Łączna liczba wyświetleń

środa, 18 kwietnia 2018

332.I ZNOWU ŁOWICKA, FULLWYPAS DWUDNIÓWKA

                       DOLINA SŁUDWII 2018.04.07.

            WELTSCHMERZ-nieznośny ból istnienia. To słowo zaczęło mi kołatać w łebie, gdy najbardziej nienawistny dźwięk tego świata, czyli turbo ryk budzika, wytrącił mnie z otchłani słodkiego niebytu. Za jakie cholerę, muszę się tak męczyć i zrywać w środku nocy, aby gnać gdzieś przed siebie z obłędem w oczach. Mógł bym przecie, obrócić się na drugi bok i oddać słodkim marzeniom sennym.
A zaczęło się całkiem niewinnie. Wróciłem do domu wieczorem, po piątkowym pelikanieniu, zmordowany jak pies. Zabawa robi się już nie na moje lata. Położyłem zadek na krzesło przed kompem i myślę se na głos: Chromolę, jutro wstaję o 12-tej i na krok, nie ruszam się z domu. Nic mnie z niego nie wyciągnie. Wyłączam komórę i nie ma mnie. I właśnie, gdy słodka świadomość tego co powiedziałem, docierała do mojej świadomości, rozległo się świergotanie komóry. Dzwonił dawno nie widziany Kolega Michał. Mówi co następuje:
 Moje samopoczucie sięga dna melancholii. Poprawi mi się, jak się pogapię na pajdziochy. No to będę pod twoim domem o 5-tej. Dobra ??? 
Jeszcze pyta !! Jak nie, jak tak !!!
No to cześć 
 I tak wygląda konkretna rozmowa.Zerwałem się sprzed kompustera jak młody bóg. Jak bym dostał solidny zastrzyk z adrenaliny. Całe szczęście, że z czasem wyrobiłem se odruch. Po wejściu do domu, jedną z pierwszych rzeczy jakie robię, to ładowanie akumulatorów fotoaparatu i kopiowanie kart pamięci, na zewnętrzne dyski. Sprzęt jest czyszczony i pakowany, gotowy do natychmiastowego użytku. W krótkim czasie, byłem więc gotowy. Została jeszcze formalność-proszek na sen. Bez niego podekscytowany, w ogóle bym nie zasnął.
 I tak znaleźliśmy się w punkcie wyjścia, czyli gramolenia się z koja. Nie lubię już pośpiechu. Wolę wstać sporo wcześniej i bez pospiechu pokręcić się po chałupie. Wypić kawę, poczytać świeże maile i tak dalej. To i dobrze, bo o 4,30 dzwoni Michał i mówi: 
Jak by co, to ja już stoję pod twoim domem. 
O, bardzo się cieszę. Za 3 minuty będę
 I tak zaczął się fantastyczny dzień z oczekującej mnie dwudniówki. Jechaliśmy spokojnie, nie chcąc być na miejscu, przed wschodem Słońca, a i tak byliśmy przed nim. Było już wystarczająco jasno, aby móc widzieć dobrze, co się wokół dzieje, aczkolwiek jeszcze za ciemno na zdjęcia. Ale już od pierwszej chwili, nie nudziliśmy się. Przed kościołem w Złakowie, szarogęsiło się kilka kuropatw. A szosa na wprost niego, oblegana była przez wielkie tłumy batalionów. Wśród nich kręciły się przepiękne rycyki, a zewsząd dochodziły głosy krwawodziobów. Trochę dalej od drogi, pływały sobie różne kaczusie. Ptasie życie towarzyskie, kwitło na cały zicher. Stanęliśmy sobie na poboczu drogi i po prostu, gapiliśmy się spokojnie na te wszystkie cudeńka. O tej porze było zupełnie cicho i spokojnie. Ptaki były już przy samej szosie. Sam mniód. A potem w tej doskonale pracującej machinie, coś zaczęło zgrzytać. Gdzieś  niedaleko, musiała być piekarnia. Zaczęły bowiem w te i nazad, zasuwać samochody dostawcze. Każdy taki, przelatujący na maksymalnym pędzie, wywiewał ptaki dalej od drogi. Ruszyliśmy powoli dalej. Wypatrywaliśmy właśnie, drącego się gdzieś po lewej krwawodzioba, gdy kątem oka, zobaczyliśmy coś ciemnego, mknącego błyskawicznie w naszą stronę, na kształt pociągu pospiesznego. Michał ostro zahamował, a wtedy, przed samą maska samochodu, w poprzek jezdni, przebiegło stado 21 dzików.
Niesamowity widok. Gdy po chwili opanował nas spokój, ruszyliśmy dalej. Jednak co chwile stawaliśmy. A to stado kuropatw, a to ganiające się zające, a to jakiś fajny drapolek. To nieprawdopodobne, jak w takich momentach, niesamowicie szybko ucieka czas. Na końcu deser, nasze kochane pajdziochy. Zawsze jest tak samo-będą, czy nie. Stoimy i się rozglądamy. Mamy pierwszą, za chwilę widzimy drugą. Nasze pragnienia spełniają się. Syci wrażeń, objeżdżamy następne miejscówki. Niestety, limit szczęścia na dzisiaj, wyczerpany. Ruszamy ostro do domu. O 11,30 jesteśmy w Warszawie.I tak się przeżywa przygody z Michałem, krótko i intensywnie


TAK WYGLĄDAŁ ŚWIAT, PO NASZYM PRZYBYCIU. NA FOCIE TEGO NIE WIDAĆ, ALE TRAWA BYŁA POKRYTA, GRUBAWO SZRONEM.

 

WSZĘDZIE BATALIONY


PHILOMACHUS PUGNAX


CZAJA--VANELLUS VANELLUS

BATON


PRZECHODZĄ SE SWOBODNIE Z JEDNEJ STRONY JEZDNI, NA DRUGĄ


KRÓLEWSKA PARA-LIMOSA LIMOSA



ANSER ANSER


ZAJĄC POD MIEDZĄ


ALE FART, TRAFIŁ NAM SIĘ JESZCZE CIRCUS CYANEUS.
MŁODOCIANY-IMM 

 






JAKIEŚ OPÓŹNIONE ZBOŻÓWKI


ZNOWU SĄ. CZŁOWIEK CIESZY SIĘ ZA KAŻDYM RAZEM


WŚCIEKŁY ZAJĄC, GANIA I ATAKUJE WRONY. PATRZYLIŚMY NA TO W ZDUMIENIU. POTEM ZASKOCZYLIŚMY. GDZIEŚ TAM MUSIAŁ BYĆ UKRYTY MAŁY ZAJĄCZEK, A WRONY PRZYLECIAŁY ZAPROSIĆ GO, NA UROCZYSTE ŚNIADANIE. NIESTETY, SŁOŃCE SIĘ JUŻ PODNIOSŁO I TERMIKA WALCZY Z JAKOŚCIĄ ZDJĘĆ.

 





TRAFILIŚMY NA FANTASTYCZNE MIEJSCE. PIĘKNA ŁĄCZKA, A NA NIEJ PEŁNO ZAJĘCY. SE SIEDZIAŁY, SIĘ BAWIŁY, SE KICAŁY TU I TAM

 


PRZYLECIAŁ MIEJSCOWY SZERYF. POBIEGAŁ LENIWIE TU I TAM, JAK BY CHCIAŁ ZAAKCENTOWAĆ, ŻE ZAPRACOWAŁ NA MICHĘ I WYNIÓSŁ SIĘ PO ANGIELSKU

 

ZAJCE WIEDZIAŁY, ŻE TO TYLKO TAK DLA PRZYZWOITOŚCI, WIĘC NAWET NIE RACZYŁY RUSZYĆ KOSMATYCH TYŁKÓW


DESER-ATHENE NOCTUS


TO NIE SOWIE G....., A WRĘCZ PRZECIWNIE-WYPLÓWKA




PERDIX PERDIX





DOLINA SŁUDWII I BZURY 2018.04.08.

     I znowu WELTSCHMERZ, jeszcze gorzej niż wczoraj. Z Kamilem jestem umówiony o 5,30.
Zawsze się cieszę, że nie lubi się spóźniać. Na miejscu pojawiamy się jednocześnie. Wskakuje do samochodu, ściskam prawice drivera i otwieram otwór gębowy.Praktycznie nie zamyka się już,aż do momentu dotarcia do celu. Przecie miałem mu po wczorajszym dniu, tyle do opowiedzenia.
Gdy  się już  znaleźliśmy na miejscu, Słońce było dosyć wysoko. Na szosie stało już kilka samochodów- z "konkurencją". Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, było znacznie mniej ptaków niż wczoraj. Kamil nasłuchawszy się moich opowieści, szykował się na bogato zastawiony stół. A tu pupa blada. Gorycz klęski, osłodził mu widok stada gęsi, wśród których wypatrzył  7 bernikli białolicych. Ale całe to bractwo, było względem nas, idealnie pod Słońce. Najbliższe półtorej godziny, zajęło nap podkradanie się do nich. Zostawiliśmy je, gdy zaczęły pokazywać wyraźny niepokój. Potem szybki objazd okolicznych miejsc, w poszukiwaniu jakiś cymesów. Ja ze szczególną uwagą, spoglądałem na niebo, wypatrując z utęsknieniem, jakiś drapoli. Wszak zaczęły się ich przeloty. Niestety, dzisiejsza niedziela nie obfitowała w ptaki. Koło 10-tej, znowu pojawiliśmy się na znanej wszystkim szosie. Była już zupełnie pusta. Nie było widać na niej, żadnych ptasiarzy. Ptaków z resztą też.  Pola po obu stronach drogi, były zupełnie puste. Wypatrzyliśmy tylko jedną parę, zamulanych rycyków. Stanęliśmy na ich wysokości i zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej. Były dosyć daleko i spały z głowami pod skrzydłami. Staliśmy i zastanawialiśmy się, co dalej robić z tak miło rozpoczętym dniem. Wtedy rycyki ocknęły się i zaczęły żerować, zbliżając się powoli do nas. Patrzyliśmy na nie z nadzieją, że może będziemy mieli życiową okazję. No i patrzcie Państwo, marzenie się spełniło. Zbliżyły się do nas, na około 6 metrów. Czuliśmy się jak nad morzem, które to miejsce słynie z możliwości focenia siewkowatych. Następna godzina minęła nie wiadomo kiedy, a ja już raczej, nie będę miał szansy zrobienia lepszych zdjęć rvcyków. No ale, wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Ruszamy dalej. Teraz na celowniku, dwa urocze stawiki, położone na rozległych łąkach. Totalna pustynia. Podobno, można tu nieraz zaskoczyć, coś wyjątkowego i cennego.
Dzisiaj czeka nad niespodzianka. Trafiamy na gody żaby moczarowej. To naprawdę fantastyczna okazja i nie marnujemy. Jesteśmy zaskoczeni. Te płochliwe żabcie, zupełnie na nas nie reagują
Żabska obcykane, kierujemy się na  stawy w Borowie. Kamil ma do nich ostatnio wielkie ciągoty, ja nie co mniej. Tradycyjnie wyskoczył na chwilę, zobaczyć co na wodzie. Ja przełaziłem przy parku, koło półtorej godziny. Ale nie żałuje tego. Mogłem podziwiać przepiękny, powietrzny balet, błotniaków stawowych. Po kilku latach uganiania się za ptakami, wydaje mi się, że moją ukochaną rodziną ptaków, to są drapieżniki. Zawsze na widok jednego z nich, ogarnia mnie szalone podniecenie i z mety chwytam za aparaturę. Czas mija. Wraca Kamil i jest zawiedziony. Oczekiwał po dzisiejszym dniu czegoś więcej. Ja też. Co robić dalej. Jest jeszcze w miarę wcześnie, a my mamy dzisiaj dużo czasu. Kamil za wszelka cenę, chce dzisiaj zobaczyć coś fajnego. Dlatego przychodzi mu do głowy pomysł, aby zobaczyć miejsce, gdzie jeszcze nie byliśmy. Stawy rybne w Piątku. Słyszał na ich temat dużo, często sprzecznych informacji. No i teraz doszedł do wniosku, że najwyższy czas to sprawdzić. Ruszamy ciężko i boleściwie. Zrobiło się niemiło. Zmęczenie daje powoli znać o sobie, szczególnie mnie. Równocześnie w samochodzie robi się po prostu, cholernie gorąco. Dyszymy z gorąca i zrzucamy z grzbietu wszystkie ciepłe ciuchy. Takie nagłe przejście od zimy, do środka lata, działa na człowieka morderczo. Wypijamy ostatnie krople wody, jakie tylko znajdziemy w samochodzie i rozglądamy się za następnymi.Znajdziemy je w Piątku. Czeka nas również, zupełne rozczarowanie. Stawy są na terenie zabudowanym i wyglądają całkowicie nieciekawe.. I co teraz ? Ano teraz, przypomina się Kamilowi, że słyszał równie ciekawe opowieści o ujściu Bzury do Wisły. Zrezygnowany ładuję się samochodu. Jest mi już wszystko jedno. Ujścia dopadamy tuż przed zachodem Słońca. Okolica ładna, ale chiba nie tego szukaliśmy. Wszędzie tłumy ludzi, wędkarzy, rowerzystów, dzieci, piesków i teściowych. Chwatit, dosyć tego dobrego. Kamil wyskakuje na 5 minut, przegląda kilkaset metrów i wraca. Teraz już tylko do domu.
Jestem w nim przed ósmą i tradycyjnie już, przysięgam se, że przez kilka najbliższych dni, żadna siła nie ruszy mnie z niego. Będę siedział i znęcał się nad 1600, przywiezionymi z wyprawy, negatywami RAW.


GĘSIUCHNY I BERNISIE BIAŁOLICE




OPRÓCZ GĘSI, JEST NA CZYM ZAWIESIĆ OKO




JAK KTOŚ WIE, CZEMU MAJĄ BIAŁE TYŁKI, NIECH PODNIESIE RĘKĘ.
NIE WIDZĘ, WIĘC TŁUMACZĘ--SARNY CHODZĄ NOCĄ PO ZAROŚLACH. GDY IDĄ SZEREGIEM, KIERUJĄ SIĘ WIDOKIEM, DOBRZE WIDOCZNEJ  BIAŁEJ PLAMY NA ZADKU PRZEWODNIKA.


KONKURENCJA-WYPATRZYŁEM DWIE PSIAPSIUŁY. HANIĘ NA PRAWEJ FLANCE I ELIZKĘ NA LEWEJ.


SKOWRONKÓW W TYM ROKU, JAK BY MNIEJ


TAKIE LATAJĄCE ŻURKI, TO SZTUKI "BEZPRODUKTYWNE". NORMALNE SIEDZĄ CICHO W CHASZCZORACH, PRZY GNIEŹDZIE


MISS KONKURSU NA BRZYDALE-
MILIARA CALANDRA


J.W


PERDIX PERDIX



KORKI W GODÓWKACH


BŁOTNIAK STAWOWY
CIRCUS AEROGINOSUS- IMM


J.W


J.W


LIMOSA LIMOSA-SAMIEC






CIEKAWKA-"WŁĄCZYŁ" TRZECIĄ POWIEKĘ, ABY PRZY DRAPANIU, NIE SKALECZYĆ OKA



PCHLARZ JEDEN




LIMOSA LIMOSA-SAMICA


PRZEUROCZE ZAD.............


ŻABIA ZUPA


RANA ARVALIS








TU JUŻ CHIBA, REANIMACJA NIE POMOŻE




PRZY OKAZJI, O MAŁO ICH NIE ROZDEPTAŁEM-

GRZEBIUSZKA ZIEMNA, CZYLI HUCZEK-PELOBATES FUSCUS


PIERWSZY W TYM ROKU KUKCZYK-

SERINUS SERINUS


Z MAMĄ NAJLEPIEJ


BIELIK STAWOWY-HALIAEETUS AEROGINOSUS
UTRAPIENIE HODOWCÓW RYB


DAVID I GOLIATH. TEN BOHATERSKI MALUCH DZIELNIE WALCZY Z ZAGROŻENIEM


BŁOTNIAK STAWOWY-SAMIEC
CIRCUS AEROGINOSUS




ZBOŻÓWKI I BAIŁOCZELNE


J.W


UJŚCIE BZURY










































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz