Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 stycznia 2018

326.NO I SE BIEBRZNĄŁEM

              CARSKA DROGA 2018.01.28.

           Otóż,  jak mi wiadomo, zawiązała się nieformalna grupa koleżeńska, która to Grupa skrzykuje się od czasu do czasu, wynajmują mały autobusik i skikają w różne ciekawe miejsca. Jak doszło do moich, dobrze poinformowanych uszu, w najbliższa niedzielę, udają się na Carską Drogą, aby zapolować na łosie. Czyż mogłem pozostać obojętny wobec takich plotek ? Oczywista, że nie. Uczyniłem więc wszystko, aby dołączyć do tej Grupy i  wybrać się  razem z nimi na to polowanie. Tu muszę wyjaśnić, że ja już od wielu lat czyniłem starania, aby móc tam pojechać, szczególnie na wiosnę, kiedy to można uszczęśliwić się widokiem i głosem wodniczek.
Jak do tej pory bezskutecznie. Z upływem czasu, intensywność marzeń ciągle się wzmagała, jak i stres z powodu, niemożności ich zrealizowania. Oszołomiony wyobrażeniami, o nadchodzących wydarzeniach, położyłem się wcześnie spać, aby rano wstać wypoczęty i pełen energii. Niestety, jak tylko zamykałem oczy, pod powiekami pojawiały się tłumy łosi, stojących wzdłuż Carskiej Drogi i entuzjastycznie mnie witających.  O pierwszej przewracałem się jeszcze z boku na bok. Potem deczko przysnąłem, aby budzić się co 15 minut i sprawdzać która godzina, co by nie zaspać.
O 3,15 już nie wytrzymałem. Zwlokłem się z łoża boleści i zacząłem się powoli szykować. Punkt piąta jestem przy rotundzie PKO i ładuję się do atobuska, zajmując luksuśne miejsce, na swoją wyłączność. Ruszyliśmy o 5,30. Eliza kręciła nosem, że to zdecydowanie za późno,jeśli się myśli poważnie o łososiach. No ale niestety, komunikacja miejska w sobotę, rozkręca się dopiero koło 5-tej, a nie wszyscy mają możliwości dojechać na rozsądną porę. Ruszyliśmy z kopyta, a pierwszy raz widziana przeze mnie obwodnica Marek, pozwoliła nam, nadrobić sporo czasu. Niestety, z ręki żarło i zdechło.
Odcinek drogi, między Wyszkowem, a Ostrowią, przepełznęliśmy w ślimaczym tempie, w sznurze tirów. Na starcie Drogi, zameldowaliśmy się, gdzieś koło 9-tej. Powoli ruszamy do przodu. Głowy kręcą się nieustannie z lewa na prawą i z powrotem, a oczy wychodzą z wysiłku na wierzch. Mijają minuty i kilometry, a obok nas jednostajnie przesuwa się pusty ciąg badyli. Oglądane wielokrotnie zdjęcia i zasłyszane opowieści, min. o Matyldzie, stworzyły w mojej podświadomości nieprawdziwą fikcję i oczekiwania. Otóż wydawało mi się, że na obu poboczach Carskiej, w długim szeregu będą stały łosie i czekały cierpliwie, aż któremuś od niechcenia strzelę, jakąś zgrabną fotę. A tu Gucio. Za nami coraz więcej kilometrów, a Eliza dogaduje-A nie mówiłam, że za późno. Driver mnie pociesz-, byłem tu już tyle razy i zawsze jakiegoś widzieliśmy. Ja mu odpowiadam-Twoja wersja jest rozwojowa. Jej następne brzmienie będzie następujące: Tyle razu tu byłem i zawsze łosie były, za wyjątkiem, kiedy byłem z Długosiewiczem.. Czas powoli  mijał, dojeżdżaliśmy do Osowca a mnie zaczęła ogarniać czarna melancholia. I wtedy, kiedy pochłonęła  mnie zupełna rezygnacja i czarna rozpacz, ktuś sokolooki wrzasnął- Jest,jest. Ciekawość, że takie ważne wieści, nie ogłasza się spokojnym głosem, a raczej gromkim wrzaskiem.. Busik stanął na poboczu, a my wysypaliśmy się na pobocze. Powiem szczerze, nie jestem już młodzieniaszkiem i mam sfatygowane stawy kolanowe. Ale wtedy wyskoczyłem jak korek z szampana i pognałem w las jak młody Bóg.W porę oprzytomniałem, toteż gdy dopadłem zwierza, uspokoiłem się i zacząłem zachowywać się rozważnie.
Poparzyliśmy se badawczo w oczy. Między mną, a łosiem zaiskrzyło. Doszliśmy do cichego porozumienia. Ta ogromniasta kobyła, będzie na etacie uciekacza, a ja ścigacza. Byle bez przesadyzmu. I potem posuwaliśmy się spokojnie i beznamiętnie w odległości jakichś 20 metrów od siebie   Byłem całkiem na luzie. Miałem założony dobry obiektyw. Niezbyt "długi", ale za to L-ka, więc pławiłem się w błogim błogostanie pewności, że robię cacy zdjęcia. Po jakimś nieokreślonym czasie, do rzeczywistości przywrócił mnie głos rozsądku. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem jednolitą ścianę badyli. Jednaką we wszystkich kierunkach. Przez spory kawałem czasu kluczyliśmy po lesie tak, że gdyby za nami zasuwał węgorz, to zawiązał by się w supełek. Zupełnie straciłem orientacje. Słońca nie widać, tylko nisko wiszące ołowiane, ponure niebiosa. Poczułem się z lekka niewyraźnie. Oczami wyobraźni zacząłem postrzegać szare cienie, z lubością spoglądające świecącymi oczyma,na  mój pokaźny bondziuch. Rozdarłem się raz i drugi na całe gardło, ale kamraci siedzieli już zapewne w autobusie i mnie nie słyszeli. Co robić ?? Tylko spokój nas uratuje. Odetchnąłem głęboko i wtedy se przypomniałem, że w kieszeni mam komórę, która zapisuje moją trasę i pokazuje dokładnie, gdzie w danej chwili jestem. I tak się zakończyła ta niezapomniana przygoda z łosiem w sosie własnym.
Usatysfakcjonowani sukcesem, zawróciliśmy o podjechaliśmy do pobliskiego Dobarza, podreperować  nadwątlone siły.
Po krótkim odpoczynku, przeznaczenie poprowadziło nas na skrzyżowanie dróg, w miejscu o dźwięcznej nazwie "Gugny". Być może powinien tu stanąć jakiś pomnik, lub mizerniejszy kamień pamiątkowy, aby upamiętnić to miejsce, mojej totalnej klęski. Przed wyjazdem, dostałem od  Kolegi Łukasza prikaz, aby w tym rejonie czujnie wytrzeszczać patrzałki, bo jest to miejsce, gdzie można przy odrobinie szczęścia, zobaczyć arcy rzadkiego dzięcioła-białogrzbietego.Rozleźliśmy się wokół całego skrzyżowania i rozglądamy się na wszystkie strony. Powoli opada napięcie i uwaga się rozluźnia.Potem nad naszymi głowami, pokazało się pokaźne stado czyży i czeczotek. Znudzony, zdjąłem teleobiektyw i założyłem krótkoogniskowy, aby narobić trochę widoczków. Kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Patrzę i widzę, że niedaleko nas, na sucharze pnia, usiadł jakiś dzięcioł. Gorączkowo rzucam się do wymiany obiektywów. W końcu podnoszę lufę do góry......i widzę migocące skrzydła, ulatującego dzięcia. Nie będziecie chiba zdziwieni, jeśli wam powiem, że to był właśnie białogrzbiet. I to był początek mojego pecha. Na razie jest 1:1, Biebrza versus ja..
Kręcimy się dalej po okolicy, ale już bez żadnych sukcesów. Totalny brak zwierzęcego życia. Potem jedziemy zobaczyć Bagno Ławkę z kładką Długa Luka. Jak żesz ja marzyłem, aby zobaczyć to miejsce. Niestety, stoję, patrzę i czuje jak ogarnia mnie smutek. Sino,ciemno i ponuro. Bezkresna przestrzeń, pozbawiona jakichkolwiek śladów życia. Ależ tu musi być cudownie, gdy świeci majowe Słoneczko. Może mi będzie dane, zobaczyć to kiedyś.
A później znana wszystkim bywalcom, karczma w Rusi. Zanim się jednak rozsiedliśmy się, przy biesiadnym stole, podjechaliśmy kawałek brzegiem, w stronę ujścia Biebrzy. Nagle znowu krzyk-ooooo, wydra !!! Faktycznie, na przybrzeżnym lodzie, leżał kawał wydrzego futrzaka w wersji męskiej.Wyskoczyliśmy z buska, jak na ćwiczeniach straży pożarnej. Po to tylko, aby zobaczyć rozchodzące się kółka na wodzie, po znikniętej wyderce. To jeszcze zniosłem spokojnie, po męsku.
Gdy wracaliśmy, driver zaproponował: kto chce, może tu wysiąść i spróbować dorwać wydrę, ale potem trzeba dojść pieszką do karczmy. Zaczekamy. I tutaj dałem totalnie ciała. Nieprzespana noc i kolana przypominające mi pogoń za łososiem spowodowały, że nie chciało mi się ruszyć rzyci z ciepłego  i miękkiego miejsca. Odjechałem, żegnając zawistnym wzrokiem Elizę i Stanisława. E tam, tylko wymarzną na wietrze. Za dziesięć minut przychodzi SMS. Kołtun leży przed nami na lodzie i wtraja rybę. Eliza, jak to kobieta, potrafi być bardzo okrutna.
No więc 2;1, dla Biebrzy. Pokonało mnie własne lenistwo. Na pociechę, przejeżdżając przez most nad Narwią, zobaczyliśmy dwie dorodne wydry, leżące na lodzie, ze 400 metrów poniżej nas. Wysiedliśmy i paśliśmy oczy ich widokiem. Ale minęła już godz.16-ta i przy grubej warstwie chmur, było już bardzo ciemno..
Do Warszawy wróciliśmy migusiem. Byliśmy już przed 19-tą.Patrząc na tę wycieczkę z perspektywy czasu. mogę powiedzieć, że moje marzenia się spełniły. Widziałem łosie, widziałem Długa Lukę. Zmarnowałem jednak, dwie niepowtarzalne okazje. Brakowało też niewątpliwie do szczęścia pogody. Cały dzień pod niska warstwą ciężkich, ołowianych chmur, zostawił po sobie uczucie smutku i rozpaczy. Ale chociaż nie padało. Osobista Małżonka, zapodawała mi co jakiś czas przez komórę, że w Warszawie leje jak cholera.


GODŁO BIEBRZAŃSKIEGO PARKU NARODOWEGO












ŻEGNAJ KOCHANIE. ZRYWAMY NIĆ NAWIĄZANEJ SYMPATII

WILCZY TROP

KONKURENCJA-CZYLI STASIO DUL. PIERWSZY RAZ SPOTKALIŚMY SIĘ RÓWNO PIĘĆ LAT TEMU, W POPOWIE KOŚCIELNYM, NA WYCIECZCE HORYZONTALNEJ

NASZ  DRIVER, PAN GREZESIO

TA KARCZMA....DOBARZ SIĘ NAZYWA






MIEJSCE MOJEJ KLĘSKI

KONKURENCJA FOCI CZECZOTY, WIĘC MOGŁA OD RAZU...

......STRZELIĆ BIAŁOGRZBIETEGO. TO JEST ZDJĘCIE KTÓRE ZROBIŁ STASIO DUL, A KTÓREGO NIE DANE MI BYŁO ZROBIĆ MNIE

ANI CHYBI, TUTAJ SZALAŁ CZARNY

MIEJSCOWE SMACZKI

J.W

J.W

J.W

J.W

BAGNO ŁAWKI

KŁADKA DŁUGA LUKA.ZAKOŃCZONA ........

 .........PLATWORMĄ WIDOKOWĄ

DZIĘKI IWONIE GATZ. FOTOGRAFUJĄCY, MOŻE ZOBACZYĆ SIEBIE SAMEGO


W REJONIE WIZNY,WSZYSTKIE ŁĄKI STOJĄ POD WODA I LODEM.
A TO ZNACZY, ŻE NA WIOSNĘ, BĘDZIE TU PEŁNO SIEWKUSÓW, KACZEK I GĄSEK



TAK BIEBRZA WPADA DO NARWI

WIECZORNE WYDRY


WŁAŚCIWIE TO JUŻ "NOCNIKI"

                                                 NO I NASZA TRASA


czwartek, 18 stycznia 2018

325.SAME NIESPODZIEWAJKI

    DOLINY SŁUDWII I BZURY  - 2018.01.15.

               To był naprawdę wyjątkowy dzień, godny tego, aby go utrwalić, co spróbuję uczynić.
Jak zawsze, po dłuższym pobycie w domu, ciągnęło nas  na wolność, dostępną na otwartych przestrzeniach. Kolega Kamil, miał w poniedziałek wolny dzień. Wiadomo więc było, że się wyrwiemy, nie wiedzieliśmy tylko na razie, gdzie. Jak zawsze padło na interior za Łowiczem. Tradycyjnie zaczęliśmy martwić się o pogodę. Miała być wspaniała. Słońce i mrozek..
 W połowie się nawet sprawdziło. Jak wyjeżdżaliśmy, było -7 i solidny wiaterek. Nad głową jednak, rozciągała się gruba warstwa , ciemnych chmur . Jednak Bóstwa Matki Natury, patrzyły na nas przychylnym okiem. Ledwie minęliśmy Pruszków, a na zachodzie zobaczyliśmy plamę błękitu. Gdy dojeżdżaliśmy do Łowicza, rozciągała się nad naszymi głowami, kopuła bezchmurnego błękitu.
A my jechaliśmy i mocno główkowaliśmy, nad tym mianowicie, czego możemy spodziewać się na miejscu. Kamil sugerował, że raczej nie należy spodziewać się wielu gęsi.Jeżeli jakieś będą, to zapewne gęgawy. Żurawi tyż raczej nie należy się spodziewać. te mądre ptaki, wyczuwają, ze znacznym wyprzedzeniem zmiany pogody i w porę się ewakuują. Ja za to dawałem głowę, do samych kolan, że skoro jest już zima, to na miejscu będziemy się ścigać z tłumami drapoli, a z tego połowa, to będą kosmacze. Gdy dojeżdżamy do Złakowa, zwalniamy i zaczynamy się rozglądać. Sprawdzamy dokładnie powierzchnię pól i gałęzie pobliskich drzew i krzaków.Dlatego bez pisku opon, zatrzymujemy się, gdy ok.15-cie metrów przed nami, wychodzi na szosę rodzina żurawi. To był fantastyczny widok. Statecznie kroczyły po asfalcie, kiwając długimi szyjami. Nieźle nas ten widok podjarał. Taki widok, a my nie możemy robić zdjęć. Wystarczy, że byśmy tylko uchylili drzwi, a towarzycho, w try miga by się wyniosło. Dopiero spory kawałek dalej, weszły w pole widzenia naszych obiektywów. No i wtedy zaszaleliśmy. Narobiliśmy od groma zdjęć, a potem się okazało, że tylko parę było do przyjęcia. Robiliśmy różnymi aparatami, więc raczej były małe szanse, że obaj popełniliśmy ten sam błąd. Przyczyny szukał bym  raczej, w specyfice płaskiego i czerwonego światła, które praktycznie, nie dawało kontrastów. Dopiero jak już się sporo od bas oddaliły, zaczęły wychodzić pierwsze foty.
A wokół samego Złakowa, gdzie by nie spojrzeć, widać większe i mniejsze stadka lecących gęsi. Było ich bardzo dużo. Ku zdumieniu Kamilosa, większość to były białoczółki, potem sporo zbożówek i troszkę gęgaw. Potem, koło Wiskienicy Dolnej, zobaczyliśmy na polu oziminy, stado koło 1000 gęsi, odpoczywały i pasły się na swieżej zielenince. I cały czas dolatywały nowe grupki.
Pytam Kolegę-Gdzie nasz Fumfel, widział tydzień temu, bernisię rdzawoszyją ? 
Ano właśnie gdzieś tutaj. 
Jak myślisz, może gdzieś tu jeszcze krążyć ?
Raczej nie. Zupełnie nieprawdopodobne.
Szkoda, miał bym nową życiówkę.
I wziąłem się za dokładne obfotografowanie stada. Zdarzało się nam już nie raz, że po powrocie do domu i dokładnej analizie zdjęć, na ekranie monitora, dostrzegało się coś, czego nie zauważyło się przy przepatrywaniu bez lunetę. Stoimy przy rozległym polu, wystawieni na porywy silnego wiatry. Zaczynam mieć już dość. Chcę się właśnie wycofać, na z góry upatrzone pozycje w ciepłym samochodzie, gdy Kamil spokojnie mówi- O jest !!!!, I klękajta narody, choć bym miał zmarznąć na kość z perspektywą ciężkiego zaziębienia, za groma bym się stąd nie ruszył. Warunki nie były zbyt komfortowe. Były akurat pod Słońce. No ale cóż. Tym razem obiektyw zaskoczył mnie pozytywnie, może z powodu silnych kontrastów, tworzonych przez kontr światło. A potem zsiniali z zimna, wrócilismy do ciepluśkiego samochodu i zaczęliśmy rozpamiętywać, to co widzieliśmy przed chwilą. Ależ ja się fantastycznie czułem. Ruszyliśmy powoli dalej. Wkrótce trafiliśmy na wielkie stado żurawi. Pełne okrutnej złośliwości, pochłaniały z pola ,chłopską krwawicę. I było by całkiem git, gdyby nie totalny brak drapoli. Wszystkie myszaki , gdzieś się wyniosły. Załóżmy, że w rejonie Złakowa, mnóstwo łąk jest zalanych wodą, czyli mogą być braki w zaprowiantowaniu, ale przez cały dzień objechaliśmy kawał terenu i wszędzie było tak samo. Od czasu do czasu,  pokazał się jakiś myszaty mizerak, ale to nie  było to, do czego przyzwyczaiło mnie to miejsce. Widzieliśmy tylko jedną pustułę, co tu wydaje się całkiem niemożliwe. Sów też niet. Ani chibi. to skutek mokrego lata.
Postanowiliśmy nie marnować tu już więcej czasu i ruszyliśmy do Pradoliny Warszawsko-Berlińskiej, jak się ładnie nazywa dolinę Bzury. Interesowały nas drapole, łąbądki- nie nieme, oraz różne wróblaki na polach. Bez sensacji. Ale w pewnym momencie ciśnienie mocno nam skoczyło. Mijaliśmy miejsce, zapamiętane dwa tygodnie temu. Wypłoszyliśmy tu wtedy, spore stado wróblaków.Pamiętając o tym, podjeżdżaliśmy teraz uważnie i ostrożnie. I znowu z rowu wyskoczyły setki ptasiów. W połowie mazurki, ale w drugiej połowie, sam mniód: potrzosy, potrzeszcze, zięby, dzwońce,czyże, jery i........POŚWIERKA. Jestem tego pewien, bo oglądałem je już rok temu z bliska, na Polach Oborskich. Ale bez zdjęcia, nie ma o czym klechdać. Przymierzałem się do niej parę razy, ale niestety, nie wyszło. Ale wszystko wskazuje na to, że mają tu zimowisko, więc na pewno będziemy tu jeszcze nie raz.. Na razie, czas zaczął nas popędzać coraz bardziej. Nie mogliśmy dłużej tu pobyć, a może byśmy w końcu coś i wymęczyli.Kończył się fantastyczny dzień. Uwieczniłem nowy dla mnie gatunek-242-gi. Za tą bernikla,kręciłem  się tu z 5 lat. I w końcu niepodziewanie, ona dopadła mnie. I chwała jej za to !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!.
A  wracając do Warszawy, gdy tylko zaczęliśmy zbliżać się do Pruszkowa, na przywitanie wypełzł ciemny wał ponurych chmur. Podobnież w Warszawie, były na niebie cały dzień.

TEGOROCZNY GRUS GRUS


DOROSŁY GRUS GRUS



JECHALIŚMY POWOLUTKU, WYPATRUJĄC CYMESÓW. ZOBACZYLIŚMY JAK KAWAŁEK OD NAS, KICA SPOKOJNIE ZAJC. RYTMICZNIE I NIESPIESZNIE. NASZE TORY RUCHU, POWOLI SIĘ SCHODZIŁY. GDY BYŁ JUŻ TAK Z 5 METRÓW OD NAS, OSTROŻNIE SIĘ ZATRZYMALIŚMY. WTEDY SPOJRZAŁ NA NAS I.... ZAMUROWAŁO GO. TOTALNIE SKAMIENIAŁ. OBCYKALIŚMY GO DOOKOŁA, A ON TAK BIEDAK TRWAŁ




NA PRZYDROŻNYM DRZEWIE SIEDZIAŁ BIELIK, W STOSOWNEJ KRUCZEJ ASYŚCIE. WYSIADŁEM Z SAMOCHODU, ŁUDZONY NADZIEJA, ŻE ZDĄŻĘ ZROBIĆ JAKIEŚ ZDJĘCIE. ZOBACZYŁEM TYLKO, LECĄCEGO TUŻ NAD ZIEMIĄ BIELASA. OCZYWISTA Z ESKORTĄ. JAK SZYBKO WYSIADŁEM, TO JESZCZE SZYBCIEJ WSIADŁEM. OTACZAŁ NAS SMRÓD PADLINY. PODOBNIEŻ NA POLACH MOŻNA ZNALEŹĆ SPORO PADŁYCH DZIKÓW, A PRZY NICH KOCZUJĄ STADA BIELIKÓW I KRUKÓW




GRUS GRUSOWISKO


I CIĄGLE DOLATYWAŁY NASTĘPNE





ANSER ALBIFRONS


NIE WIEDZĄC O TYM, ZANIM JA ZOBACZYLIŚMY, MIAŁEM JA USTRZELONĄ.     CIUT PONIŻEJ I PO LEWO OD CENTRUM


JĄ, CZYLI-BRANTA RUFICOLIS





GĄSKI ZACZĘŁY SIĘ POJEDYNCZO ZRYWAĆ. A WTEDY ZANIEPOKOJONA, PODNIOSŁA GŁOWĘ I NA RESZCIE MOŻNA JĄ  BYŁO ZOBACZYĆ, W PEŁNEJ OKAZAŁOŚCI



ALE NIE TRWAŁO TO DŁUGO. SZKODA



PRZESIADŁY SIĘ KILKASET METRÓW DALEJ.



A TERAZ ANSER FABALIS


J.W


I PONOWNIE ANSER ALBIFRONS


MILARIA CALANDRA


J.W


STANDARDOWO JUŻ, STANĘLIŚMY NA POBOCZU, ABY PRZEPATRZYĆ POLA. OBOK NAS, PO PRZECIWNEJ STRONIE SZOSY,RÓSŁ MOEWIELKI KRZACZOREK, A W NIM DWA KOGUTKI-PERDIX PERDIX


ZAMARLIŚMY WSZYSCY W BEZRUCHU. JAK DO REJ PORY, UZBIERAŁO SIĘ NAM SPORO NIEZŁYCH ZDJĘĆ KUROPATW. WIĘC BEZ SPECJALNEGO  CZAJENIA SIĘ, ZACZĘLIŚMY SPOKOJNIE ROBIĆ ZDJĘCIA, MYŚLĄC, ŻE ZARAZ ZWIEJĄ.


A TE SPOKOJNIE GAPIŁY SIĘ NA NAS, NIC SE Z TEGO NIE ROBIĄC



JEDEN, ODWAŻNIEJSZY PEWNIE, ZACHCIAŁ OBEJRZEĆ NAS Z BLISKA


DRUGI WOLAŁ SIĘ WYCOFAĆ, NA Z GÓRY UPATRZONE POZYCJE


A POTEM ZACZĄŁ NAS RÓWNO OPIERDZIELAĆ. ZATEM POWIEDZIELIŚMY MU GRZECZNIE CZEŚĆ I WYNIEŚLIŚMY SIĘ SPIESZNIE, BO WKURZONA KUROPATWA, TO NADER NIEBEZPIECZNA PRZYGODA


DZWOŃCE I JER


TRAFIŁ SIĘ NAM I KOSMATEK.

BUTEO LAGOPUS


STARY ZNAJOMY- BIAŁY MYSZAK. W TYM SAMYM MIEJSCU, 

CO DWA TYGODNIE TEMU


 ZBLIŻA SIĘ WIECZÓR, ZWIERZAKI POCZYNAJĄ WYŁAZIĆ Z LASU




NO TO CYK, CO BY JEJ TA SZYJA, NIE PRZERDZEWIAŁA NA WYLOT