Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 października 2017

315.A TO SIĘ POROBIŁO

      STAWY W RUDZIE I DOLINA BZURY-                                 2017.10.25-26.

                    Wyskoczyłem właśnie z wanny i ładowałem się w lux ciuchy, aby godnie zaprezentować się lekarzowi specjaliście. Na tą wizytę, czekałem już dość długo. Słyszę, że dzwoni komóra. Taa- słucham. Cześć, tu Łukasz. Jak chcesz, to bądź u mnie za dwie godziny w Piasecznie. Jadę na stawy w Rudej, koło Mińska, dorwać wydrzyka wielkiego. Jak masz ochotę, to czekam. A Kamil wie ?? Wie i o mało go nagła i niespodziewana nie trafi, bo nie może urwać się z roboty. No to czekam, cześć !!! Łukasz wyłączył się, a mną zaczęła od razu miotać burza emocji. Iść do lekarza, do którego dobijałem się już dłuższy czas, czy zasuwać do wydrzyka ??. Jak było to do przewidzenia, wydrzyk wygrał w przedbiegach. Zobaczyć go na jakiejś kałuży na śródlądziu, to podobno wydarzenie takiego kalibru,jak by spotkać hipopotama na  Wiśle  w Warszawie. Na pewno już, druga taka okazja w moim życiu, nie trafi się. Żal mi było tylko Kamila, bo to był jeden z jego wymarzonych ptaków-tzw.życiówek. Szybko przeskoczyłem z wyjściowych ciuchów w polowe, złapałem sprzęt, jak zawsze spakowany i gotowy do akcji i w drogę. Za kilka minut, byłem już w Centrum. Do Piaseczna jechałem pociągiem. A że miałem do odjazdu jeszcze parę chwil, na moment zakotwiczyłem na patelni. I wtedy zaznałem ogromnego szoku. Cała ta, tzw Patelnia otoczona jest koroną krzaków,i glastych i liściastych. Wyobraźcie sobie, że gałęzie tych wszystkich krzaków, pokryte były mrowiem mysikrólików. Jeszcze nigdy, nie widziałem ich tyle. Oparty o barierkę, stałem porażony widokiem, a w odległości metra ode mnie, kłębił się rój maleńkich ptaków. W ogóle nie zwracały na mnie uwagi. Patrzyłem se tak i patrzyłem i kolejny raz pomyślałem o złośliwym chichocie, figlarnego losu. Miałem je na wyciągnięcie ręki, a w torbie cały sprzęt. I co ? I nic ? Popatrzyłem jeszcze chwilę i ruszyłem dalej. Czekał na mnie ptak, dużo większego kalibru. W Piasecznie, przeskoczyłem od razu do samochodu Łukasza i rozgorączkowany, opowiedziałem mu co widziałem. Pocieszył mnie, że na pewno na mnie zaczekają. Na razie ostro ruszyliśmy do przodu, a ja z niesmakiem patrzyłem na to, co się działo za oknem. Lał deszcz, a sunąca nisko nad ziemią, gruba warstwa chmur  powodowały, że świat był ogarnięty półmrokiem. Zupełnie niefotograficzna pogoda. Do tego, wcale nie bylem przekonany, że nasz ptaszek będzie na mnie czekał. Jestem raczej z tych, co widzą szklankę, w połowie pustą, a nie w połowie pełną. Rozglądamy się, szukając miejsca, gdzie mamy się zatrzymać. Niepotrzebnie. Już z daleka widać, że w jednym miejscu przy szosie, stoi pokaźne stado samochodów. Od razu wiadomo, o co chodzi. Łapiemy za sprzęt i prawie truchtem, zasuwamy na spotkanie z wydrzykiem. Przed nami, kręci spory wir mew. I nagle, gdzieś na jego obrzeżu, pokazuje się wielka, czarna sylwetka. Jest skubany. Wchodzimy na groblę, rozdzielający stawy i widzimy tłumek kilkunastu osób, w charakterystycznych strojach. Jesteśmy w domu. Witamy się serdecznie, a gębusie, nie zamykają się nam wszystkim, nawet na chwilę. Jaki piękny, jaki wspaniały. Uwielbiam takie chwile. Zupełnie normalni Ludzie, nagle wariują, rzucają wszystko, gnają wiele kilometrów. Spotykają się gdzieś na odludziu i we wspólnych zrozumieniu i połączeniu podziwiają, jakiś okruch życia. Większość tych szaleńców jest mi znana, bo to przecie, nie taki pierwszy to już atak szaleństwa. Gorączkowo szamoczę się z aparatem, aby znaleźć jakieś dobre miejsce, skąd można by było zrobić jakieś zdjęcia. Byle jak, byle co, byle na pewno. Zacina spory deszcz. Sunąca nisko nad ziemią, gruba warstwa chmur, skutecznie tłumi światło. Jest cholerycznie ciemno. Zegarek pokazuje  15,30 i do tego nieszczęścia, zaczyna się dokładać, zbliżający zmierzch. Szybko odkrywam, że wydrzyk ma wypracowany harmonogram. Pływa na niewielkim stawie, zbliżając się nieraz na kilkanaście metrów do brzegu. Mniej więcej co 15 minut, zrywa się, przelatuje nad groblą i siada na dnie spuszczonego stawu. Tutaj w licznych kałużach, zgromadziły się ocalałe ryby i rybki. Cwaniak, przy minimalnym wysiłku, przyfruwa na zastawiony stół. Przełknie parę rybek, startuje, ponownie przelatuje nad groblą i pac na wodę po przeciwnej stronie. Szybko dostrzegłem ten schemat i ustawiłem się w miejscu, gdzie ptak, najkrótszą drogą przecinał groblę. Kiedy siedział na wodzie. wyglądał całkiem niepozornie, ale gdy objawiał się w powietrzu, normalnie z zachwytu, łeb urywało. Wyjątkowo piękny ptak. Licznik zdjęć w aparacie, powoli pokazywał coraz wyższą liczbę. Ale było to zdjęcia baaardzo dokumentalne. I wtedy nagle, świat odzyskał kolory. Wiszący bez  przerwy na telefonie Kamil, przekazał fantastyczną wiadomość. W akcie desperacji, przekonał swojego szefa, że powinien dać mu jutro dzień urlopu. A zatem, jutro rano będę tu ponownie i być może będę miał lepsze światło. Kiedy w końcu wsiadamy z Łukaszem do samochodu, ściemnia się, ale w półmroku widać krążącego burzyka. A zatem zostaje tu na nocleg i rano powinien być jeszcze.

 Rano ociężały po bezsennej nocy ( natłok emocji przeżytych i te które na mnie czekały,skutecznie uniemożliwiały mi zaśnięcie.Nawet relanium nie pomogło) załadowałem się do Kamila samochodu. Ja już jechałem spokojny, ale Kamil całą drogę przeżywał dramat chwili. Jest jeszcze, czy już odleciał ??.Łączył się co 5 minut, z obecnymi tam kolegami i jak zacięta płyta powtarzał: Jest,jest ???     I denerwował się coraz bardziej, bo na początku odpowiedzi były negatywne. W końcu gdzieś koło Mostu Siekierkowskiego, kiedy zastanawiał się, czy nie wykręcić na Łowicz, ktoś go w końcu zobaczył . Pędziliśmy jak na skrzydłach, przeklinając wszechobecne o tej porze korki. Dojeżdżamy na miejsce. Wita nas znajomy widok, poupychanych na poboczu przy stawach samochodów. Wypadamy z machiny i gnamy przede siebie, w szeregu nam podobnych. Wpadamy na znajome mi miejsce, witamy się ze znajomymi i jeszcze nieznajomymi i cała uwagę poświęcamy ptakowi. Moja nadzieja spełniła się. Dzisiejsze światło, jest o niebo lepsze, od tego co tu było wczoraj. Wykorzystuje doświadczenie, nie tracę czasu i zabieram się do focenia. Godzina czasu- 600 zdjęć. To znaczy, ze te wczorajsze, będę mógł prawie wszystkie, wsadzić do kosza. Potem tylko sporadycznie, cykam zdjęcia, a cały czas, poświęcam  na podziwianie piękna burzyka. Po półtorej godzinie, syci wrażeń, ruszamy w Polskę. Mamy jeszcze sporo czasu ,więc zasuwamy w dolinę Bzury, sprawdzić co słychać na tamtejszych stawach hodowlanych. Nie będę się już nad tym rozwodził. Był raj dla Kolegów luneciarzy, dla mnie fotografa, średnio. Byłem jednak szczęśliwy, że mogłem spędzić czas w doborowym Towarzystwie i odetchnąć powiewem wolności i otwartych przestrzeni.                                                                                                                                             To co przeżyłem w ciągu tych dwóch dni, jest kwintesencją, życia ptasiarza. Myślałem właśnie parę dni temu, że w najbliższej ptasiej perspektywie, nie czeka mnie raczej nic ciekawego.Posiedzę raczej w domu i zrobię porządek ze stosami zdjęć. A potem jeden telefon wywraca wszystko do góry nogami. Emocje wybuchają jak wulkan i wchodzą na najwyższe obroty. Gna się przez Polskę, w Towarzystwie sobie podobnych Fanatyków i wszyscy doskonale się wzajemnie rozumieją. Ten kto czegoś takiego nie przeżył, nie wie o czym mówię. Tych co to znają, nie muszę o tym zapewniać. Jednym i drugim, życzę, aby jak najszybciej i jak najczęściej poczuli smak tej adrenaliny.                    Aha -lekarza załatwiłem sobie za dwa tygodnie.Ktoś zrezygnował  z wizyty i ja wskoczyłem na jego miejsce.Jedna tylko rzecz nie daje mi spokoju.Te małe ślicznotki-mysiki. Chiba jutro,od razu z samego rana, poletę na patelnię i zobaczę, czy wyskrobię z niej, coś jeszcze.






PIERWSZE ZDJĘCIE JAKIE ZROBIŁEM. Z DALEKA ZOBACZYŁEM W POWIETRZU ,TAKIE WIELKIE KROWE., I OD RAZU STRZELIŁEM FOTĘ, ABYM MIAŁ DOWÓD, NIEZALEŻNIE OD TEGO CO SIĘ BĘDZIE PÓŹNIEJ DZIAŁO

                           


TAKICH SZPROTEK, MA TAM OD CHOLERY I CIUT CIUT. ISTNIEJE MOŻLIWOŚĆ, ŻE TAK SIĘ NA NICH SPASIE, ŻE NIE DA RADY LATAĆ. BĘDĄCY TAM ZA PARĘ DNI KOLEGA, POTWIERDZIŁ MOJE PODEJRZENIA. SKUBANY, PRZENIÓSŁ SIĘ CAŁKOWICIE NA OPRÓŻNIONY STAW. NIEUSTANNIE WCINAŁ I FAJTAŁ. KUMPEL,PRZEZ PONAD GODZINĘ NIE DOCZEKAŁ SIĘ, ABY ZERWAŁ SIĘ W POWIETRZE

STERCORARIUS SKUA

WYDRZYK WIELKI








POKAŻ, POKAŻ, JAK WYSZEDŁ ???

NADCIĄGAJA POSIŁKI

STÓŁ BIESIADNY WYDRZAKA

POGODA JAKA NAS PRZYWITAŁA PIERWSZEGO DNIA, POWODOWAŁA, ŻE TE STAWY WYGLĄDAŁY STRASZNIE I PONURO


MYSZATY BALET

J.W

BUTEO BUTEO

ACCIPITER NISUS

NAD BZURĄ, WIDZIELIŚMY DWA POTĘŻNE, MIESZANE STADA GĘSI.
PONAD 3500 PTAKÓW

J.W

SIEWNICE, W STROJU SPOCZYNKOWYM, SĄ NIE WYHACZENIA  PRZEZ LORNETKĘ.
GDZIE SIEDZIAŁY SKUBANIUTKIE, KUMPLE POKAZALI MI DOSŁOWNIE PALUCHAMI.
PLUVIALIS SQUATAROLA

NA WALEWICACH WIDOKI JAK ZAWSZE

ETATOWY BIELIK, TYŻ JEST

CZAPLINIEC

ŚNIADE-TRINGA ERYTHROPUS

niedziela, 22 października 2017

314.ROZKOSZE ŁONA -PRZYRODY

     WESOŁA K.WARSZAWY 2017.10.16-19.

                  Nareszcie zapanowała piękna, słoneczna pogoda. Prawdziwa polska jesień. Nic więc dziwnego, że zaczęło mnie na gwałt, ciągnąć gdzieś w teren. Byle jak, byle gdzie, byle na pewno. Nie chodziło mi nawet o polowanie na jakieś wypasione gatunki ptaków. Miałem ogromną ochotę,
poszlajać się w jakimś lesie. Gdzie było by spokojnie i bezludnie, gdzie mogłoby się trafić jakieś Boże, żywe stworzenie. Miałem nawet na oku takie miejsce. Tuż pod bokiem. W Wesołej, na wschodnich granicach Warszawy. Duży i urozmaicony kompleks leśny, z rezerwatami-min. Bagnem Jacka, czy Bagnem Śmiardki. Na tym ostatnim z resztą, pokazała się ostatnio kazarka, więc jak by nie patrząc, było o co walczyć. Po za tym, byłem przy nieustannej nadziei na łosia, na żmije, podobno obficie zamieszkujące wokół tych bagien i nietoperki, kimające w tzw. bunkrach położonych w głębi kompleksu. Na nic konkretnie się nie nastawiałem, co w praktyce znaczy, że na wszystko. Przewidująco spakowałem więc różne obiektywy, latarki, głośniki, mapy, dużo wody do picia i cuś na ząb. Miałem się  kierować tylko jedną zasadą-idę przed siebie, gdzie poniosą nogi i nie spoglądam na zegarek. I tak też dokładnie się stało.Obszar jest duży, a ja mam w nim jeszcze tylko ogólne rozeznanie. Czyli marsz na azymut. Co w praktyce oznacza, ze idziemy różnymi nie znanymi zupełnie ścieżkami, starając się utrzymywać ogólny kierunek, na wyznaczony cel. Coś fantastycznego. Bogactwo środowiska, pozwala napawać się, raz taplaniem się w bagnie, starając się wymacać stopą, twardsze dno, wiodące na drugi brzeg, to znowu grzęznąc w ruchomych piaskach pofałdowanych wydm.. Mija się gęste zagajniki brzozowe, to znowu las  dębowy, gdzie pod nogami trzaskają setki i tysiące opadłych żołędzi. Potem wydmy   porośnięte rachitycznym sosnowym laskiem. I wszędzie ślady dzikich mieszkańców tego  biotopu. To zryta przez dziki, wśród żołędzi ziemia. To ślady saren i wcale nie rzadkie tropy łosi. Dużo też i innych śladów łap i łapek, ale niestety nie jestem biegły w tym temacie.To wszystko gęsto podlane soczystym sosem ciszy i spokojem. Mówię tak z odrobiną przesadyzmu. Jak by nie patrząc, znajdujemy się na terenie poligonu wojskowego i zewsząd dochodzi huk nieustannej strzelaniny. Ale człowiek, szybko się z nią oswaja i prawie przestaje ją dostrzega. Paru grzybiarzy migających gdzieś na dalekim perymetrze. A ja rozkosznie pławię się na tej toni świętego spokoju. Idę wolniutko, kroczek za kroczkiem. Tam se deczko przysiądę i posłucham, tam uklęknę, zajrzę pod listki, czy pod korę zwalonych pni. Nic mnie nie goni, nigdzie mi się nie spieszy. Rano było odrobinę chłodno, więc ubrałem się stosownie do tamtego chłodu. Teraz, gdy Słońce mocno przygrzewa, zaczynam pocić się jak mysz.. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że mimo ciepła, nie ma prawie wcale komarów i innych latających zołz, takich jak gzy czy muchy. Gdyby również nie ptasi wszech brak, było by po prostu idealnie. Z ptasząt bowiem, otaczają mnie tylko stada sójek, tłumnie zlatujących się do opadłych żołędzi i od czasu do czasu, stada sikor. Nieraz, gdzieś nad głową, rozlega się zawodzenia myszołowów.  Zawsze w takim momencie, jestem w gęstych krzaczorach i nie bardzo mogę rozglądać się po niebiesiech. Osiągam najdalszy punkt wycieczki-bunkry, gdzie w jesienne ciepłe dni, można spotkać, kimające nietoperze. Dzisiaj jednak, szczęście mi nie dopisuje. Gorzko se żartuje, że dzisiejsza wycieczka, to rajd pod tytułem- "Wszystko na nie"
Kazarki nie widziałem, żmii niet, łososia tez ni ma, nie licząc licznych śladów. Ale niczego nie żałuje. Jest mi całkiem lekko na duchu i jestem wręcz szczęśliwy z dzisiejszego dzionka. Nie oznacza to, że jestem całkowicie,bez trofeów. Trafiła mi się spora rodzinka jaszczurek żyworodek, pierwszy raz z resztą. Miałem kilka dzięciołów, w tym ze trzy średnie. No i oczywista mysikróliki, oraz sikory sosnówki. W tych lasach i laskach, szczególnie tych sosnowych, na wydmach, jest ich po prostu pełno. I jeżeli zapragnie się je zobaczyć, można  to zrobić  bez specjalnego wysiłku. 
A potem zaczyna nagle, być coraz mniej przyjemnie. Jest już po 14-tej i jesienne Słońce o tej porze, jest już nisko nad horyzontem. Zaczyna się po prostu robić ciemno. Kolory szarzeją i robi się ponurawo. Wspaniały, boski dzień, zmierza powoli ku końcowi. Zrobiłem dzisiaj, powolutku i na zupełnym luzie 11 kilometrów, co biorąc pod uwagę, moje zrujnowane kolana, doskonałym wynikiem. Żałuje ogromnie, ze nie wybrałem się tu we wrześniu, ale nie przypominam sobie, aby była wtedy tak mobilizująca do czynu pogoda.
TUTAJ CZYJEŚ PTASIE DZIECI,P
NO, NO, JAK TAK DALEJ PÓJDZIE, TO BĘDĘ SIĘ MIĘDZY DRZEWAMI,BAWIŁ W CHOWANEGO , Z CZŁONKAMI OBRONY TERYTORIALNEJ KRAJU. (BEZ OBRAZY ZA TYCH CZŁONKÓW)

















ANI CHYBI,ŁOSOŚ

OSŁUŻYŁY ZA PRZEKĄSKĘ DLA DZIĘCIOŁA

ZABAWKI DOROSŁYCH CHŁOPCÓW

J.W

J.W

J.W

J.W



DZIĘCIOŁ DUŻY
-DENDROCOPOS MAJOR

J.W

J.W

SIKORA SOSNÓWKA-PERIPARUS ATER

J.W

MYSIKRÓLIK-REGULUS REGULUS













JASZCZURKA ŻYWORODNA-ZOOTOCA VIVIPARA





ŻAGNICA OKAZAŁA-AESHNA CYANEA

SZERSZEŃ EUROPEJSKI-VESPA,  CRABO

CHRZĄSZCZ ZGRZYBIK TWARDOKRYWKA-LAMIA TEXTOR

KOLCZAK ZBROJNY-CHEIRACANTHIUM PUNCTORIUM

JAK WYŻEJ-NAJJADOWITSZY POLSKI PAJĄK

WAŁĘSAK LEŚNY-PARDOSA LUGUBRIS

KRZYŻAK ŁĄKOWY-ARANEUS QUADRATUS

11 KILOMETRÓW SZCZĘŚCIA-WYDAJE MI SIĘ, ŻE MOGŁA BY TO BYĆ ŚWIETNA PROPOZYCJA RODZINNEJ WYCIECZKI. TEREN ŁATWY I ATRAKCYJNY