Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 1 maja 2016

239.SZAFIREK

PRADOLINA WARSZAWSKO-BERLIŃSKA   

                                        2016.04.21.
                Kiedy we wtorek siedziałem nad stawem Puchalskim i raźnie dzwoniłem zębami,do wtóru poświstom lodowatego wiatru,odezwała się komóra.Jedziemy jutro do Psarów,na podróżniczka i na szablodzioby.Jedziesz z nami ?Od razu zapomniałem,co se obiecałem w sobotę,że nieprędko wybiorę się za Łowicz.Jak nie,jak tak !!!
No i dzisiaj niezbyt rano,bo po ósmej,ruszyłem znaną mi już na pamięć trasą,prosto na zachód.Na przednich siedzeniach,siedziało dwóch zawołanych ornitologów:Kamil i Janusz,a za oknem fantastyczne,błękitne niebo. Wspaniała wróżba,na nadchodzący dzień.Nie rozmienialiśmy się na drobne i od razu podjechaliśmy pod kompleks stawów.Tym razem wchodziłem tu od innej strony i dlatego nie za bardzo orientowałem się gdzie jestem.Za to mogłem zobaczyć,jak wielki teren zajmują te stawy.Na razie większość z nich była spuszczona i bez ptasia.Kamil wykazując prawdziwie naukowe podejście,zadecydował-wy idziecie do podróżniczka,a ja biorę notes i lunetę i zaczynam prowadzić "księgowość"czyli co i ile czego jest.Spotkamy się przy dużym stawie.Zostaliśmy we dwóch.Spokojniuśko poszliśmy zarośniętą groblą,na miejsce gdzie miał urzędować nasz szafirowy skarb.Ustawiliśmy się w niczym nie wyróżniającym miejscu,stanęliśmy nieruchomo i czekaliśmy na głównego aktora.Po 5 minutach czekania ,zaczęło mnie ogarniać zwątpienie, a gardło zaczęło mnie ściskać poczucie kolejnej klęski.Po następnych 5 minutach,zaczęło mnie ogarniać zwątpienie i zacząłem bezmyślnie gapić się dookoła.Nagle Kumpel trącił mnie łokciem i cicho szepnął-JEST.Gdzie? A tam !!Spojrzałem we wskazanym kierunku i początkowo nic nie mogłem dostrzec.Potem wśród trzcin,zaczęła majaczyć jaskrawo niebieska plamka.Jest to wyjątkowo jaskrawy kolor.Taki fluorescencyjny.Ptaka jeszcze nie widać,a ta plama świeci  z daleka.Powoli dotarł do przerwy w trzcinach i pokazał się nam w pełnej okazałości.Braw nie biliśmy,ale chyba tylko dlatego,że staliśmy jak skamieniali,z szeroko rozwartymi jałopami i niemym (!!)zachwycie. Chłonęliśmy oczami,ten prawdziwy skarb natury.Zapewniam,że tej chwili nie zapomnę już do końca żywota,czyli raczej niezbyt długo.A potem zaczęły terkotać migawki obydwóch,czyli trzech aparatów(jeden robił za kamerę).
A ten Adonis,niczym się nie krępował.Zachowywał się jak prawdziwy mistrz sceny.Pokazywał się,ze wszystkich stron,okręcał się,kłaniał i podskakiwał.Do tego,prawie cały czas nie przestawał wygwizdywać swojej piosenki.To chyba było najpiękniejsze przedstawienie,jakie widziałem w życiu.Toteż gorzkim zgrzytem odezwał się sygnał komóry.Kolega zaczął nas opieprzać,bo za godzinę mieliśmy być na umówionym miejscu,a ślad po nas zaginął. Faktycznie, godzina przeleciała nie wiadomo kiedy.Z żalem opuszczaliśmy miejsce tryumfu,małego solisty.
Na dużym stawie,czekało nas wielkie stado bewików.Na środku wśród nich,na jakiejś płyciźnie,stały nasze następne rarytasy.Trzy szablodzioby.Sukces,ale co najwyżej połowiczny.Stały i jak to określił Janusz-muliły się.Czyli po protu kimały.Fatalnie,staliśmy tam z pół godziny,a one nawet nie drgnęły.Były przy tym,co najmniej ze 250 metrów od nas.Co robić dalej ??Czas mija,a my musimy w niedługim czasie,objechać pozostałe stawy.Los podjął za nas decyzję.Nie wiadomo skąd otoczyło nas nagle stadko cudownych,wąsatych, żółtych kluseczek.Znajomy,wypatrywany do bólu głos.Wąsatki.Kolejny raz,to one mnie znalazły,wtedy kiedy uważały\,że nadszedł mój czas,abym się nimi znowu zachwycił.Zaczęliśmy iść za nimi,jak szczury,za fujarą.One też się zupełnie nami nie interesowały.Mieliśmy je na wyciągnięcie ręki.Trochę ta ręka była by długa,ale bez przesadyzmu.Miałem je jak chciałem.Jak by co,gdyby cała reszta nie wypaliła,to tylko dla nich samych warto było tu przyjechać,a mnie kończyła się już pierwsza karta -32 Gb.Kiedy się ocknęliśmy,byliśmy dużo bliżej auteczka.Zapakowaliśmy się do niego i w dalszą podróż.Co tu dużo klechdać.Kto nie był na tych stawach,to mogę mu tak do rana ględzić,a i tak nie będzie kumaty.Są to miejsca,gdzie tętni bogate ptasie życie,nie tylko z resztą ptasie.Problem jest następujący.Te wszystkie rarytasy są bardzo czujne i znajdują się na odległościach ornitologicznych,a nie fotograficznych. Znakiem tego,ogląda się je w okularze lunety,a nie w wizjerze fotoaparatu.Można i przez niego,ale widzi się tylko zwykłe kropy.Od czasu do czasu,wyjdzie się nagle na cuś zza trzcin,albo coś wypadnie na człowieka.Dlatego trza bez przerwy,trzymać palec na spuście.Dwa ,trzy strzały i już cicho i pusto.Z takich momentów,jak z paciorków nizanych na nić,tworzy się barwną historię wspomnień,ewentualnie też jakiegoś bloga.
Zrobiło się już puźno.Gruby notes Kol.Kamila,był już zapełniony drobnym pismem i kolumnami cyfr.A i prawe oko było mocne zaczerwienione i zamglone od ciągłego kikowania w okular.
Pora wracać.Co  żal opuszczać takie cudowne miejsca.Driver popatrzył na zegarek i zaczął kalkulować-do domu nie zdąży na umówioną godzinę,więc opierdziel już jest, jak w banku,więc nie ma pośpiechu.Pada pytanie:Jedziemy nad  Słudwię polować na błotniaki łąkowe i może nawet trafi się jaka zabłąkana pójdźka,albo jedziemy na Psary z nadzieją,że te ślimoki ruszyły się w końcu.Nieśmiało zabrałem głos.Błotniaka to możemy tu zobaczyć przy następnych odwiedzinach.Szablozębych być może,więcej już nie.I tak znowu znaleźliśmy się w Psarach nad dużym stawem.Te mulice,dalej jak kołki tkwiły nieruchomo na tych samych miejscach.Staliśmy i przeżuwaliśmy z krzywym uśmiechem coś,co poetycko nazywa się goryczą klęski.Pakujemy się i odwracamy w stronę samochodu.Jeszcze raz odwracam się i zerkam na nie przez ramię.Nieprawdopodobne.W tym momencie,zrywają się nagle w powietrze.Robią honorową rundę nad stawem i odlatują w kierunku Walewic,czyli tam skąd właśnie przyjechaliśmy.I ta jedna minuta,stała się przyprawą dla przeżyć całego dnia.Udało się zrobić tym ptakom,całkiem czytelne zdjęcia.Przeżyłem niesamowity dzień.Poznałem dwa nowe ,bardzo atrakcyjne gatunki ptaków.Cały dzień pozostanie w pamięci jako ciąg niesamowitych przeżyć i to do tego wspaniałych.
MAKOLĄGWA JEDNA-CARDUELIS  CANNABINA

GRUS GRUS

JEGO JAŚNIE WYSOKOŚĆ:PODRÓŻNICZEK-LUSCINIA SVECICA

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

NA KTÓREŚ Z GROBLI,ZOBACZYLIŚMY PRZYCUPNIĘTĄ SARNĘ

PRZYGLĄDAŁ SIĘ JEJ RUDY CWAJNOS.KALKULOWAŁ ZAPEWNE,JAK BY TU CHYCIĆ,ZA PIERWSZĄ KRZYŻOWĄ



WĄSATE BESTYJKI-PANURUS BIARMICUS

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

DUŻY STAW W PSARACH

ŁABĘDZIE CZARNODZIOBE-CYGNUS BEWICKII

WALEWICE,CZAPLE BIAŁE I BĘDZIE NIEME

ŁĘCZAKI-TRINGA GLAREOLA

BATALIONY-PHILOMACHUS PUGNAX

J.W

J.W

NIEME SĄ JUŻ TEMATEM BANALNYM.MIJAM JE ZAWSZE SPOKOJNIE.ALE KIEDY MIJA CZŁOWIEKA ICH STADO,Z SZUMEM,HUKIEM I TĘTENTEM,JAKO STAROŻYTNA HUSARIA,APARAT SAM PODSKAKUJE DO OKA.
A HAŁASUJĄ TAK,BO SĄ,JAK SAMA NAZWA WSKAZUJE-NIEME

PONOWNIE BATONY

TO JEST KULCZYK-SERINUS SERINUS.
JEDEN Z TYCH PTAKÓW,ZA KTÓRYMI CHODZĘ BEZ KOŃCA I MODLĘ SIĘ O TO,ABY GO W KOŃCU SPOTKAĆ.DO SPOTKAŃ MOŻE TEZ I NIE DOCHODZIć DLATEGO,ŻE MA ŚPIEW O WYSOKICH TONACH,KTÓRE JA JUŻ PRZESTAJĘ SŁYSZEĆ.GDY KUMPLE W BOROWCU POSZLI NAD STAW,JA ZOSTAŁEM W SAMOCHODZIE,TROCHĘ ODPOCZĄĆ..BYŁA WOKÓŁ ABSOLUTNA CISZA,WIĘC USŁYSZAŁEM GO BEZ SPECJALNEGO WYSIŁKU.ŚPIEWAŁ TUŻ NAD SAMOCHODEM.I ZAPEWNIAM WAS,ŻE NIE USZŁO MU TO NA SUCHO

J.W

J.W

"DUECIK"

J.W

J.W

JOJOS,HAJSTRA,CZARNY BOCIEK-CICONIA NIGRA

SZABLODZIOBY,OBOK LEWEGO ŁABĘDZIA-RANO

PO POŁUDNIU,TERAZ CENTRALNIE

RUSZYŁY

SZABLODZIOBY-RECURVIROSTRA AVOSETTA

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W

SZANOWNI I DOSTOJNI MISTRZOWIE-KAMIL I JANUSZ.
JAK CZŁOWIEK STOI OBOK I NAWET  NIC NIE WIDZI,TO SŁUCHAJĄC ICH MĄDREJ WYMIANY UWAG,MOŻE SIĘ OGROMNIE WIELE NAUCZYĆ.DLATEGO TAK BARDZO LUBIĘ TOWARZYSZYĆ TAKIM PROFESJONALISTOM.
(mam nadzieję,że oliwa zbyt mocno nie kapie)

WASZ USŁUŻNY DONOSICIEL

1 komentarz:

  1. Wspaniała wycieczka, gratuluję udanej obserwacji podróżniczka i szablodziobów! Tego pierwszego jeszcze nie udało mi się uchwycić.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń