Łączna liczba wyświetleń

sobota, 18 marca 2017

287.CUDOWNIE,ALE GORZKO I BOLEŚNIE

      DOLINY SŁUDWI I BZURY 2017.03.14.

        Mistrz Łukasz wybrał się w sobotę za Łowicz.Wieści jakie stamtąd przywiózł spowodowały,że Kamil w jednej chwili był gotów wszystko rzucić i natychmiast tam lecieć,choć by i na piechotę.Miał zaległe godziny do odebrania,więc natychmiast wziął wolne i we wtorek ruszyliśmy do Edenu.W samochodzie gwar jak  cholera i do tego ciasno.Jechała doborowa ekipa.Pięciu chłopa,prawdziwi profesjonaliści.Byłem w siódmym niebie,że udało mi się załapać z takimi Orłami.Ich obecność to gwarancja murowanych sukcesów.Pierwszy raz chiba nie żałowałem,że nie jestem ździebełkiem."Za karę",jako wielkogabarytowy,zająłem miejsce obok kierowcy i cała drogę strzygłem uszami,wysłuchując tych mądrości,dobiegających z tylnej kanapy.
Jak już nieraz to podkreślałem,nawet gdy niewiele zobaczę,to i tak jestem wygrany,bo ogromnie dużo korzystam,czerpiąc całymi garściami z wiedzy i doświadczenia Orłów.Zgodnie z rasami Hitchcocka,zaczęliśmy od razu od trzęsienia ziemi.Tradycyjnie stanęliśmy zaraz za mostkiem obok Złakowa. Przed nami ogromny obszar łąk zalanych wodą.I faktycznie,gdy byłem tu tydzień temu,było jej sporo mniej.Teraz podchodziła do powierzchni szosy.Wszędzie pływały gęsi,gęsi i gęsi,oraz tłumy kaczek.Te ostatnie trzymały się na dalszym dystansie.Była to uczta dostępna tylko dla lunetowców.Z tego wodnego bezmiaru,wynurzały się małe spłachetki lądu.I właśnie na jednej z takich wysepek,Łukasz wypatrzył cuś,co mogło być młodą gęsią małą.Zaczęły się gorączkowe dyskusje.Padały argumenty za i przeciw.Dwaj najwięksi znawcy-Łukasz i Krzysio M,byli niesamowicie zaaferowani,ale sprawa nie posuwała się do przodu.Ustalili w końcu,że mam ptice dokładnie obfocić,a potem w domu,w komfortowych warunkach,zadecyduje się,co się nam przytrafiło.Wybiegając w przyszłość,nie miałem szczęścia.To była zwykła białobezczelna.
Ruszamy dalej.Szkoda,że nie mogę robić zdjęć dźwiękowych.W samochodzie gwar,jak w autobusie wycieczkowym.Odreagowujemy emocje.Jednocześnie wzrasta mocno poziom adrenaliny,bo niedaleko przejeżdżającego samochodu, brodzi stadko dorodnych bevików.Chwila dalej,wśród białolicych,szwęda się stadko bernikli białolicych.Nie wiadomo gdzie kierować głowę i na co patrzyć,a co dopiero fotografować.Jestem w siódmym niebie.Aparat rozgrzał się prawie do czerwoności,gdy nagle trzask prask i po raju.W momencie najwyższych emocji,psuje mi się aparat.Przestaje działać autofokus.Przez jakiś czas,w ogóle nie jestem w stanie,zrobić jakiego kolwiek zdjęcia.Potem próbuje ustawiać ostrość ręcznie.Bardzo wolne i niepewne.A i tak autofokus,szarpie się ze mną,uciekając na najmniejszą odległość.Totalny horror.Dookoła dzieją się niesamowite rzeczy,a ja jestem uziemiony.Mimo to,walczę cały czas z aparatem,mając nadzieję,że wyjdzie chociaż część zdjęć.
Do tego los,zechciał mi przypomnieć,że nieszczęścia chodzą parami.Jest błękitne,czyste niebo,a na nim cudowne Słońce w pełni.Cały świat,wygląda w promieniach takiego Słoneczka,po prostu cudownie........i drżąco.
Tam gdzie pola i łąki,nie są przykryte warstwą wody,ziemia szybko się nagrzewa.Efektem tego,są silne ruchy,nagrzanego od niej powietrza.W okularach lunet i lornet,obraz drży,faluje i się rozmazuje.Pupa blada.Mogę tylko,wytrzeszczać  gały i całym sobą chłonąć widoki,aby mocno utrwalić je w pamięci.90 % zrobionych dzisiaj zdjęć,po powrocie do domu idzie do kosza.Wrażeń do zapamiętania jest bezmiar.Zjeżdżamy ogromny obszar i wszędzie widzimy tysiące gęsi i siewek złotych.Pojawiają się pierwsze krwawodzioby,widzimy pierwszego bociana,a nad stawami hodowlanymi, pierwszy błotniak stawowy.Jako  że szybko oblecieliśmy dolinę Słudwi,droga szybko poprowadziła nas nad lokalne kompleksy stawów hodowlanych. Wszędzie widać,że to nie przelewki i wiosna wpycha się do nas na siłę i chwała jej za to.

Walewice:tutejsze stawy są dopiero napełniane wodą,ale jest tu już pełno przeróżnych kaczek i łabędzi,szczególnie bevików.

 Borów:niezmierzone tłumy gęsi i kaczek,ale niestety daleko.Raj dla luneciarzy.

Psary;pełno kaczek i łabędzi.Tutaj mam pod nosem piękne cymesy,czyli ohary.
Obcykuję je jak szalony,mając nadzieję,że coś z tych zdjęć wyjdzie.Przelatuje nad nami pierwszy błotniak stawowy.To jest fantastyczne miejsce i można tylko w nim spędzić pół dnia.Ale my spłoszeni,przelatujemy tu biegusiem.Aby się tu szwędać,potrzebne jest zezwolenie od właściciela stawów.Za to biega tu rączo facio z bloczkiem mandatów i uszczęśliwia nimi na siłę,myszkujących tutaj.Ciekawe było by wiedzieć,na jakiej podstawie prawnej.

Okręt:tutaj przelatujemy jak pogotowie ratunkowe.Kamil spostrzegł,że zrobiło się już późno i jest najwyższy czas wracać.Nie ma jednak czego żałować.Jest tu całkiem pusto




JESZCZE NIGDY NA JEDNYM OBSZARZE,NIE WIDZIAŁEM TYLU BIAŁOBEZCZELNYCH

ANSER ALBIFRONS

J.W

J.W

J.W

J.W

TE WYRODKI TO BRANTA LEUCOPSIS

J.W

J.W

J.W

J.W


MIEŁEM POD NOSEM SETKI SIEWEK ZŁOTYCH I NIE ZROBIŁEM,ANI JEDNEGO PRZYZWOITEGO ZSJĘCIA

WYGLĄDAJĄ JAK PRZECHYLONE WIATREM ŻAGLÓWKI

CYGNUS BEWICKII

PIERWSZY W TYM ROKU

CIRCUS AERUGONOSUS-TEŻ PIERWSZY W TYM ROKU

GDY WSZYSTKIE PTAKI NAGLE I BEZ POWODU ZRYWAJĄ SIĘ DO GÓRY,TO TRZA SZYBCIUTKO ZADRZEĆ  GŁOWĘ I SZYBKO SPRAWDZIĆ NIEBO.NA PEWNO ZOBACZYCIE TEGO GOŚCIA-HALIAEETUS ALBICILLA

PARA OHARÓW-TADORNA TADORNA

J.W

J.W

J.W

J.W

         Gdy  ruszaliśmy z Warszawy,nie grzeszyłem entuzjazmem.Znowu gęsi.
No i ileż to można gapić się na nie bez przerwy.Ale gdy znalazłem się już na miejscu,krew w człowieku,zaczęła buszować jak szampanskoje.Błyskawicznie udziela się człekowi niesamowitość miejsca i faktycznie można się tu zapatrzyć na śmierć.A do tego,miejsce to jest przepiękne również bez ptaków.
Nie ma takiego drugiego miejsca,gdzie wracał bym z taką radością i chęcią. Najchętniej wynalazł bym tu jaka kwaterę prywatną i przesiadywał całymi dniami.
A oto raport naszego Mistrza Sprawozdawcy:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz