WIZNA, BRZOSTOWO, KOTY-2019.0317.
Tak szczerze mówiąc, to był całkiem porąbany wyjazd. Chłopaki trzęśli się na wieści, jakie dochodziły z tamtego rejonu, o ogromnych tysiącach gęsi, w tym jako pewniaku, o bernikli rdzawoszyjej. Nie bez znaczenia, był fakt, że znowu pokazał się świstun amerykański. I to w miarę przyzwoitym miejscu, bo w Rusi, niedaleko mostu. No i co było istotne, miała być piękna pogoda, a temperatura w ciągu dnia, miała sięgać 16 stopni. Cud mniód, ultramaryna. Niestety, gdy rano zbieraliśmy się do odjazdu, towarzyszyło nam nieśmiałe kropienie deszczu. Gdy mijaliśmy Ostrów, momentami nieźle już lało. Miny nam się wydłużyły i zaczęliśmy widzieć naszą przyszłość, w zdecydowanie ciemnych barwach. Nie pocieszył nas nawet widok, lecących przeogromnych kluczy gęsi. Leciały akuratnie w przeciwnym kierunku.
Gdy dotarliśmy na miejsce, powitał nas kolega, który tu przyjechał wcześniej, oraz mgła pokrywająca lustro wody. Świstuna ani widu, ani słychu. Wkrótce nadjechały posiłki i wzmocniona ekipa, przepatrzyła spory kawałek wybrzeża. Bezskutecznie. Zatem zasuwamy do Starego Bożejewa, gdzie wczoraj siedziało ponad 6 tysi gąsek z rdzawoszyjką. Kluczymy w terenie, wypatrując upragnionych ptaków. Totalna bryndza. W końcu słyszymy dochodzące gdzieś z daleka gęganie. Koledzy ruszają pieszką w boczną, grząska drogę. Po paru chwilach znikają mi z oczu, a za następnych parę, widzę jak w oddali, zrywa się ogromna chmura ptaków. Kumple wrócili wściekli. Gęsi były ponad kilometr przed nimi, ukryte za fałdą terenu i nawet nie wiadomo, co je wypłoszyło. Znowu się rozpadało, a my wściekli, zastanawiamy się co dalej. Zapada decyzja, jedziemy do Danusi, na flaki. Posiedzimy tam z godzinkę. Może pogoda się poprawi, potem zdecydujemy, co dalej. Koło godziny 10, pogoda była minimalnie lepsza. Przynajmniej mgła się rozpłynęła. Ponowne badanie, powierzchni akwenu, nie przyniosło dobrych wiadomości. Świstek znikł. A za tym, jedziemy do Brzostowa. Jestem w paskudnym nastroju. Minęło już wiele godzin, a ja jeszcze nie strzeliłem, ani jednego zdjęcia. W Brzostowie, to co zawsze, Dużo ptaków, ale daleko, a do tego pojawił się lodowaty wiaterek, którego powiewy, przenikają do szpiku kości. Koledzy przepatrują przez lunety horyzont, a ja chowam się do ciepłego samochodu. Chiba się nawet deczko zdrzemnąłem, gdy na nogi postawiło mnie jakieś przeraźliwe trąbienie i plusk wody. Wyskoczyłem z samochodu i rozglądam się zaciekawiony. Mój wzrok przykuwa fantastyczna scena. Niedaleko nas, pływa stadko łabędzi krzykliwych. Właśnie zebrało się im na amory. Przed moimi oczami, rozgrywała się scena krzykliwych godów. Takie cuś, ogląda się nieczęsto. Patrzyłem w niemym zachwycie. Zachciało mi się rechotać, jak kolejno zanurzały głowy pod wodę. Wyglądało to jak na kąpielisku na wakacjach. Małoletnie pętaki sprawdzają, który wytrzyma dłużej z głową zanurzoną pod wodą. I to był jeden z nielicznych momentów, kiedy mogłem zrobić kilka zdjęć. Inny był w miejscu, gdzie zakotwiczyliśmy w pobliżu pokaźnego stada gęsi. Było ich lekko licząc ze trzy tysiące i ciągle dolatywały następne..Jeden z kolegów mruknął z nadzieją w głosie: przy takiej ich ilości, powinno się w końcu trafić cuś ciekawego. Niestety, to były głównie białoczelne i tundrowo-zbożowe. Monotonie gęsiej szarzyzny ożywiał widok kilku, a potem kilkunastu bernikli białolicych. Kiedy opuszczaliśmy to miejsce, było ich już 21. W międzyczasie, chmury się rozrzedziły i coraz częściej pojawiało się Słońce. Uganialiśmy się za kolejnymi stadami, lądujących gęsi. W takich miejscach, pojawiały się zaraz na szosie, sznury stojących samochodów. Z ich okien sterczały rury przeróżnych obiektywów i inszego sprzętu optycznego. Oczywista, jak to jest w polskim Narodzie, musiało się zawsze trafić kilku myślących inaczej warchołów, którzy próbowali polnymi drogami, wjechać w stada. Gdyby spełniła się, chociaż 1/100 życzeń, jakie były kierowane w ich stronę, umierali by tam na miejscu, w długich i ciężkich męczarniach.
Słońce, zaczęło powoli chylić się ku zachodowi, a nam kończył się czas. Dla porządku zajrzeliśmy raz jeszcze do Rusi, ale świstun, ordynarnie nas wyświstał.
|
GODY ŁABĘDZI KRZYKLIWYCH
|
|
NASZE GĄSKI Z BERNISIAMI
|
|
BERNIKLE BIAŁOLICE-PRAWY, GÓRNY RÓG
|
|
BERKI CENTRALNIE
|
|
PO PRAWEJ, NA DOLE
|
|
NA POCIECHĘ, TRAFIŁ SIĘ KROGUL
|
|
PIERWSZE W TYM ROKU
|
Ja osobiście nie zaznałem spełnienia. Miałem mało okazji, aby chwycić za aparat i w ciągu całego dnia nie udało mi się zrobić, ani jednego zdjęcia o którym mówię: Dla tego jednego zdjęcia, było tu warto przyjechać.
Wjechaliśmy na piękne łąki, w okolicach Kotów. Odłożyłem lustrzankę i chwyciłem Nikosia. Na pociechę narobiłem trochę słodkich, pocztówkowych landszafcików. Potem okrutny los, pożegnał nas złośliwym chichotem. Był zmierzch, a my staliśmy w środku niesamowitego lasu. Pakowaliśmy nasz dobytek. I wtedy, gdzieś z daleka dobiegło nas pohukiwanie puchacza. Popatrzeliśmy na siebie.... i bez jednego słowa ruszyliśmy ostro z kopyta, do doma
|
R U Ś
|
|
J.W
|
|
J.W
|
|
J.W
|
|
J.W
|
|
J.W
|
|
J.W
|
|
J.W
|
|
TO I NASTĘPNE, TO OKOLICE KOTÓW
|
|
NARESZCIE I JA SIĘ ZAŁAPAŁEM
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz