DOLINA DOLNEGO BUGU-2020.06.15.
Jest taka jedna tradycyjna wycieczka, którą z wielka frajdą powtarzam co roku. To nie jest jakaś wielka ptasiarska wyprawa. To jest zwykła wycieczka przyrodniczo-relaksacyjna. Wybieram spokojny, pogodny dzień, koniecznie nie w czasie weekendu i poświęcał go całego na spokojne i bezmyślne szwędanie się, po przepięknych terenach, otaczających dolny odcinek Bugu. Nie spodziewam się jakiś superaśnych wodotrysków gatunkowych, ale jak do tej pory, z każdej z takich wypraw, udało mi się przywieść odrobinę fajnych zdjęć. Po za tym, ogromny spokój, cisza i piękno tego miejsca, działają na mnie wybitnie| leczniczo- psychiatrycznie. Bo nie fizycznie, gdy prawie na czworakach, wpełzam na przystanek, oznaczający powrót do domowych pieleszy. Wybieram się tam zawsze w pierwszej połowie maja, ale ten popaprany rok, wszystko wywrócił do góry nogami. Planowanie wyprawy, zacząłem od studiowania prognoz meteo i rozkładów jazdy. Wysłałem emalię, do Koleżanki mieszkającej pod Kuligowem, z zapytaniem, jak wygląda komunikacja. Czy została już przywrócona ?? Tak, jest jak dawniej. No to git. Na wszelki wypadek, wszedłem jeszcze na oficjalną stronę Urzędu Gminy w Dąbrówce, a ta potwierdziła rozkładami jazdy w PDF-ach, że wszystko jest cacy. Prognozy obiecywały całkiem niezły poniedziałek. Bezdeszczowy i nie za gorący. I tak o 6,30 spod Dw. Wileńskiego, ruszyłem na niezapomnianą i popieprzoną wyprawę. W Czarnowie byłem przed 8-mą i jak zawsze po wyjściu na przystanek, z dylematem-gdzie najpierw. Piękne miejsce z bardzo urozmaiconym środowiskiem: łąki, starorzecze, bagienka, kępy drzew, oraz kompleks działek rekreacyjnych. Raj dla ptaków śpiewających. Tradycyjnie, jak co roku, przywitał mnie duduś. Przeleciał niedaleko, jak by chciał się przywitać. Pacnął w trawę na łące-ze 25 metrów ode mnie. Zacząłem się skradać, ale bez przekonania. Nigdy dziada nie mogę dopaść, a on z trawy widzi mnie z daleka, a ja jego ni cholery. Podszedłem nawet dość blisko, ale koniec był tradycyjny. Połaziłem dookoła i sprawdziłem co słychać. Nad najbliższą chałupą zobaczyłem Kopciuszka. To jeden z tych gatunków, które są do poprawienia. Tu miałem pole do popisu. No ale pod Słońce. W czarnej rozpaczy, wpadłem przez otwarta bramę na podwórko, wrzasnąłem: Przepraszam bardzo, ja tylko dwa zdjęcia Kopciuszka. Puściłem szybką serię i zanim gospodyni wyszła z szoku, pięknie podziękowałem i pożyczyłem miłego dnia i znalazłem się z powrotem na publicznej drodze, bez wideł w zadku. Za to z najlepszymi, jak do tej pory, zdjęciami Kopciucha. Aby uspokoić walące serce i trzęsące się łapska, poczłapałem na starorzecze i klapnąłem na brzegu. Ale spokoju nie zaznałem. Na przeciw mnie, wyjątkowo blisko, polowała czapla. Czapli mam w bród, ale ta była bardzo blisko i wyglądała bajecznie, w promieniach porannego Słońca. No i tak zacząłem spokojnie i bez pospiechu, cykać fotę, za fotą. No i bezmyślnie popełniłem szkolny błąd. Gdy czapla poluje, przypomina posąg. Można więc obniżyć ISO i wydłużyć czas. Ale potem, gdy zaczyna się nagły atak, wszystko się dzieje tak błyskawicznie, że na długim czasie, zamiast obrazu ptaka, wychodzi rozmyta smuga. Szkoda. Pogadałem z wędkarzami o populacji miejscowych dudków, ale niestety bez konkretów. No, a potem na fantastyczne miejsce. Mały betonowy mostek, po obu stronach którego, są urocze bagienka i oczka wodne, a na nich jest zawsze cuś ciekawego. Choć by kolonia rybitwy czarnej. Spędziłem tu sporo czasu. Ale o tem potem. Zajrzałem jeszcze na działki, gdzie miałem niesamowita przygodę, ze zwykłymi gołębiami. No może nie z tymi najbardziej zwykłymi, ale zawsze gołąb, to gołąb. Na parapecie, na gałęzi, czy duszony w śmietanie. Nie wiadomo kiedy, zrobiło się koło 10-tej i było coraz goręcej. Potoczyłem się w stronę Stasiopola, zaglądając pod różne krzaczory. Coraz bardziej doskwiera mnie fakt, że posiadam wyjątkowo mizerna wiedzę, na temat innej ogromnej rodziny zwierząt-owadów. Więc gdy się robi pusto ornitologicznie, zaczynam myśleć o tej drugiej rodzinie, a szczególnie fascynują mnie pajory. Ta fascynacja, to jak u większości ludzi, mieszanina strachu, ciekawości i odrazy. Szczególnie jestem potrzebowski w temacie Tygrzyka Paskowanego. Czas powoli mija, a ja doczekałem się pierwszej z dwóch, najważniejszych przygód tego dnia. Dochodzę właśnie do małej kępy drzew, gdy dostrzegam, że na linii n.n ( niskiego napięcia ), tkwi jakiś przecinek. Na pewno dymówka. Idę dalej, ale kółka w głowie zaczynają już pracować na przyspieszonych obrotach i mielą temat. Zara zara, dymówka z boku jest czarna, a to to jest jasne i jak by dłuższe. Cofam się kawałek, do wycinki pod linią i kikuje przez lornetkę Patrzę i mało nie omdlałem. Niedaleko mnie, siedzi w pełnym Słońcu, dorodny D U D U Ś !!!. Zamarłem i gorączkowo kalkuluje co dalej. Powoli podnoszę aparat do góry i robię kilka zdjęć-dokumentacyjnych. Boję się ruszyć, bo zaraz będzie po ptokach. Wtedy mój model odwraca do tyłu głowę i zaczyna z wielkim skupieniem, cuś tam obserwować. I wtedy błysk geniusia. Pod drutami jest piasek, porośnięty rzadką trawą. Ostrożnie na paluszkach, robię po cicheńku, krok do przodu, potem drugi...i następne. W duchu się modlę-oby się tylko nie obrócił. Podszedłem naprawdę blisko, bliżej już nie było warto, z racji przerysowania perspektywy. Zacząłem robić zdjęcia. Robię i robię, a ten gamoń ciągle zapatrzony za siebie. Pewnie pilnował swojej starej. Co tu zrobić ? Kurtuazyjnie krząknąłem, a ten od razu myk i już go mam w całej okazałości. Aparat rozgrzał się do czerwoności. Co prawda dużo z tych zdjęć, było do luftu. Stałem na placku, rozgrzanego w Słońcu piasku i powietrze falowało, jak nad grilem. Ale niektóre były już całkiem, całkiem. A potem, cuś mnie ujadziło w kark. Odruchowo podskoczyłem....i po wszystkim. Roztrzęsiony, poczłapałem do przodu, aby na skraju zagajniczka, usiąść w cieniu i odpocząć. Rozłożyłem na trawie manele, gdy kątem oka zobaczyłem, że kilkanaście kroków dalej, na polnej ścieżce, mój kochanieńki, zażywa kąpieli piaskowej, a przy nim kręci się szanowna małżonka. Spokojnie i powolutku zrobiłem parę kroków do przodu i znowu migawka w ruch. Było ciężko. Że w cieniu, że wszędzie sterczały źdźbła trawy, więc trza było ostrzyć w manualu. A w ciemnicy i przy kiepskim wzroku, wychodzi to tragicznie. Potem zrobiło mi się wszystko jedno i zacząłem pchać się do przodu na chama, no i przedstawienie się skończyło. Ruszyłem w euforii przez Stasiopole. Z rozpędu, wytarmosiłem po drodze, znajomego psa. Pięknego i spokojnego Przyjaciela. Niestety, Przyjaciel w międzyczasie, przeniósł się do Krainy Wiecznych Łowów, a jego miejsce zajął następca. Tyż piękny, ale z przytułku i bardzo agresywny. Kocham wszystkie psy i inne Stworzenia. To też w mojej podświadomości istnieje cała mapa miejsc, które trzeba drapać i tarmosić, aby psiunio poczuł się szczęśliwy. Ot i miałem szczęście, że mapa była zaktualizowana. Pożegnałem zaskoczonego Właściciela i szczęśliwy, że jeszcze mam prawą rękę, podążyłem dalej, aby znaleźć okazje do jej używania. W Stasiopolu, spotkała mnie za to inna przykrość. Jest tam kilka gniazd bocianich. O tej porze roku, zawsze wyglądały z nich głowy małolatów. W tym roku, wszystkie gniazda są puste. Stercza z nich tylko kępy chwastów. I tak w końcu znalazłem się w Kuligowie, na winklu wału przeciwpowodziowego, gdzie miałem przed sobą cudny widok, Doliny Dolnego Bugu. Była 12,30. Do odjazdu autobusu zostały trzy godziny. Usiadłem w cieniu pod drzewem i poprosiłem Matkę Naturę, aby okazała się dla mnie łaskawa. Bo na razie wyglądało to tragicznie. Nie tylko nie było tu, niedawnego gościa- Warzęchy (!), ale praktycznie w ogóle nic nie było. Parę łabędzi, kilka krzyżówek, kilka śmieszek, jakieś rybitwy ( nie byle jakie z resztą), stada szpaków, bez Pasterza niestety, choć w Polsce jest ich ostatnio duży wysyp. No i tak se siadłem w spokoju i zacząłem się martwic jak wytrzymam. Morzył mnie ogromny śpik, a to była ostatnia rzecz na jaką mogłem se pozwolić. I taki zmulały, siedziałem nieruchomo, popatrując tępo przed siebie. Się okazało, że w tak pustym miejscu, gdy się czeka spokojnie i nieruchomo, to się w końcu do czegoś doczeka. Wyczaiłem, że te przelatujące od czasu, do czasu obok mnie, Rybitwy Rzeczne, wcale nie są rzecznymi. Potem nie widząc mnie, wylądowała mi pod nogami czapla. No i miałem całe przedstawienie, oglądając rodzinę łabędzi. Ależ się działo. Za tatusiem płynęły cztery śliczne łabądźki. Najmniejsze chiba jakie widziałem. Tata był poważny jak karawaniarz, a wokół niego, tańcowała w prysiódach mamuśka i wdzięczyła się do niego, jak jakaś stara pudernica. Cuś fantastycznego. Oglądałem je z wielką frajdą. I tak nie wiadomo kiedy, doczekałem się drugiej wielkiej przygody, tego dnia. Przed trzecią się spakowałem i cały obolały dowlokłem się do przystanku. Przerypałem równo 7 kilosów. Ale zara się rozłożę na miękkim fotelu i będzie jak w raju. Zbliża się 15,30, czyli czas odjazdu, gdy moja uwagę zwrócił fakt, że na przystanku jest dziwnie pusto. Dzwonie do Urzędu w Dąmbrówce i pytam co i jak. No przecież autobus z powodu zołzywirusa, kursuje tylko rano. Co znaczy, rano wirus nie urzęduje ?Ale przecież na waszej oficjalnej stronie, jest ten kurs jako aktualny. No to ja pana bardzo przepraszam. Będę uprzejmy i nie będę opisywał, jakie miałem propozycje, odnośnie jej przeprosin. Groza i bezradność, ścisnęła me sercu, na myśl o kimaniu na przystanku, w oczekiwaniu na poranny autobus. Ale zara się zmobilizowałem i kombinuję co dalej. Wdaje się w gadkę z Miejscowymi. Ktoś mi w końcu radzi. Niech pan idzie tam, na pocztę. Tam pracuje Pani Sołtys. Tylko ona może panu coś poradzić. Fantastyczna Kobitka. Energiczna i z głową na miejscu. I to bynajmniej nie pustą. Zaczęła się zmagać z Matuzalemem kompusterem i w końcu było wszystko jasne. Czarnów obsługuje inny przewoźnik- Stalko, solidna firma. o 17-tej wyjeżdża z Czarnowa ostatni autobus w stronę W-wy. O 17,13 będzie w Józefowie, a to jest 3,5 km od nas. To jest pana ostatnia szansa. No i dzięki Ci Dobra Kobieto. Wyszedłem przed pocztę i kalkuluję. Jest 16-ta, czyli 73 minuty na pokonanie 3,5 km. Ale ja jestem już padnięty. Na marginesie, lekarz chce mi koniecznie wymienić staw kolanowy i staw biodrowy, na takie nowsze modele-tytanowe. Mówiąc krótko, działam na etacie inwalidy. Ale, nagła cholera i adrenalina spowodowały, że 0 16,50 położyłem odwłok, na ławce przystanku w Józefowie. A wspomnę jeszcze, że wszyscy kierowcy po drodze, widząc mnie machającego ręką, omijali szerokim łukiem, jak zadżumionego. Chwała wszystkim Bogom, że rano zapakowałem w bagaże podwójną ilość wody i duży powerbank dla komóry, a ta chwilami, była rozgrzana do czerwoności. Zgrzany, spocony i zdyszany, siedzę na przystanku i zipię. No a potem, znowu mnie zaczyna telepać k....ca. Minęła 17,13 i nic, a na przystanku znowu pusto. Ufff, droga do raju, otworzyła się z opóźnieniem 2,5 minuty. Ciepłą rączką wybulam 7 zetów i rozkładam bolący odwłok na ławce. O rany, jakoś z tego wyszedłem . Ale, ale, a jak się cholera zepsuje i stanie po drodze ? Liczę minuty i patrzę, co by bliżej do Radzymina, a tam już czerwoniak.. Na 19-tą docieram do domu i jak wchodzę na podwórko, czuję się jak bym się bawił w berka z nosorożcem, albo i dwoma. Aby podratować kulejące zdrowie, kupuje jeszcze 4 piwa. Najpierw wanna, potem komputer i zgrywanie zdjęć. Piwo mnie znieczula i usypia. Śpię jak niewinne dziecię i rano wstaje o własnych siłach. Teraz, z upływem czasu, patrzę na to wszystko z innej perspektywy. To była fantastyczna przygoda. Taka, co się jej nie zapomina do końca życia. A M E N.
P T A S I E
MŁODE POKOLENIE WYLECIAŁO Z GNIAZD, WIĘC MOŻNA ZNOWU POMYŚLEĆ O AMORACH |
JASKÓŁKI DYMÓWKI-HIRUNDO RUSTICA |
A PO AMORACH, PRZYDA SIĘ NOWE GNIAZDO |
ARDEA CINEREA |
KOPCIUSZEK. GDY GO ZOBACZYŁEM PIERWSZY RAZ, MYŚLAŁEM, ŻE TO JAKIŚ NORMALNY, KOLOROWY PTAK, UMAZANY SADZANY |
PHOENICURUS OCHRUROS |
NA MAŁYM BAGIENKU, KŁĘBI SIĘ TŁUM CZARNYCH RYBITW. CO ONE TU ROBIĄ ?. ŻERUJĄ ? MŁODE SIĘ ZGROMADZIŁY ? GAPIŁEM SIĘ, TAK I GAPIŁEM, DO PEWNEGO MOMENTU... |
CHLIDONIAS NIGER |
COLUMBA PALUMBUS |
LUSCINIA LUSCINIA |
ON CI TO !!! UPUPA EPOPS |
JESZCZE JEDEN DRUCIARZ-SZCZYGIEŁ |
CARDUELIS CARDUELIS |
PRZECIĄGAWKA |
RYBITWA BIAŁOWĄSA-CHLIDONIAS HYBRIDA |
J.W |
J.W |
J.W |
UJRZAŁEM CIEŃ CZARNEGO ORŁA |
NO I CHLUP |
ZA BARDZO SIĘ WYCHYLIŁEM |
MERGUS MERGANSER SAMICA |
CYGNUS OLOR |
N I E P T A S I O
BYDLEŃ-GIEZ BYDLĘCY |
HYPODERMA BOVIS |
SALTICUS SCERMICUS |
SKAKUN ARLEKINOWY-OK.8 MM |
KLECANKA RDZAWOŻERNA-
|
POLISTES DOMINULA |
LARWA BIEDRONKI-OK.1 M. |
COCCINELLA SEPTEMPUNCTATA |
MANGORA ACALYPHA-OK. 5 MM PAJĄCZEK Z RODZINY KRZYŻAKOWATYCH NIE MA POLSKIEJ NAZWY |
ZASKOCZONY ŻE, W OGÓLE WIDAĆ COŚ NA ZDJĘCIU. WIDZI SIĘ TO, JAKO MIKROSKOPIJNE, JASKRAWOCZERWONE PUNKTY. PAJĘCZAK Z RODZINY ROZTOCZY.
|
TROMBITIUM HOLOSERICEUM
HHHHH
|
Super foty i piękny wpis, czytałam jednym tchem i czułam swoją obecność tam na tych pięknych terenach. Super przygoda zaliczona przeze mnie.
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo, za dobre słowo
OdpowiedzUsuń