KARCZEW+ KORYTNICA 2025.01.12.
Dzięki kochanej Matce Naturze i wspaniałym Przyjaciołom, mój ostatni blog, stał się przedostatnim i niespodziewanie mogę powrócić, na to Szacowne Forum.
Zacznę jednak Ab ovo. Na początku zeszłego tygodnia, gruchnęła wieść, że pod Warszawą pokazał się Nur Białodzioby. Wiadomość przyjąłem z niejaką goryczą. Kiedyś bym tam od razu poleciał, a ten nur jest jedynym, jaki mi brakuje do kompletu nurów odwiedzających Polskę. Myślałem, że będę musiał obejść się smakiem, aż tu nagle dzwoni Kolega Kamil i proponuje mi wypad, na wyżej wspomnianego. I wyszło na to, że ten nur, jest nadzwyczajnym prezentem dla mnie od Matki Natury. Kochanieńki, pojawił się w miejscu letniej przeprawy promowej, między Karczewiem, a Gassami. Z obu brzegów, wystaja betonowe przyczółki, do których cumuje prom. Wisła jest w tym miejscu wąska i zapewne głęboka. Ptak pływa od jednego przyczólka do drugiego, sprawiedliwie obdarzając swoimi wdziękami, tłumy wielbicieli, gromadzących się po obu stronach rzeki.. Dojazd jest tam łatwy i można tam dojechać samochodem, do samego końca betonki. Tak jak by to wszystko, stało się specjanie dla mnie. Więc jak dostałem taką wspaniałem propozycję, to nie było trza, powtarzać mi tego dwa razy.
Ruszyliśmy w niedzielę, bladym świtem i na miejscu byliśmy na godzinę 8-mą. Po drodze trząsłem się z emocji, bo całe poprzednie popołudnie i noc padał śnieg i oczami wyobraźni, widziałem droge dojazdową, tonącą w zaspach, i mną czekającym w samochodzie, gdzieś w lesie, na powrót Kumpli. Ale nic to, wjechaliśmy bez problemu, na sam czubek główki. Jak na razie warunki były niezłe. Światło nienajgorsze, a wokół kręciło się tylko koło 5 Człowieków. Nur wyskakiwał z pod wody, prawie przy samej betonce. Kumple od razu polecieli na dól, na sam brzeg, a ja jak jakiś basza, rozsiadłem się wygodnie na tylnej kanapie i przez oba lufiki, fociłem na lewo i prawo, do woli. Niestety tak dobrze nie było długo. Warunki szybko się popsuły. Zaczął padać śnieg, momentami dosyć gęśty. A na przyczółku promowym, zaczął się z minuty na minutę powiększać tłum Podziwiaczy. Wkrótce otaczał mnie tłum ludzi, a nas główce stało już kilkanaście samochodów. Płonęły ogniska i panował gwar jak na jarmorku. Nur, też juz tak chętnie, nie podpływał do samego brzegu. Przestało być wspaniale i koło godz. 9,30, uznaliśmy, że trza na maszt wciągnąć żagle i spływać dalej w nieznane. Trzeba jednak przyznać, że takie spotklania, mają nieodparty urok. Spotyka się mnóstwo kolegów, nieraz dawno nie widywanych. Człowieka otacza niepowtarzalna atmosfera, przyjaźńi i życzliwość, wspólna pasja. To właśnie to cuś, czego się potem już nie zapomina i za czym się tęskni.
Tak więc ruszyliśmy na Korytnicę, pobuszować po polach i poszukać zimowych wróblaków. Za oknem świat wyglądał raczej kiepsko. Ciemno i gęsty śnieg. Na miejscu byliśmy tak przed 11-tą i jak na razie nie wyglądało to obiecująco. Ciemno, śnieg i mgła. Drapole są, ale wszystkie niezbyt blisko i skulone, posiedujące na drzewach i krzaczorach. Żadnych pięknie szybujących, w promieniach Śłońca. Niestety, ale ja właśnie, zawsze jestem najbardziej spragniony tego widoku. Na samym początku, widzimy na drodze przed nami, czarną plamę. Gdy podsjeżdżamy bliżej, okazuje się, że to odpoczywające stado wróblaków. Tak na oko, około 300 makolągw i kilkanaście rzepołuchów. Potem przytrafiło się jeszcze, równie pokaźne stado kwiczołów i potem otaczał nas już ciemny smutek. Ptasiory, o tej porze dnia, najedzone, siedziały gdzieś zaształowane w chabaziach. Z wielką przyjemnością, miałem przyjemność podziwiać, kilka stadek kuropatw. Na leżącycm wszędzie, białym puchu, były doskonale widoczne. Potem po dłuższym okresie sennego spokoju, ostro nam podskoczyło ciśnienie. Na polu, stało kilka gospodarczych szop. Wokół nich i na nich, setki sierpówek i mazurków. Pod daszkiem przycupnął, przepiękny krogulec-samica. Drapek wypadał od czasu do czasu i rzucał się na pobliskie ptaszory. Sierpówki były całkiem obojętne, ale mazurki, długo spokojnie nie posiedziały. Spędiliśmy tam sporo czasu. A mnie znowu los potraktował łaskawie. Siedziałem akurat przy oknie z najlepszym widokiem. Oparłem aparaturę o kant okna i spokojnie korzystałem z okazji. Trafił się nam jeszcze, bardzo interesujacy Srokosz, upolował właśnie mychę i wszystko wskazywało na to, że to może być HOMEYERI, ale skubany, jak zobaczył, że na niego kikujemy, zapadł w zielsku i nie dał się dobrze obejrzeć.
Minęła 13-ta. Śnieg przestał padać i zrobiło się znośne światło. Krajobraz pokryty świeżym śniegiem, pokazał swoje uroki. Ale nieszczęsliwie, okazało się, że zapomniałem wziąść z domu, krótkoogniskowy obiektyw. Nie mogę więc podzieliś się wspomnieniami wspaniałych uroków, otaczającego nas piękna i nastroju. Mija godz. 15-ta. Nic już nie wyciśniemy z tego miejsca. Żegnamy się znim i kierujemy się w stronę domu.
Jak dla mnie, był to wspaniały i niezapomniany dzień. Pofociłem piękne ptaki, zaliczyłem nowy gatunek, odetchnąłem pełną piersią, szerokimi przestrzeniami i nieograniczoną wolnością. Dla mnie to jak by czas odwiedzin w Raju. Mogłem też podać rękę, dawno nie widzianym Kolegów i poznać nowych. Będę tęsknił, za taką następną okazją. No i ogromne podziękawania dla Kolegów, którzy umożliwili mi te przeżycia i wytrzymali ze mna calutki dzionek
GAVIA ADAMSII-- Nur Białoszyi |
J.W.
J.W.
J.W.
J.W.
J.W.
Trafił się i boberek. Zdaje się, że jest teraz pora, gdzie dorosłe młode, opuszczają rodzinne pielesze i szukają miejsca do osiedlenia się
Niektórzy Koledzy, podziwiają Nura, w nabożnym szacunku- na kolanach.
W pewnym momencie z rana, zaczęły przylatywać z noclegowisk kormorany. Normalnie zrobiło się czarno.