Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 24 lipca 2016

256. W TONACJI TĘCZY

     TU I ÓWDZIE   2016.07.22.

        Jak zerknęliście na zdjęcia,to już wiecie,gdzie byłem.To znaczy,na całe szczęście,że nie wiecie  gdzie,tylko po co.I dlatego jest tam całkowicie pusto i cicho.Tym razem zawziąłem się i postanowiłem,że w końcu muszę mieć jakieś osiągnięcia i wrócić z przyzwoitymi zdjęciami.Ponieważ szybko, jak na mój wiek uczę się,to teraz już nie targam kilkunastu kilogramów w plecaku.Cały ten odbierający siły ciężar,jedzie za mną w pakownym wózku.Szkoda,że jeszcze nie mogę zapakować tam mojej osobistej szkatuły.Zrobiła się jakaś taka złośliwa i specjalnie mi na złość,sporo urosła.
Oczywiście spora przestrzeń we wnętrzu wózka zajmowała siatka maskująca i wygodne krzesełko.Dotarłem na miejsce i już z daleka było słychać, przejmujące kwilenie żołn.Musiała już być lotna część młodzieży,bo zrobiło ich się sporo więcej,niż wtedy gdy byłem tu wcześniej.Znalazłem podpadające miejsce i narobiłem szumu co niemiara,machając na wietrze tę nieszczęsną siatką,próbując okryć siebie i manele.I wtedy przypomniał mi się fragment książki o tytule "Wyspa Kormoranów"Mistrza Puchalskiego.Traktował właśnie o maskowaniu.Na miejsce,musi przyjść większa grupa ludzi.Jeden zostaje,a reszta wraca.Ptaki nie potrafią liczyć,ale ważne jest dla nich,że ktoś przyszedł,a potem poszedł w diabły.No a ja nie mogłem się rozdwoić. Zamarłem wreszcie pod siatką nieruchomo i za chwile zaczynają targać mną różne,a bardzo sprzeczne odczucia.Z jednej strony narasta podniecenie,kiedy wreszcie zobaczę tego cudownego ptaka,blisko przede mną,a z drugiej coraz bardziej narastająca dokuczliwość sytuacji.To zdrętwiała noga,to ścięgno Achillesa zaczęło zdrowo napierdzielać,a końcu pokaźny bońdziuch,utrudniał wygodne pochylenie się przy okularze aparatu,stojącego na minimalnie wysuniętym statywie.Do tego,zwabione zapachem potu,zaczęły się zlatywać różne kąśliwe zołzy.Nie bardzo wypadało wymachiwać łapami i opędzać się przed tymi potworami.Przesuwające się coraz wyżej na bezchmurnym niebie Słońce,pozwalało doskonale zrozumieć,co czuje skwara na patelni.
Oczywiście najpierw zaczęło swędzić jedno ucho,potem nos,potem drugie ucho,a ja dowiedziałem się,jak niesamowicie trudno wytrzymać nieruchomo i cicho,jakiś dłuższy kawałek czasu.Po godzinie miałem już serdecznie dosyć.Wtedy to usiadła przede mną pierwsza żołna.Miejsce to przypomina krater,ze sterczącym w środku czopem nie wybranego piasku.Coś jak taka wielgachna foremka na babkę piaskową.Teren jest zarośnięty,po samą krawędź,wysokim zielskiem.Są w nim tu i ówdzie niewielkie prześwity,przez które ma się widok,na powtykane w zbocza gałązki.Jak mnie później uświadomili,bardziej doświadczeni koledzy,te gałązki były na pewno dziełem moich poprzedników.Zrobili to po to,aby żołny miały gdzie siadać i to w odpowiednim dla fotografującego miejscu.Gdy zrobiłem pierwsze kilka zdjęć,poczułem wielka ulgę.Warto było się mordować.Robiłem zdjęcia i od razu zapomniałem o wszystkich bolączkach i drętwieniach.To było to.
Od czasu czasu,przesuwałem się z manelami o pól kroku doprzodu.Dopełzłem, jak oceniam,gdzieś na 12 metrów do "obiektu" Zauważyłem kilka miejsc,do których regularnie sfruwały żołny, prawdopodobnie były tam ukryte norki.Niestety,były zasłonięte rosnącym wszędzie zielskiem.Wylazłem z pod siaty i zmieniłem miejsce na pozwalające więcej zobaczyć.Niestety tego już było dla ptaków za dużo,krążyły i skwirzyły całkiem niedaleko mnie,ale żadna   już nie chciała przysiąść nawet na chwilę.Dobiegał za to coraz głośniejszy lament młodych.Pozostało mi już tylko jedno,czyli zachować się"etycznie". Zgarnąłem wszystkie graty i spuliłem się jak najszybciej.Wytrzymałem pod ta nieszczęsną siatą 4 godziny.Oczywiście butelka z wodą, została w oddalonym o parę metrów wózku.Może to i lepiej,bo zaiste dziwny był by to widok,gdy zadzieram do góry głowę z butelką,a na niej jedzie do góry cała siatowa konstrukcja.Jak już nieraz to zauważyłem,nieruchome siedzenie w jednym miejscu,przez dłuższy czas,pozwalam często zobaczyć bardzo ciekawe rzeczy.Tu np.był przelatujący powoli,kilkanaście metrów ode mnie,  myszołap.Opadnięty przez grupę atakujących go żołn,wrzucił boosta i gwałtownie nabierając prędkości,sromotnie zwiał.No ale ja ,nie mogłem przecie zadrzeć gwałtownie do góry,rury obiektywu i wymachiwać nim w pogoni za myszakiem.
Jak na taka wyprawę,zrobiłem stosunkowo mało zdjęć,bo tylko 196.Z tego,po wszelakich analizach,zostało ich tylko 43.Uczciwie mówiąc,są to najlepsze zdjęcia,jakie mi się udało do tej pory,zrobić żołnom.Ale to ciągle coś koło tego,ale nie to.Wszystkie niby ładne,ale wszystkie podobne, w niewiele różniących się pozach,na tym samym kawałku gałęzi.Ale jak już wspominałem,szybko się uczę.Zdobyte dziś doświadczenie,zaowocuje przy następnych odwiedzinach.
CARDUELIS CANNABINA.WSZYSTKIE ZNOŚNE ZDJĘCIA MAKOLĄGW,PRZEDSTAWIAJĄ JE SIEDZĄCE NA DRUTACH ELEKTRYCZNYCH,NA ŁONIE NATURY MAM ICH MAŁO I DALEKIE I MAŁO WYRAŹNE.TERAZ LATAŁY PRZEDE MNĄ,CAŁE ICH RODZINNE PĘCZKI.POSZŁO W ŚWIAT MŁODE POKOLENIE.PRÓBOWAŁEM ZROBIĆ OD CZASU DO CZASU JAKIEŚ ZDJĘCIE,ALE TYLKO GDY BYŁY NA WPROST PRZEDE MNĄ,ABYM NIE MUSIAŁ MOCNO PORUSZAĆ OBIEKTYWEM

MEROPS APIASTER

ZDJĘCIA SĄ NA TYLE DOBRE,ŻE PRZYPUSZCZAM,IŻ ENTYMOLOG,MÓGŁ BY POKUSICĆ SIE O ROZPOZNANIE GATUNKÓW OWADÓW,JAKIE POCHŁANIAJĄ ŁAPCZYWE DZIOBY














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz