie przeszkolenie, jak mamy się tu zachowywać i poruszać, aby nie wyprowadzić z nerwów gospodarza tego pola. Idziemy gęsiego. Gdy zbliżamy się do gniazda, wylatują z niego dwa dorosłe błotniaki-rodzice. Młode są już na tym etapie, że podfruwają. Próbują się też ewakuować, ale po paru metrach zapadają w zboże. Udaje się je złapać prawie wszystkie.
Trudno mi jest opisać, krok po kroku, to co się dalej działo w ciągu całego dnia. Moje wyobrażenia na temat tego gatunku, legły w gruzach, za to zgromadziłem cała furę, autentycznej wiedzy.
  Po pierwsze: Zaliczyliśmy 6 gniazd. Przeciętnie w każdym z nich było 4 żywe młode. W trzech było jedno martwe pisklę, objedzone prze rodzeństwo. Być może matka natura pomyślała to w ten sposób, że samica składa jaja w sporych odstępach czasowych. W gnieździe są już prawie dorosłe i wypierzone ptaki i mniejsze pokryte puchem . Być może, gdy rodzice maja problemy z dostarczeniem potrzebnej ilości pokarmu, część piskląt jest żywą rezerwą pokarmową. Podobno, wśród drapieżnych, to normalka.

   Po drugie: Myślałem że łąkowce gniazdują na jakichś małych krzaczkach, ukrytych w trudno dostępnych miejscach. Nic z tego. Składają jaja na gołej ziemi, w łanie zboża. To wyjaśnia dlaczego
 młode łąkowce ciągle siedzą w "gnieździe" kiedy inne ptaki już dawno wyprowadziły w świat następne pokolenie. Czekaja po prostu, ze składaniem jaj, aż zboże wyrośnie na taką wysokość, że mogą w nim bezpiecznie przebywać i nie być widoczne. Ale przez to też, nie zdążą nieraz w porę dorosnąć i zostają skoszone w czasie ciut wcześniejszych żniw. Ciekawostka jest to, że w jednym łanie, niezbyt daleko od siebie, mogą być dwa, trzy gniazda. Czy to młode wracają w miejsce, gdzie zobaczyły świat ???

   Po trzeci: Myślałem, że obfocę ze dwa obrączkowania młodych, a potem zajmę się "obróbką" starych, które niewątpliwie zaniepokojone tym co robimy, będą nam krążyć tuż nad głowami, drąc niemożebnie ryje. Nic z tego . Spłoszone dorosłe, bujały het pod obłokami, a potem w ogóle znikały.
  
  Po czwarte: Gdy się widzi, bujającego nad głową, majestatycznego ptaka, człowiek wyobraża sobie go sobie, jako potężnego drapola. Szokiem dla mnie było, jak są niewielkie i delikatne.
Są wielkości drobnej kawki, czy sierpówki. Długie ogony i lotki skrzydeł, powodują, że wyglądają, jak zabiedzone  "przecinki". No i podobno, prawie w ogóle nie czuć ich wagi.

  Po piąte: Widziałem obrączkowanie krogulców i pustułek. Ptaki były schowane w płóciennym woreczku, z którego wystawały tylko łapki. Przy wyciąganiu z woreczka, walczyły jak tygrysy. Z podziobanych dłoni, obficie płynęła krew. Nie widziałem jeszcze tak spokojnych ptaków, jak te dzisiejsze. Przez cały dzień, ani jednego dziobnięcia. Za to wszyscy trzymali się z daleka od ich szponów. Niebacznie dotknięte, zatrzaskiwały się automatycznie na dłoni, bez trudu perforując skórę.
  
 Objechaliśmy duży teren i było już dosyć późno, gdy dotarliśmy do ostatniego. Byłem zły, że dzisiaj ominęło mnie obrączkowanie dorosłego ptaka. No ale, nie można mieć wszystkiego.
 Ale co było mi pisane, to było.  Siedziałem właśnie w samochodzie i odpoczywałem w cieniu, gdy nagle moją uwagę, przykuły gwałtowne ruchy moich towarzyszy, tudzież pokrzykiwania. Rzucili się biegiem przez pole, a ja się z kolei rzuciłem do aparatu. Po paru chwilach, miałem możliwość utrwalić na "fotograficznej kliszy" , dumnie kroczącego Łukasza, z  wyjątkowym ptakiem w garści. Złapali dorosłego samca błotniaka łąkowego. Moją obsesję, która mnie prześladuje wszędzie, gdzie tylko jestem w terenie.  Nie wiem, czy może być piękniejszy widok, niż właśnie to cudo, które Łukasz trzymał w dłoniach, a na jego twarzy malowało się bezgraniczne szczęście i duma.
 Nie muszę mówić, jakim ogromny przeżyciem, było to również i dla mnie.

 Nadszedł czas powrotu. Moi Towarzysze przygody, popłakiwali z cicha w samochodzie. Zbytnio uwierzyli w pesymistyczne prognozy pogody. Lekkie T-shirty były przyczyną tego, że gołe ramiona i nogi, spiekły się na piękny czerwony kolor i miejscami przypominali, młode prosiaczki, prosto z rożna. Pierwszą burzę z obfitą ulewą, spotkaliśmy koło Borowa. Mieliśmy tam jeszcze zajrzeć, po drodze do domu. Zawróciliśmy dwa kilometry od niego.
  Dzisiejszy dzień, należał do tych które się nigdy nie zapomina. Doborowe Towarzystwo Ludzi-Pasjonatów, moje ukochane błotniaki. Jestem ogromnie wdzięczny Koledze Łukaszowi, że dzięki jego uprzejmości, dane mi było oglądać te cuda.

PODFRUWAJEK ZŁAPANY











WYGLĄDA, ŻE TO PRAWDA-Z RODZINA WYCHODZI SIĘ DOBRZE, ALE TYLKO NA ZDJĘCIACH






TAKIE OGRODZENIA STAWIA SIĘ, ABY ZWIĘKSZYĆ SZANSE NA PRZEŻYCIE, W CZASIE ŻNIW









DOROSŁYM UDAŁO MI ZROBIĆ, TYLKO KILKA DALEKICH ZDJĘĆ. I TO RANO, KIEDY JESZCZE NIE BYŁO TERMIKI.

 









PRZYKŁADOWE MENU. NIEKTÓRE POZYCJE POMIJAM, JAK NP. NADJEDZONA GŁOWA MŁODEJ POKLĄSKWY. RACZEJ POKARMU IM NIE BRAKUJE

 




JAK DLA MNIE DO PIERWSZE Z DWÓCH ZDJĘĆ DNIA


WŁAŚCIWIE TO JUŻ DOROSŁY PTAK W WERSJI NADWOZIA JUV.
WIDAĆ TEN PIĘKNY BIAŁY PASEK NA NADOGONIU.

 



ILEŻ TO SIĘ TRZA NAŁAZIĆ ABY ZOBACZYĆ CUŚ TAKIEGO.



NASTĘPNY ŁĄKOWIEC, TYLKO TEORETYCZNY




V I C T O R I A !!!


TE DUMNIE UNIESIONE CZOŁO !!!



MÓJ WYMARZONY.









DRUGIE ZDJĘCIE DNIA. CHCIAŁ BYM JESZCZE KIEDYŚ, ZROBIĆ TAKIE ZDJĘCIE, ALE BEZ ŁAPSKA


NOWINKA TECHNICZNA. BARWNE ZNACZNIKI SKRZYDŁOWE. PRAWDOPODOBNIE, TO PIERWSZE TAKIE W POLSCE. KAŻDY KOLOR OZNACZA KONKRETNĄ  CYFRĘ. MOŻNA ODCZYTAĆ OZNACZENIE, Z DUŻO WIĘKSZEJ ODLEGŁOŚCI, NIŻ METALE NA ŁAPKACH





DO ZOBACZENIA !!



 

      Pozdrawiam również kolegę Piotrka z Góry Kalwaryi. Tak właściwie, to on jest tym winowajcą, który sprawił, że ten opis w ogóle powstał !!!!!!!