Łączna liczba wyświetleń

piątek, 26 października 2018

344.SZALEJEMY NAD BAŁTYKIEM

       MIKOSZEWO, MIERZEJA WI ŚLANA 2018.10.20-21.

           Od dłuższego już czasu, marzył się nam wypad nad morze. Przymierzaliśmy się do tego, jak kura do siusiania i ciągle nam jakoś nie wychodziło. W końcu przestudiowaliśmy prognozy długoterminowe i decyzja w sprawie terminu zapadła. Od razu na początku, okazało się, że różnie pojmujemy pojęcie ładnej pogody. Dla mnie to oznaczało słoneczny i spokojny dzień, sprzyjający fotografowaniu, dla kolegów zaś był to szalejący wichurą front atmosferyczny, pędzący przed sobą gości z nad północnego Atlantyku. Na początku zapowiadało się, że to koledzy będą mieli frajdę. Gdy zbliżał się termin wyjazdu, przybycie frontu przesuało się. Ale skoro już się  duchowo nastawiliśmy na wyjazd, postanowiliśmy go nie odwoływać. Ruszyliśmy o 4,30 starym szlakiem, przez Mławę, omijając autostradę. Decyzja była słuszna, bo o tak wczesnej porze, gnaliśmy z wiatrem w zawody. Pomimo przerw w podróży, na miejscu byliśmy już koło 9-tej rano. Gdy dojeżdżaliśmy do Mikoszewa, przeżyliśmy spory wstrząs emocjonalny. Na "podmiejskich" łąkach lądowały właśnie olbrzymie klucze gęsi. Takiej okazji nie mogliśmy zignorować. Przez szybko zmontowane lunety, widać było w tłumie "normalek:, parę bernikli białolicych i na samym skraju, najbliżej nas, piękną gąskę krótkodziobą. Złapaliśmy za aparaty i mieliśmy zamiar podejść ją zakrzaczana miedzą, ciągnącą się od nas w jej stronę. Niestety, skończyło się tylko na chęciach. Gdy tylko ruszyliśmy w jej stronę, nadleciał bielik i całe to towarzystwo, liczące już koło 2000 ptaków, drąc się niemożebnie, poderwało się w powietrze, aby po paru chwilach, wylądować gdzieś pod horyzontem. Nie powiem, wziął nas lekki szlag, ale na krotko, bo myślami byliśmy już nad morzem. W Mikoszewie, zajechaliśmy do znajomej Gospodyni. Zostawiliśmy na kwaterach furę bagaży i po 5 minutach gnaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się na kilka chwil w Drapoliczu, aby zerknąć na nowo wybudowaną platformę obserwacyjną, a potem zatrzymaliśmy się dopiero w Piaskach, na samym końcu polskiej części Mierzei Wiślanej. Ustawiliśmy się na betonowym bloku, górującym nad plażą i zaczęliśmy wypatrywać rarytasów. A warunki do ich zobaczenia, robiły się coraz lepsze( lub jak kto woli, gorsze). Zrywał się coraz większy wiatr , podnoszący spienione grzywacze. Potem zaczęły się pojawiać  przelotne szkwały, sieczące nas deszczem. Ja w tym momencie stałem się już tylko kibicem. Koledzy wiszący na lunetach, cały czas lustrowali horyzont. Szczęściarz dysponujący topowym "Skwarkiem" ujrzał w ciągu kilku godzin ślipienia, koło 30 alek.  Biorąc pod uwagę jego późniejszy "wyczyn", nie wydaje mi się już to takie pewne. Ale o tem, potem. Niestety, żadnych wydrzyków, burzyków i rożnych takich innych, nie udało się nam wypatrzyć. Coraz paskudniejsza pogoda i puste brzuchy, wygoniły nas stąd. Po szybkim obiadku w Krynicy Morskiej, skoczyliśmy jeszcze na miejscową plażę. Tu już długo nie zagościliśmy. Coraz paskudniejsza pogoda i zbliżający się zmierzch, szybko nas stąd wypędziły. Dzisiejszy dzień, obył się bez eksplozji ornitologicznych. Mieliśmy za to szczęście spotkać masę fantastycznych ludzi. Tych znajomych z Warszawy i okolic, ale również i z dalszych rejonów Polski. Znane nazwiska z różnych statystyk obserwacji, zmaterializowały się w postaciach rzeczywistych ludzi, którym można było uściskać prawicę i wymienić aktualne ploteczki. Ależ ja to uwielbiam.                                                                         A co do tych ploteczek, to zachciało się nam jeszcze, podskoczyć do pobliskiego obozu obrączkarzy. Akurat dyżurował tu nasz wspaniały Fumfel Łukasz. Ach cuż to był za widok. Szanowny tkwił na środku, jak pączek w maśle, otoczony wianuszkiem wpatrujących się w niego z uwielbieniem stażystek. Donosiły mu tylko od czasu do czasu sowy uszatki, a on wtedy brał je dystyngowanie w swoje nadobne rączęta i w aurze cichych westchnień podziwu, czynił użytek ze swoich certyfikowanych umiejętności. Potem było ognisko z kiełbachą i piosneczki. Było tak słodziutko, że mnie w końcu zemgliło. Zwiałem do lasu. O rany, powinienem był od tego zacząć. Było już po 21-tej. Cicha październikowa noc. Zamarły w bezruchu las i bezmiar trzcinowiska. Ileż tam przeróżnych szmerów i tajemniczych głosów. A ile różnych zapachów, nieznanych, acz intrygujących, choć istniało ryzyko, że tak blisko obozu, mogę najść na coś zdecydowanie nie pachnącego. Nastawiałem tylko przygłuche uszy, aby nie wpaść na jakiegoś dzikiego świntucha. Wiem jednak z doświadczenia, że jak ich nie słychać, a są, to już je czuć z daleka, bo mają niezłego duszka. Ale wszystko co dobre, ma swój kres. Była już 22,30, a do kwater, kawał drogi. A rano są zawsze problemy z wyprowadzeniem Towarzystwa z domu. Jakoś zebraliśmy się do kupy i ciut przed północą byliśmy doma.



 

NASZE 2 TYSIĄCE



NOWY DRAPOLICZ



TABLICE POGLADOWE


FROMBORK



KAWAŁEK DALEJ -RUSLANDIA


W SOBOTĘ PO POŁUDNIU, JAK JUŻ BYŁA SZPETNA POGODA,
ZAUWAŻYLIŚMY CIEKAWE ZJAWISKO. NAD MORZEM ZACZĘŁA SIĘFORMOWAĆ TRĄBKA POWIETRZNA. Z MORZA ZACZĄŁ SIĘ PODNOSIĆ 
MAŁY LEJEK,A JEMU NA SPOTKANIE OPUSZCZAŁ SIĘ Z CHMUR, TAKI CAŁKIEM POKAŹNY.POTEM ZA CHWILKĘ ZACZĄŁ WIAĆ SILNY, PORYWISTY WIATR I ZA MOMENT NA MORZU, POKAZAŁY SIĘ WIELKIE GRZYWACZE


KRYNICA MORSKA


PODŚWIADOMIE OCZEKIWAŁEM JAKIŚ WIELKI KURORT, NA MIARĘ MIĘDZYZDROJÓW. SIĘ POMYLIŁEM. CESIU BY POWIEDZIAŁ; DZIURA GDZIE PSI SZCZEKAJA ZADKAMI



NA TAKI WIDOK, MOŻNA SIĘ GAPIĆ CAŁY BOŻY DZIONEK. I SIĘ NIE ZNUDZI


C H W A Ł A  A R C Y M I S T R O Z O W I  !!!


SIELANKA, ŻE CZŁOWIEK AUTOMATYCZNIE ZACZYNA KOŁO SIEBIE MACAĆ ŁAPĄ, ZA JAKIMŚ SZKIEŁKIEM...PEŁNYM!!!


A JA W LESIE MIAŁEM TAKIE NASTROJE. BRAKOWAŁO TYLKO ZAWODZENIA WILKANO I PROSISZ-MASZ. ZA CHWILĘ USŁYSZAŁEM SKOWYT PODNIECONEGO WILKA. SPRAWA NIE DAWAŁA MI SPOKOJU. POTEM PRZY OGNISKU, GDY TOWARZYSTWO ZAREAGOWAŁO ŚMIECHEM,
NA JAKIŚ DOWCIP, ZNOWU USŁYSZAŁEM TEN DŹWIĘK. SIĘ OKAZAŁO, ŻE TOJEDEN Z TUBYLCÓW, MA TAKI CHARAKTERYSTYCZNY ŚMIECH.


TA CZARNA PLAMA, PRZED DZIOBEM KUTRA, TO STADO KILKUDZIESIĘCIU FOK.ZA CHOLERĘ NIE UDAŁO MI SIĘ ZROBIĆ IM OSTREGO ZDJĘCIA. CHARAKTERYSTYCZNE ROZMAZANIE KONTURÓW, WSKAZUJE NA TERMIKĘ POWIETRZA.TYLKO SKĄD RZECZONA TERMIKA,O TEJ PORZE ROKU. JEDYNE CO MI PRZYCHODZI DO GŁOWY, TO FAKT, ŻE PRAWDOPODOBNIE WODA W WIŚLE,BYŁA DUŻO CIEPLEJSZA, NIŻ PORANNE POWIETRZE NAD NIĄ.




PO LEWEJ MORZE, PO PRAWEJ WISŁA




PRAWIE NIE WIDOCZNY, DUŻY KLUCZ GĘSI, TUŻ NAD
POWIERZCHNIA WODY



                                       DZIEŃ DRUGI

              I nadszedł dzień wtóry Po porannych przepychankach, udało się nam wyjść z domu o półmroku i być na brzegu morza o rozsądnej porze. Jako pierwsi z resztą. Morze jak lustro, a niebo jeszcze nie podjęło decyzji, czy będzie na etacie błękitu, czy ołowiu. Mimo niskiej temperatury, nie czuło się zimna. Na morzu i przy brzegu, pełno ptactwa, ale ku mojemu rozczarowaniu, na samym brzegu pusto. Pamiętam ten brzeg z przed dwóch lat. Wtedy kłębiły się na nim gromady siewkusów. No ale, to nie ta pora. Schodzimy na plażę i kierujemy się w stronę Wisłoujścia. Niedługo potem pierwsza frajda. Kręcąca się na brzegu, zupełnie niestrachliwa siewnica. I po to właśnie przyjechałem. Zbliżamy się do ujścia. Słońce jest już sporo nad horyzontem. Niebo pokrywa lazur i niedługo chowam wierzchnią kurtkę./Ptaków jest na prawdę dużo. Rozłazimy się po brzegu i każdy znajduje cuś dla siebie. Potem, moją uwagę przykuwa nagłe podniecenie, wśród moich Kolegów. Otóż ten ze "Skwarkiem" wypatrzył na wyspie, jakieś dziwne ptaszysko. No proszę , Wydrzyk Tęposterny. Łazimy po brzegu i przyglądamy mu się, ze wszystkich stron. Koledzy mają niepewne miny, ale Mistrzu jest pewny swojej "diagnozy". Zrobiłem mu spore stado zdjęć. Wybiegając w przyszłość, gdy je przejrzał Kol. Łukasz, krotko powiedział: MEWA-utytłana w czymś, pewnie w oleju napędowym. I tak musiałem zrezygnować z nowego gatunku, któren to gatunek, gotów już byłem oblewać. Ale nic to. Były jeszcze dwa inne. Obfociłem latającą dość daleko RYBITWĘ CZUBATĄ i BERNIKLĘ OBROŻNĄ. Też niestety daleko, bo na wydmie, przy końcu falochronu. Ale nie tylko. Mogłem zobaczyć, zawsze gorliwie wypatrywanego Szlachara i sporo innego towaru. Tak właściwie, to powinienem się rozdwoić. Iść jednocześnie przy samym morzu i równoległe w głębi lądu, gdzie w krzaczorach, tłoczyły się tłumy przelotnych wróblaków. Do szczęścia zabrakło mi tylko ostrygojadów, które były tu jeszcze całkiem niedawno. Niestety, wszystkiego mieć, nie da rady. Wyjątkowo zgodnie z planem, 0 12-tej godzinie, załadowaliśmy się do samochodu i zaczęliśmy myśleć o powrocie do  W-wy. Jeszce tylko podrzuciliśmy dwóch kolegów, do Kol.Łukasza i wskutek tragicznego nieporozumienia, nie zajrzeliśmy do odległego o 500 metrów od obozu miejsca, gdzie ludzie focili z bliska, siedzącą na brzegu Zalewu, berniklę rdzawo szyją. W W-wie jesteśmy dokładnie o 18-tej. Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi


ERITHACUS RUBECULA


PIŁECZKA PINGPONGOWA-REGULUS REGULUS


J.W


J.W


MŁODA BIAŁOCZELNA-ANSER ALBIFRONS


ANAS PENELOPE


WHISKI BEZ LODU


TO TEN NAOLIWIONY WYDRZYK


PLUVIALIS SQUATAROLA


J.W


J.W


J.W- Z PIÓRKIEM W D.


BIEGUS ZMIENNY-CALIDRIS ALPINA


KWOKACZ-TRINGA NEBULARIA


SZLACHAR-MERGUS SERRATOR


PO LEWEJ SZLACHAR, PO PRAWEJ TRACZ NUROGĘŚ


NIESTETY ODLECIAŁY


UHLE-MELLANITA FUSCA


LECĄ CZARNODZIOBY. SŁYCHAĆ JE JUŻ BYŁO Z DALEKA


J.W-CYGNUS COLUMBIANUS


KRZYKLIWCE-CYGNUS CYGNUS


WPADŁ MI SMARKACZ, W POLE WIZJERA I JUŻ CHCIAŁEM ZAWRZASNĄĆ, ŻE ŚNIEŻYCA


PHALACROCORAX CARBO


J.W


Z PRZODU KRAKWY-ANAS STREPERA


TO TA Z TYCH "LEPSIEJSZYCH"-SREBRZANKA-LARUS ARGENTATUS


BERNIKLA OBROŻNA-BRANTA BERNICLA


J.W


MOJE ULUBIONE-SIODŁATE-LARUS MARINUS.ZA KAŻDYM RAZEM JAK JE WIDZĘ, SE MYŚLĘ, ALEŻ TO KROWY !!


LARUS MARINUS


J.W


HYDROCOLOEUS MINUTUS-MEWA MAŁA


J.W


RYBITWA CZUBATA-STERNA SANDVICENSIS


J.W


J.W


J.W