PULWY 2018.06.10.
Po obrączkowaniu, wróciłem do domu mile zmęczony, z perspektywą (tym razem miłą) przesiedzenia niedzieli w domu. Wieczorem dzwoni podniecony Michał i nawija: Wiesz, przejeżdżałem koło Decathlonu. Wpadłem tam na chwile i kupiłem bajerowską, składaną czatownię. No i teraz ciągnie mnie jak cholera, jechać gdzieś i ją wypróbować. Jak tylko to powiedział, ja też poczułem ogromny ciąg.
-To gdzie ?
-No i właśnie nie wiem. W Złakowie, byliśmy tydzień temu i nie mam ochoty tam jechać, na Pulwach byliśmy trzy dni temu i miło ich nie wspominam. Wymyśl coś.
-Może Rezerwat Stawinoga ?
-Fajnie, dawno tam nie byliśmy.
No i fajnie, ale cuś mnie podkusiło i zadzwoniłem go Mistrza Łukasza i zapytałem Go o zdanie.
-No i po co chcecie tam jechać. Teraz jest tam totalna pustynia. Jak lubicie tak rano wstawać, to jedźcie na Pulwy. Macie tam ogromne szanse na derkacza, a może się trafić też i przepiórka.
Przekazałem opinię Michałowi, zgodził się nią bez dyskusji, no więc klama zapadła.
Następnego dnia, gdzieś koło godz 3 min 30 , wjeżdżamy na rozległe łąki Pulw. To nieprawdopodobne, jak różnica trzech godzin, może spowodować, że świat przyrody, wygląda całkowicie inaczej. Bladym świtem, można się dopiero przekonać, jak bogatym życiem tętni to miejsce. Na samym początku, został mi zaserwowany szok emocjonalny. Koło naszego samochodu, zaczął krążyć, cudny samiec łąkowca. Patrzyłem na niego z rozpaczą. Była jeszcze szarówa i najmniejszej szansy na zrobienie zdjęcia. Pokręcił się tak jeszcze trochę, akurat do momentu, jak się rozjaśniło. Widziałem go jeszcze, ale już bardzo daleko. Ale nie narzekałem, bo wokół nas, działo się tyle, że nie wiadomo na czym było zawiesić ucho, tudzież oko. Zobaczyliśmy nawet przepiórę, Przebiegła przed nami drogę.ale daleko i z szybkością pociągu pospiesznego. I wtedy Los Przechera, znowu wziął sprawy w swoje dłonie. Z naprzeciwka nadjechał jakiś zmotoryzowany debil. Musiał był skacowany, bo gnał chyba setą. Zostawił za sobą olbrzymią chmurę kłębiącego się pyłu. Normalnie burza piaskowa. Wkurzony Michał, skręcił w jakąś boczna drogę i ruszyliśmy w nieznane. Wjechaliśmy na zupełnie obce nam tereny i otworzył się przed nami, zupełnie inny świat. Dużo więcej ptaków i dużo mniej płochliwych, niż przy głównej drodze. Przy poboczu, było widać, spłachetek wygniecionej trawy. Może się tu jakiś lejeń tarzał. Wjechaliśmy odrobinę w tę lukę i wyłączyliśmy silnik. Boże, jaka cudowna cisza !!!. Jak zaczarowani słuchaliśmy tego, że w ogóle nic nie było słychać. Potem niedaleko zapingowała przepióra. Zastrzygliśmy uszami i mocniej chwyciliśmy za broń, czyli nasze fotograficzne rury. I wtedy ogłuszająco, rozległa się koło nas seria z karabinu maszynowego. Tak nam to zabrzmiało w uszach, w tej niesamowitej ciszy. Musieliśmy wjechać, na teren jakiegoś wściekłego derkacza, bo rozterkotał się przeraźliwie i z krótkimi przerwami, nadawał cały czas.I to jak by, coraz bliżej. Z wrażenia skamienieliśmy. Z drżeniem serca i straszną nadzieją czekamy, że może się choć na chwilę, wychyli z gęstej trawy.
No i wyobraźcie sobie, że się wychylił. Tuż przy drzwiach samochodu. O cholera, to już przesadyzm. Tak blisko, że nie można zrobić zdjęcia. AF nie ostrzy. Powoluśku, wychyliłem się przez lufcik i cyknąłem mu fotę komórą. No to gatunek zaliczony. Cofnął się trochę,a my pełni nadziei czekamy co dalej. Gada i gada. Kręci się raz bliżej, raz dalej. W końcu dobry los, złapał go za grzdyla i wyciągnął, na powiększającą się plamę, słonecznego blasku, tak z 4 metrów od nas. Stanął tam w całej okazałości i zaczął nas przeklinać i wyzywać, ile się tylko dało, a my się modliliśmy, aby nie przestawał. To były najlepsze warunki, jakie mogliśmy se wymarzyć. Tylne, cieplutkie światełko i idealna odległość. Takich warunków nie mogłem se wymarzyć w najśmielszych marzeniach.. Nie potrafię powiedzieć, ile to trwało czasu, ale zaczęło się nam wydawać, że dostaje biedak chrypy. Wycofaliśmy się powoli i zwialiśmy przed tym małym gierojem, a uszach, ciągle nam rozbrzmiewał, jego jednostajny terkot. Podjechaliśmy kawałem dalej, na otwartą przestrzeń. Była już siódma rano i Słońce dawało nieźle czadu. Niesamowicie zmęczony emocjami Michał, kazał mi się wynosić na 20 minut, gdzie pieprz rośnie. Musi uciąć komara, bo mu się oczy same zamykają. Wziąłem składany stołek i poszedłem ze 300 metrów do przodu. Wlazłem w krzaczory rosnące na poboczu i zacząłem marzyć, że nie wyczerpałem jeszcze limitu szczęścia, przeznaczonego na ten dzień. A ten los był dzisiaj dla mnie łaskawy. Siedziałem w liściach nieruchomo i cicho. Parę metrów przede mną, wylazła na drogę kuropatwa. Pokręciła się trochę i poszła dalej. To już drugi raz na Pulwach zobaczyłem kuropatkę. Potem patrzę w górę i widzę......zgadnijcie co ???
Mojego upragnionego łąkowca. Był całkiem niedaleko, ale zaczęła się już dawać we znaki termika powietrza. Ale udało mi się zrobić serie zdjęć, najlepszych jak do tej pory. Oszołomiony szczęściem, opuszczam głowę i widzę, że daleko, środkiem drogi, zasuwa jakiś struś pędziwiatr. Następna kuropatka ?? Chiba nie, bo ten jest jakiś taki jasny. Patrzę zaciekawiony, o kurza pupa, następny derkacz !!. Dobiegł do mnie na ok.5 metrów i dopiero wtedy mnie zobaczył. Ostry skręt w bok i po derkaczu. Zacząłem się oblizywać, co też mnie tu jeszcze może spotkać, gdy zaćwierkała komóra. Driver się przekimał.. Dochodziła już godzina 8-ma. Robiło się coraz bardziej cicho i pusto. A zatem, nic tu po nas. W drodze powrotnej zajrzeliśmy do Rezerwatu Jegiel. Ale to była minimalistyczna wycieczka. Gdy tylko weszliśmy w chaszcze, poczułem jak na rozgarniającej liście dłoni, cuś się rusza. Pewnie mrówy. Patrzę i oczom nie wierzę. Stadko dorodnych kleszczy-takie co to 3 na kilo. Ja cięż chromolę. W tym momencie straciliśmy wszystkie chęci, na jakiekolwiek wycieczkowanie. Odwróciliśmy się i w długą..
I co ja mogę teraz powiedzieć ?? Trudno mi nie wierzyć w coś takiego, jak przeznaczenie.
Całą zimę latałem za krzyżodziobami, były wszędzie i wszyscy je widzieli, tylko nie ja. Bywaliśmy w tych samych miejscach, ale o minuty w różnym czasie. Kiedyś na wycieczce STOP-owskiej, przeleciało mi ich stado nad głową. Cała grupa stojąca z boku, śmiała się ze mnie, a ja nic nie widziałem. Nie były mi pisane i już. Gdy chodzi o derkacza, robiłem już pod niego w tym roku, parę podchodów, ale nieskutecznie. Nawet już spasowałem. Dobry los, zgotował kilka przypadków i postarał się, abym dostał to, co było mi przeznaczone. I chwała mu za to !!!!!
STADO CZAJEK, NA TLE WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA. TYCH STAD BYŁO KILKA, PO ,KILKASET PTAKÓW |
CREX CREX |
STAWAR-ON.
|
SAXICOLA RUBETRA-PEŁNO ICH TU |
BKONDYNA-CIRCUS AEROGINOSUS |
MÓJ WYMARZONY-CIRCUS PYGARGUS |
LADY GĄSIOREK-LANIUS COLLURIO |
KUROPATKA |
DERKACZ PĘDZIWIATR |
MAKOLĄGWA JEDNA-ON
|
ONA-ALE ŁATWO POMYLIĆ Z WRÓBLEM |
MILIARA CALANDRA-POTRZESZCZ.
PO MOJEMU, NAJBRZYDSZY POLSKI PTAK
|
O JEDNĄ MYSZ MNIEJ |