Łączna liczba wyświetleń

środa, 27 marca 2019

352.MORDERCZA DWUDNIÓWKA

 DOLINA SŁUDWII I PRZYSOWY 2019.03.23.

        Dni poprzedzające weekend, to jeden koszmar. Roztrzęsione nerwy, mnóstwo testosteronu i jeszcze więcej środków uspokajających. Zaczęło się całkiem źle. We wtorek ruszyłem w teren, przewietrzyć się odrobinę. No i okazało się, że mój obiektyw trafił szlag. Przestał działać AF-autofokus. Przy spokojnych stacjonarnych zdjęciach, można se jakoś radzić na manualu, ale nie ma co marzyć, aby np. sfocić ptaka w locie. No i mam najczarniejszą z czarnych rozpacz. Szybki przegląd specjalistów, upewnia tylko o ogromnych kosztach i długim czasie naprawy.    A tu właśnie nadszedł, gorący okres przelotów wiosennych, a do tego, mój Wspaniały Kolega Michał, zapragnął się w sobotę, poddać terenowej terapii antystresowej, a drugi Druh Kamil, przebierał nogami, myśląc o niedzieli. I co ja bidna sirota miałem robić ?. A potem nastąpiło trzęsienie ziemi i eksplozja emocji. Arcymistrz Łukasz, zajrzał w czwartek do Złakowa i zobaczył na tamtejszych łąkach, 10 BERNIKLI RDZAWOSZYICH. Zobaczyć jedną, to już jest cho, cho. A zobaczyć na raz dziesięć, to prawdziwa sensacja, rewelacja.  A więc od razu, jak to w ich zwyczaju, zadzwonił do Kamilosa i zaczął Go rżnąć tępym nożem, barwnie opowiadając co widzi. Oczywiście, za niedługo dojechał do Niego. No a potem, to już obydwaj dręczyli mnie, dzwoniąc regularnie i pastwiąc się okrutnie na de mną, barwnymi szczegółami. Jeno ja nie miałem możliwości, wskoczyć w gablotę i zasuwać tam że. No ale nadchodziła sobota i wypad z Michałem. Mieliśmy w planach, wyskoczyć na Pulwy, ale w tej sytuacji, należało się tylko modlić, aby rdzawe posiedziały do soboty, a Michałowi nie wyskoczyło cuś ważnego.                    Nadszedł piątek. Od rana nie mogłem se znaleźć miejsca, latałem od komóry do kompa i szukałem jakichkolwiek wieści. Po południu, inny kumpel daje cynk: W Złakowie są jeszcze rdzawoszyje. Wieczór to szykowanie całego sprzętu. Ładowanie wszystkich akumulatorów, formatowanie kart, mycie optyki i cokolwiek tylko się dało, aby się czymś zająć i nie dręczyć napięciem. Tradycyjnie biorę procha na sen i o 20-tej idę w kimono. O 20,15 dzwoni komóra. Roztrzęsiony Kamil, musi się wyżalić. Z potoku słów wyłoniłem istotne informacje. Właśnie mu się zepsuł aparat, a on się z nim szamocze i nie może go uruchomić. Bardzo mu po współczułem, ale ja jestem Canonierem, a On Nikosiem, więc moja wiedza i doświadczenie, niewiele mu mogła pomóc , w jego problemach. Po współczułem mu serdecznie, zażyczyłem dobrej nocy, zakończyłem gadkę i obróciłem się na bok, mając nadzieję, że zanurzę się nocny koszmar, dręczony w snach, przez różny popsuty sprzęt fotograficzny. Akcja serca zwolniła, oddech się uspokoił,,, i wtedy znowu dzwoni Kamilos, od nowa przeżywając swój dramat. Zrobiłem mu dobrze, czyli przez 5 minut, posłuchałem spokojnie, jego ponurych dywagacji, o czekającej go niezmiernie trudnej sytuacji życiowej, związanej z awarią sprzętu. nawet nie próbowałem go pocieszać, że On przecie luneciarz, a nie aparciarz. Koniec rozmowy po 21-szej.  Odłożyłem komórę, rozbudzony na maksa i wcale nie pocieszony faktem, że nie tylko ja mam problemy, w tej samej branży. Zdałem se również sprawę, że nie mam co marzyć o tym, że spokojnie zasnę. Zrobiłem se więc pierwszą mocną kawę i siadłem do kompa, poobrabiać zdjęcia. Robię ich tyle, że w razie potrzeby,zawsze jest ich trochę pod ręką. Nocna cisza i święty spokój, cudowny i ulubiony duet. Trochę się już uspokoiłem, gdy komórek znowu ożył. SMS-od Fumfla Michała: Tylko zobacz jaka noc. Cudowna pełnia, idealna noc na sowy.        Odpisałem grzecznie, że całkowicie się z nim zgadzam, a co więcej w ogóle nie śpię i jestem gotowy i spakowany, gotów do akcji. Więc jak ma ochotę, to czekam. Doczekałem się trochę po trzeciej.  I tak właśnie, po przydługim wstępie dotarliśmy do sedna sprawy. Wyjeżdżamy z      W-wy, w ciepłą rozgwieżdżoną noc. Łysy świeci ile wlezie. Normalnie, będzie można focić jak w dzień. Ale spraw, nie można przesądzać z góry. W miarę zbliżania się do Łowicza, temperatura szybko i jednostajnie spada.. Gdy z autostrady skręcamy na Łowicz, jest już poniżej zera. Nad drogą pojawiają się pierwsze nieśmiałe kłaczki mgły. Gdy wyjeżdżamy z  Łowicza i wjeżdżamy na złakowską drogę, tonie ona w gęstej mgle. Jedziemy powolutku pamiętając, że w  tej okolicy, kręci się sporo saren, zajęcy, a podobno trafiają się i łosie. Wjeżdżamy do Złakowa, obramowani przez dwie łuny. Zorzę wschodu Słońca i blasku zachodzącego Księżyca. Jest jeszcze duża szarówa, a widoczność we mgle, na ok.50 metrów. Z łąk dochodzi do nas, senne gęganie, nocujących gęsi. Jest jednak za ciemno, by coś wypatrzyć, nie mówiąc o foceniu. Jedziemy więc w teren. Poruszamy się po różnych fajnych bocznych drogach. Powoluśku i z otwartymi oknami, a uszy kręcą się nam jak radary. Miszczu Michał miał słusznego. To była noc sów. Zobaczyliśmy w końcu, bezdźwięczny biały cień, przemykający między kgałęziami drzew. Piękna uszata. Gdzie indziej, siedzący na gałęzi oświetlonej przez latarnię, pohukujący puszczyk. Ten niestety wyniósł się błyskawicznie, a my wkrótce dostaliśmy nagrodę pocieszenia. Przepiękny, boski widok-para pajdzioch, wlatujących i wylatujących,  z dziury pod dachem stodoły. Być może, latały za szamankiem dla pociech. Samochód stał z wyłączonym silnikiem, a my w niemym zachwycie, siedzieliśmy nieruchomo i gapiliśmy się na cudowne ptaki z rozdziawionymi jałopami. Nie wiadomo kiedy, zrobiło się na tyle jasno, że zaczęliśmy próbować robić pierwsze zdjęcia. Na początku bryndza, a potem pierwsze udane. A potem zaczął się ruch na obejściu i sowy się wyłączyły. Wróciliśmy na błonia przed kościołem. Słońce już wzeszło, ale widoczność dalej była kiepściuchna, na 100 metrów. O takiej porze, praktycznie przy samej drodze, ganiają stadka batonów i żerują rycyki. Widzimy niejasne zarysy gęsi. Niestety same białoczółki. Napotykamy stojący na poboczu samochód.  Wysiadam, aby zasięgnąć wieści. Jak się okazuje, siedzi w nim trójka dobrych Kolegów. Na razie jeszcze nic nie widzieli, ale mają zamiar, czekać tu do skutku. Aż podniesie się mgła i pojawi się dobra widoczność. A więc cacy. Jak by co, to zadzwonią, a my ruszamy dalej, wykręcać na polach kilometry. A jest na nich co podziwiać. Jest właśnie pora parkotów, czyli zajęczych godów. Biegają jak oszalałe po polach i szukają miłosnych uniesień.  I właśnie  przytrafiło się nam takie fantastyczne miejsce. Pusta droga, wśród bezkresnych pół i absolutna cisza, a wokół nas, szaleje kilkanaście zajęcy. W ogóle nie zwracają na nas uwagi. Są pięknie oświetlone, przez wschodzące Słońce. Momentami zbijają się kłęby, przypominające stogi siana. Niesamowity widok. Staliśmy tam ze 20 minut i gapiliśmy się w niemym zachwycie. Potem, wracamy nagle do rzeczywistości. Dzwoni komóra i Kolega nadaje. Są bernikle rdzawoszyje, na polu wśród białoczółek. Musicie się jednak spieszyć, bo skrada się do nich przez łąki, jakiś matoł i na pewno zara je przepłoszy. Cegła na gaz i za 3 minuty, jesteśmy koło kumpli. Wysiadam z auteczka i podbiegam do lunety, gdzie kolega robi mi usłużnie miejsce. No i widzę je. I to w takim charakterystycznym miejscu, że od razu, bez chwili wahania podnoszę aparat do oka i mierzę w upatrzone już miejsce. No i niestety. Gromki szum, kilkuset skrzydeł młócących powietrze. Klęczący matoł, podniósł się na pełną wysokość i podniósł do góry aparat. To wystarczyło. Poczekaliśmy jeszcze z pół godzinki, ale wyglądało, że gąski odleciały po prostej, gdzieś dalej. Pewnie już nie wrócą. Zrezygnowani, pakujemy manele i ruszamy z powrotem. Zatrzymujemy się jeszcze na parę chwil, pod kościołem. Ten wyniosły budynek, musi wywoływać jakiś zawirowania w poruszających się nad łąkami strugach powietrza, bo zawsze wokół jego wież, szybuje mnóstwo ptaków-pustuł i kawek. Lubię się na nie, bezmyślnie pogapić. Moja uwagę zwróciła grupa ludzi, łażących wokół, rozgarniających gałęzie krzaczorów i wsadzających między nie, swoje łby. Oczywista szukali uszatek !!!!!  Ano właśnie, dlatego wyniosły się z otoczenia kościoła.       Przypomniałem sobie radę pewnego, bardzo szanowanego przeze mnie Kolegi. Powtarzał mi wielokrotnie- Nigdy, ale to przenigdy, nie udostępniaj nikomu żadnych miejscówek, to znaczy, informacji, gdzie żyją i gniazdują "atrakcyjne" gatunki ptaków. Nasi przyjaciele nas męczą-                                    Co mnie nie powiesz?                                                                                                                        Swojemu przyjacielowi ?                                                                     Ale nasi przyjaciele, mają swoich przyjaciół. I zdradzona miejscówka zaowocuje tym, że w krótkim czasie, miejsce zostanie rozdeptane, przez żądne krwi tłumy i stanie się byłą miejscówką. I to jest sama prawda.                                                                                          A potem pod kościół podjechał autokar, z którego wysypał się tłum ludzi. Dalszy pobyt w tym miejscu, stracił urok. Ruszyliśmy ostro do domu, z żalem plotkując o straconej okazji. Podejrzewałem, że sobotni ruch, wypędzi raczej z tego miejsca, płochliwe ptaki. Grzechem niewybaczalnym było by twierdzić, iż był to zmarnowany dzień. Spędziłem w towarzystwie Michała wspaniałe chwile, kiedy to razem gapiliśmy się na różne, fantastyczne cuda natury. I chwała Mu za to !!!!!!!                                                                                                  Aha, okazało się przy okazji, że obiektyw sam się naprawił i było wszystko cacy !!!!



USZATKA-ASIO OTUS


GRZYWACZE- OD WIELU LAT INTRYGUJE MNIE, DLACZEGO PTAKI, W OGÓLE NIE REAGUJĄ NA BŁYSK FLESZA. JEST IM OBOJĘTNY

 

MÓJ SKARB KOCHANY, PAJDZIOSZKA. JEST NAPRAWDĘ MALUTKA I ŁATWO JĄ W MROKU PRZEOCZYĆ


ATHENE NOCTUA




PORANNE KLIMATY



PRZYMGLONY RYCYK-LIMOSA LIMOSA


J.W


PRZYMGLONE BATONY


PHILOMACHUS PUGNAX


J.W.


NIESTETY, SAME BIAŁOCZUŁKI


JAKIEŚ TAKIE, ROGATE GĄSKI


KU MOJEMU ZDZIWIENIU, BYŁO JESZCZE KILKA KOSMACZY-BUTEO LAGOPUS


A TO BAŻANT


BIAŁOCZÓŁKI


EROTYCZNY MŁYN-CZYLI PARKOTY










CANON VERSUS NIKON


NIKON VERSUS CANON


ŻABA MOCZAROWA -  Rana arvalis  JUŻ OŻYŁA.

KOLEGA PRZEMYSŁAW STOLARZ, ZWRÓCIŁ MI UWAGĘ, ŻE TO RACZEJ HUCZEK- PELOBATES FUSCUS
FAKTYCZNIE, TAKIE TAM ROK TEMU TEŻ WIDZIAŁEM

ŻURKI


KAWUSIA



PUSTUŁA




FALCO TINNUNCULUS


   DOLINY SŁUDWII I BZURY-2019.03.24.

 Wróciłem w sobotę do domu i zamiast odespać zarwana noc, zachciało mi oblać z deczka dzisiejsze sukcesy i niewątpliwe jutrzejsze. Parę łyków, dla kurażu, przerodziło się w balangę do późnego wieczora.  Adyć znacie to przecie Przyjaciele. Komóra rozgrzała się do czerwoności. Ale tym razem, to ja zwracałem Kamilosowi odwłok. Obydwaj czekaliśmy niecierpliwie na następny dzień, tym bardziej, że jego aparat się naprawił.                                                                   Rano zwlekłem się z łoża boleści i zadałem se podstawowe pytanie: I czemuż to do licha, własnoręcznie się dręczę i umartwiam. A może by tak Kol. Kamilowi wysłać SMS-a o nagłej chorobie i natychmiast wrócić do cieplutkiego łoża boleści. Ale to tak zawsze po wczesnym przebudzeniu. Nie spałem od trzeciej, bo bałem się, że mnie budzik nie obudzi..                  Dzień zaczął się od złej wróżby. Pierwszy tramwaj nie przyjechał i chłopaki musieli przyjechać do mnie, zamiast ja do nich. To dało duże opóźnienie. Kiedy przybiliśmy na miejsce, było już jasno i ludno. Podjechaliśmy pod stojące samochody i od razu mamy Newsa. Są, ale daleko i kiepsko je widać.  Od razu zrobiłem na ślepo kilka zdjęć, aby mieć świadomość, że nie byłem bezczynny. Gdy próbuję określić ich dokładne położenie, historia się powtarza. Tym razem, na łąki wjeżdża jakiś samochód i stado się zrywa i odlatuję. Przyjmuję to na spokojnie i nie życzę źle sprawcy-Gamoniowi.. Wczoraj, w tym rejonie widywano je wielokrotnie. Miałem więc nadzieję, że wrócą za jakiś czas. Ruszamy i spokojnie objeżdżamy rewir. Pierwsze co się rzuca w oczy, to drastyczny spadek, widzianej ilości gęsi. Ich przelot już się kończy. Siewkowatych też jest dużo mniej niż w zeszły roku. Ale jest tragicznie sucho, więc wszystko jest jasne. Po dwóch godzinach wracamy w to samo miejsce i ze smutkiem widzimy, że wszystkie gęsi znikły. Kręci się kilka stacjonarnych gęgaw, ale reszta zdecydowanie się już wyniosła. Żegnamy Słudwię i kierujemy się nad Bzurę. Po drodze, mijamy obojętnie małe stado gęsi,. Za chwile jednak Kamil staje i cofa się, głośno się kajając-ale się z nas zrobiły\ lenie, trzeba je przecież przepatrzyć. No i za chwilę, spokojniusio i obojętnie rzecze...są, dwie. Zjechaliśmy na pobocze i stanęliśmy za krzaczorkiem. Aby nie kusić licha, w ogóle nie wysiadaliśmy z samochodu. Było je raz widać lepiej, raz gorzej. Ale to już była ostatnia okazja, więc staraliśmy się wykorzystać ją na maksa. Postaliśmy tak ze 20 minut, a potem cichutko się spuliliśmy, Niech se bidule odpoczywają. Jak gdzieś przy drodze stoi samochód, to zara przy nim stają następne i robi się bajzel. Zgodnie z tradycją,  przelatując kole Walewic, wdepnęliśmy na zaprzyjaźnioną stację, aby zatankować i skromnie oblać niewątpliwy sukces. I tak się zaczął dalszy radosny i upojny szlak. A było się czym cieszyć. Pogoda cudowna, a po drodze co i rusz trafiało się cuś na czym było warto zawiesić oko, a i często strzelić parę fot. W radosnym uniesieniu, przekrzykiwaliśmy jeden drugiego, aż nam ciągle zasychało w gardłach. I tak nasz wesoły PTAKOWÓZ, toczył się przez piękną Ziemię Łowicką.Udało się nam zajrzeć na wszystkie cztery, z pięciu stawów. Z różnymi efektami.
 Wczesnym popołudniem syci wrażeń, skierowaliśmy się do domu, kontynuować indywidualnie, kontemplowanie sukcesów.



CZAJA


VANELLUS VANELLUS


NO I DWA PTAKI, KTÓRE NAPĘDZAŁY MNIE PRZEZ DWA DNI ( Z PEWNĄ DOMIESZKĄ SUBSTANCJI ULOTNYCH)-- BRANTA RUFICOLLIS


J.W


J.W


J.W


J.W


J.W


O DZIWO,JESZCZE BŁOTNIAK ZBOŻOWY


JEDEN ZE STAWÓW W BOROWIE-SPUSZCZONY


A PO JEGO DNIE PEŁZA PRZERÓŻNE STWORZENIE


KULCZYK- SAMIEC PIERZĄCY SIĘ DO SZATY GODOWEJ-SERINUS SERINUS


TO BYŁ PTAK, ZAWSZE DLA MNIE NIEOSIĄGALNY, DOPÓKI NIE ZNALAZŁEM MIEJSCA, GDZIE TAKI JEDEN, CO ROKU GNIAZDUJE. JAK TERAZ MAM NA NIEGO OCHOTĘ, TO GO ODWIEDZAM I GAPIĘ SIĘ DO SYTA


J.W


KOŁO BOROWA JEST MIEJSCE SZCZEGÓLNIE ULUBIONE PRZEZ ŁABĄDKI. TYM RAZEM BYŁO ICH 86-NIEMOT


SIĘ NIE MOGŁEM POWSTRZYMAĆ


ZBRODNIA !!! KTOŚ NA STAWACH W WALEWICACH, WYPALA TRZCINY I LIKWIDUJE ICH PAS NABRZEŻNY.
W POŁĄCZENIU Z NIEUSTANNYM BĘBNIENIEM HUKÓWEK, SPRAWIA TO WRAŻENIE, ŻE KOMUŚ ZALEŻY, ABY TO MIEJSCE UCZYNIĆ BEZ PTASIE. A PRZECIEŻ JEST TO REJON "NATURA 2000"


J.W


NARZĄD TRAKTOWANY PRZEZE MNIE, JAKO ZŁO KONIECZNE. MAJĄC DO DYSPOZYCJI W TERENIE INO PLECAK, MAM DO WYBORU CIĘŻKI APARAT, LUB RÓWNIE KOBYLASTĄ LUNETĘ. CIĄGŁA ŻONGLERKA NIMI JEST PSYCHICZNIE, OKRUTNIE MĘCZĄCA. W TERENIE JEST TEŻ NIERAZ ŹRÓDŁEM KONFLIKTÓW. JESTEM OKULARNIKIEM, JAK CHCĘ NIERAZ ZERKNĄĆ NA CUŚ, TO MUSZĘ SE PODOSTRZYĆ, A PÓŹNIEJ SŁYSZĘ RYK OBURZENIA.- I KTÓŻ TAM DO CHOLERY, GRZEBAŁ PRZY MOJEJ LUNECIE.




ŚWISTUNY


J.W


J.W


OKRĘT I GĘSI WRACAJĄCE NA NOCLEGOWISKO, LUB POISKO



PRAWIE LATO


NA STARYCH KUMPLI MOGĘ ZAWSZE LICZYĆ

Tradycyjnie-zdjęcia robione przez NIKONA P900, mają na czerwono, znaczony prawy górny róg. Reszta robione CANONEM  EOS 50D+ SIGMA 150-500. Za wyjątkiem sów i pustuł, robionych obiektywem CANON EF 70-200/4 IS L + x 1,4


Muszę i  to bardzo !!!
Podziękować trzem wspaniałym Ludziom:
MICHAŁOWI, KAMILOWI I DAWIDOWI,
którzy umożliwili mi przeżycie wyjątkowych chwil
i niezapomnianych doznań. 
CHWAŁA BOHATEROM !!!
.....że nie chcieli mnie jeszcze uszczęśliwiać, przez dzień trzeci.