Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 21 sierpnia 2016

261.DZIKA WISŁA.......

CZYLI PROPOZYCJA NIE DO  ODRZUCENIA

                               2016.08.19 
          Od dłuższego czasu chodziło za mną pragnienie,aby spenetrować pewien odcinek  Wisły.Zupełnie go nie znałem,po za pojedynczym wyskokiem do jednego,czy dwóch punktów zeszłej jesieni.Teraz spenetrowałem cały ten obszar i myślę,że jest to bardzo atrakcyjna propozycja dla tych,którzy cały tydzień siedzą w Warszawie,a w weekend,chcieli by się przenieść do dziczy na łono natury.A łono to,jest wyjątkowo piękne i może zapewnić dzień nieopisanych wrażeń estetycznych.Z mojego punktu widzenia,ma też pewną zaletę nie do przecenienia.Jest tam zupełnie pusto.Całkowity brak ludzi,a nawet ich śmieci.Eskapada zaczyna się na pętli autobusowej "Metro  Wilanowska".Tutaj rozsiadamy się wygodnie w autobusie linii 710 lub 724  i zasuwamy do Klarysewa.Za rano nie warto,bo później wschodzące Słońce świeci prosto w oczy.Za późno też nie,bo potem robi się upał.Wysiadamy, przechodzimy na drugą stronę ulicy,a tam na Mirkowskiej,jest pętla autobusu linii L21 (ZTM).Ruszamy w drogę i po niezbyt długiej jeździe wysiadamy na przystanku "Wólka Dworska Wisła".Autobus jedzie dalej do Góry Kalwaryi, ale my wysiadamy naprzeciw dwóch wysp,  z rozbudowanymi wydmami i ławicami piachu.Miejsce to stwarza nadzieję,że będzie się tu roiło od przeróżnych siewkowatych.Przystanek jest pod samym wałem przeciwpowodziowym.Zdyszany wypadam na jego szczyt,spodziewając się niesamowitych widoków.... i faktycznie,jest ich od cholery i ciut,ciut.Jest przepięknie.ale niespodziewanie zupełnie martwo.Rozpakowuję się i montuje sprzęt.Na wyspach,poza jedną sieweczką rzeczną,żadnego ptaka.Ruszam powoli w stronę Warszawy.Po jakimś czasie,na oddalonych ławicach,widzę jakiś ruch.Dokładna obserwacja przez lunetę,pozwala mi zobaczyć 8 pisklaków(brodźce piskliwe) i jednego brodźca zmiennego.Nie będę ukrywał,że byłem niesamowicie rozczarowany.Rok temu widziałem to miejsce rojące się od siewkowatych.Teraz totalne pustynia.Powoli ruszam przed siebie, łudząc się nadzieją,że kawałek dalej zobaczę coś,co mnie bezgranicznie uszczęśliwi.
No i szedłem ja se tak i szedłem i byłem coraz bardziej rozczarowany. Ornitologicznie  rzecz ujmując.Bo widoki były powalająca.Bez wątpienia,cała Europa może nam zazdrościć naszej Wisły.Całą trasę oceniałem na około 10 km i początek pozwalał  sądzić,że uporam się z nimi bez problemu.Do wyboru były dwie drogi:albo niedalekim wałem przeciwpowodziowym,te drogę odpuściłem se,bo drzewa zasłaniały Wisłę,albo szeroką ścieżką wygniecioną przez samochody,a ciągnącą się przy samym brzegu..Oczywiście wybrałem tą drugą.Od czasu do czasu,robiłem sobie popas.Rozkładałem krzesełko, stawiałem statyw z lunetą i dokładnie przepatrywałem obydwa brzegi. Nic,zupełnie nic.Byłem ogromnie zdziwiony.Nie takie pamiętałem to miejsce.Potem solidny łyk mineteralki i powolutku dyrdam dalej.Pierwsze 5 kilometrów,przeszło spokojnie i bez wysiłku.A potem zaczęło mi cuś uwierać.
Nie wiadomo kiedy,nastało południe i Słońce zaczęło niemiłosiernie przypiekać(27 gradusów).W teren chodzę zawsze w grubej jeansowej kurtce.Ze względu na ochronę przed pokrzywami,gzami i innym paskudztwem.Również chroni mnie to przed poparzeniami słonecznymi.W zamian za to czuję się jak bym na garbie targał rozgrzany piekarnik.No i ten piekarnik zaczął powoli wysysać ze mnie siły.Minąłem 7-my kilometr.W moich sięgających niebios wrażeniach estetycznych,zaczęło cuś zgrzytać.Pojawili się ludzie.Najpierw pojedynczy rybole,a potem całe ich grupki.Wraz z nimi śmierdzące samochody i stosy śmieci.Docierałem do cywilizacji.Gdy dochodziłem do Gassów,zacząłem bacznie rozglądać się po rzece.Kiedyś widywałem tu piękne ławice,a na nich stada siewkowatych.Tym razem jednak,kręcenie łbem,nie przyniosło żadnych rezultatów.Gładka powierzchnia Wisły,nie oferowała mi nic ciekawego. Dopiero rozmowa z napotkanym wędkarzem,wyjaśniła mi co nie co.Parę dni temu,była na Wiśle wysoka woda.Właśnie opada,ale wiele jeszcze ławic i wypłyceń,jest jeszcze zalanych wodą.Może to właśnie jest przyczyna mojej dzisiejszej klęski.
Dochodzę do pętli autobusowej w Gassach.GPS wystukał 11 km i mówiąc szczerze byłem mocno sfatygowany.Kilkanaście kilogramów bagażu jechało za mną na wózku.Gdybym targał je na plecach,to już pewnie dawno,pełznął bym na czworakach.Coś za coś.Hałasująca cholera z daleka płoszy  ptaki,a przy przedzieraniu się przez chaszczory,mam wrażenie,że ciągnę za sobą zarytą w mule kotwicę. 
Mimo wszystko gorąco polecam ten szlak.Piękne widoki dzikiej Wisły,powodują nieustający wytrzeszcz patrzałek.Pojawię się tu jeszcze za jakiś czas i ponownie spróbuję wypatrzyć jakieś siewkowate.Podejrzewam również,że wymarzoną porą na spacer tym miejscem,będzie koniec kwietnia i początek maja.Nie zarośnięte krzaczorami brzegi,oraz małe delikatne listki,nie będą skrywać wróblowatych.Tych razem przez cały dzień widziałem ich tylko 4 ptaki,błyskawicznie znikające z oczu.Również przez cały boży dzień,nie usłyszałem ani jednego ptasiego dźwięku,nawet bębnienia dziecioła.Faktycznie,sierpień to najgorsza pora dla ptaszników.
Aha,na pętli przystaje autobusik L14,kursujący mniej więcej raz na godzinę.Też do Klarysewa.
Dla pełnych sił małolatów,polecam dalszą drogę do Ciszycy,z olbrzymimi wydmami i z ławicami,lub podyrdać przez Obory i Pola Oborskie do Starej Papierni w Konstancinie.To jeszcze ok 5-6 kilosów do autobusu 710.Ja wiem ??To może być wariant rowerowy.


SIEROTA JEDNA-CHARADRIUS DUBIUS

TAK JAK W PARKU WRONY,TAK TU WSZĘDZIE KORMORANY






ODPOCZYWAJĄCE STADO CZAJEK.BLISKO 100 PTAKÓW

CZAJKI MEWY BIAŁOGŁOWE(CHIBA)
VANELLUS VANELLUS +LARUS CACHINNANS

J.W



WŚRÓD CZAJEK WYPATRZYŁEM JAKIEGOŚ DZIWOLĄGA.JAK SIĘ TO POTEM OKAZAŁO,
BYŁ TO KWOKACZ-TRINGA NEBULARIA

PHALACROCORAX CARBO

J.W

ZOBACZENIE Z 10 LAT TEMU CZAPLI BIAŁEJ,BYŁO SENSACJĄ.TERAZ W NIEKTÓRYCH MIEJSCACH JEST JEJ WIĘCEJ NIŻ SIWEJ-CASMERODIUS ALBUS

BRODZIEC PISKLIWY-ACTITIS HYPOLEUCOS






DAWNY ZNAJOMY.SAMOLOT ROZPOZNAWCZY DE HAVILLAND DH82 A TIGER.
"PARKUJE" NA PEWNO NA LOTNISKU W GASSACH



sobota, 13 sierpnia 2016

260.MIAŁEM SEN

  STAWY W BOROWCU 2016.08.11.

          Dzwoni dzisiaj rano Kamil i mówi:Miałem sen,piękny sen-że jestem w Borowcu i patrzę na stawy,a tam ogromne stada ptaków.A każdy z nich  fajniejszy.A ja wierzę w sny.Ja też.No to bądź tam gdzie zawsze.I tak,nie wiedząc rano gdy wstawałem,co mnie czeka,nagle z prędkościąbłyskawicy,jadę na zachód.W rejon Łowicza.Wyjechaliśmy z Piastowa o 14.Po drodze sznury tirów,skutecznie utrudniały bezbolesne pokonanie drogi.Wyraźnie krótki już dzień,gwarantował,że jeżeli mylimy się w nadziejach co do Borowa,to już nie będzie czasu,aby gdzie indziej szukać pocieszenia.Dojeżdżamy w końcu do wału otaczającego staw i jeden przez drugiego,wyrywamy na górę,na koronę.Nieprawdopodobne,ale Kamil miał proroczy sen.Wszędzie pływają i brodzą ptaki.Rozległa powierzchnia stawu,czerni się miejscami od nich. Wybiegając odrobinę w przyszłość, nadmienię,że samych gęsi gęgaw,Kamil naliczył około półtora tysiąca,do tego łabędzie,czaple siwe i białe,przeróżne kaczusie,mewy,no i przeróżne siewkowate.Wyciągnęliśmy lunety i zaczęliśmy dokładnie studiować,tę kartę dań.Znając Kolegę,wiedziałem,że będzie trwało to dosyć długo,toteż po pierwszych uniesieniach,zacząłem się rozglądać dookoła.
I......najbliższych kilkunastu minut nie zapomnę do końca życia.Na oddalonym od nas o ok.300 metrów drzewie,zobaczyłem siedzących siedem ptaków. Początkowo myślałem,że to zwykłe gołębie,albo sierpówki.Dla porządku zerknąłem przez lunetę i zamurowało mnie.Przetarłem oczy i znowu popatrzałem.Ani chybi turkawki.To też są ptaki,których jeszcze nigdy nie widziałem,a bardzo bym chciał.Poruszony Kamil luknął w lupe i potwierdził,że się nie mylę.Od razu straciłem zainteresowanie dla tego co się dzieje na stawie.Popatrzyłem przez lornetkę na rozciągający się przede mną teren.Patrzę se tak i patrzę i widzę,że nieopodal,od głównej drogi odchodzi polna ścieżka.Jest mocno ocieniona krzakami i prowadzi w stronę mojego turkawkowego drzewa.Turkawki,to bardzo ostrożne ptaki.Ale skradając się,osłonięty krzakami,mogłem znacznie skrócić dystans i zdążyć zrobić kilka zdjęć.Zgięty w pół,powoli skradam się za krzakami,starając się aby mnie nie zauważyły.Dochodziłem właśnie do wypatrzonego wcześniej przerzedzenia w zaroślach.Planowałem tam właśnie przecisnąć między gałązkami obiektyw i zacząć robić wspaniałe zdjęcia.I gdy już miałem spojrzeć w wizjer,rozległ się niesamowity łomot i hałas.To jakiś cholerny,pieprzony czereśniak,zaczął kijem napierdzielać w blaszane wiadro.Przepędzał krowy z miejsca na miejsce.Spojrzałem z rozpaczą na drzewo.Kołysały się tam tylko,puste gałązki.Zabrakło mi jednej,góra dwóch minut,do pełni szczęścia.Nienawistnie  spojrzałem na przyczynę mojego nieszczęścia,mamrocąc pod nosem brzydkie słowa,a co jedno to brzydsze od drugiego.Potem odwróciłem się i szybko stamtąd odszedłem.Chętnie widziana przeze mnie draka,zaszkodziła by tylko moim kolegom,którzy tu kiedyś przyjadą,a i zapewne,mnie też by nie wyszła na zdrowie.Załamany wróciłem do Kamila.Współczuł mi ogromnie.Na pocieszenie powiedział,że widzi na wyspie kilkanaście kulików wielkich. Trzynaście albo czternaście.Nie mógł się zdecydować.Ale to było kiepskie pocieszenie.Kuliki widziałem już wielokrotnie,a wyspa była od cholery daleko.
A potem zrobiła się jakaś zawierucha.Kuliki zerwały się i odleciały na drugi koniec stawów,skąd po chwili zaczęło dochodzić ich stłumione kwilenie. Biegiem do samochodu i startujemy na nową pozycję.Jak do tej pory znałem tylko ten główny,ogromny staw.Na zachód od niego jest jeszcze kilka,w połowie opróżnionych.Nigdy tam nie byłem,a tam właśnie prowadził mnie Kamil.Gdy dochodzimy do interesującej nas grobli,wychodzi z niej dwóch "ptaszników"Maskujące,snajperskie stroje i zadowolone miny,od razu spowodowały,że skręciło nas z zazdrości.Kuliki,kuliki.Tam zaraz za trzcinami.Ale z grobli nic nie zobaczycie,trzeba przecisnąć się przez trzciny,a potem po kostki w błocie,ustać nieruchomo robiąc delikatnie zdjęcia. Rozmowa była krótka,bo już nie mogliśmy się doczekać,kiedy sami się dorwiemy do kulikowej bonanzy.Nie spieszyliśmy się .Stanęliśmy po środku na grobli i staraliśmy się chociaż trochę napatrzyć z bezpiecznej odległości, zanim zaryzykujemy przedzieranie się przez trzciny i prawdopodobne wypłoszenie ptaków.Ja próbowałem zrobić jakiekolwiek zdjęcia.Było strasznie trudno,prawie beznadziejnie.Były na granicy,widocznych przed nami trzcin. Nie było w nich najmniejszego prześwitu i tylko bujający nimi wiatr, powodował,że na chwile otwierały się maleńkie,nie zasłonięte fragmenty obrazu.Balansując na czubkach palców,próbowałem wykorzystać te chwile, kiedy bujające się trzciny,pozwalały mi cokolwiek zobaczyć.Zrobiłem ze 300 zdjęć,mając nadzieję,że chociaż kilka wyjdzie.Wyciągnięty jak strun,trzymałem aparat w trzęsących się z wysiłku rękach.Miałem potężne kłopoty ze złapaniem ostrości.Ale dobrze,że się trochę pomęczyłem.Próba sforsowania trzcin,od razu spłoszyła kuliki.Na pamiątkę zostały nam tylko ufajdane po kolana błotem,nogawki spodni.Zaczęliśmy wracać.Słońce już zachodziło i minuty na minutę robiło się coraz ciemnie.Czekało nas jednak jeszcze jedno przedstawienie.Pojawiły się nagle setki żółtych pliszek.Wszędzie zrobiło się ich pełno.Poobsiadały wokół trzciny i co chwila zrywały się grupami,szukając lepszych miejsc.Wyglądało na to,że szykowały sobie w trzcinach noclegowisko.Raz już się z czymś takim spotkałem,nad zalewem Zegrzyńskim.Wtedy setki jaskółek obsiadły na trzcinach kawał brzegu.Gdy  wcześnie rano dotarłem do nich,zerwały się i przez chwilę,latały wokół mnie olbrzymie tłumy dymówek.
My też już powinniśmy wracać na nasze noclegowiska.Jadąc samochodem jeszcze raz przeżywaliśmy minione chwile.Jednomyślnie się zgodziliśmy,że Kamil miał prawdziwie proroczy sen.
TURKAWKOWE DRZEWO

J.W

TURKAWKI-STREPTOPELIA TURTUR



PATRZYŁEM Z RADOŚCIĄ I OGROMNA PRZYJEMNOŚCIĄ NA TE ZWIERZĘ.PO ROGACH WIDAĆ BYŁO,ŻE TO NIE MŁODZIENIASZEK.A SKAKAŁ I DOKAZYWAŁ,JAK "MAŁOLAT"
POWINIEN JEDNAK PAMIĘTAĆ,ŻE JAK BĘDZIE SIĘ TAK OTWARCIE CIESZYŁ ŻYCIEM,TO MOŻE ONO BYĆ BARDZO KRÓTKIE

KULIKI WIELKIE-NUMENIUS ARQUATA

J.W

J.W

J.W I JEDEN BATALION

J.W

J.W=BRODŹCE ŚNIADE.TEN W GODÓWCE W SYNCHRONICZNYM DRAPANIU.

BRODŹCE ŚNIADE-TRINGA ERYTHROPUS

PRÓBOWAŁEM UCHWYCIĆ PLISZKI ŻÓŁTE,ALE BYŁO TO PONAD MOJE SIŁY

LECĄ PTERODAKTYLE.TRZA UWAŻAĆ,ABY NAS CZYMŚ Z GÓRY NIE POCZĘSTOWAŁY 



ZLATUJĄ SIĘ
 NA NOCLEG ŻURAWIE

środa, 10 sierpnia 2016

259.ZALEW DOMANIOWSKI-DZIEŃ DRUGI

DOMANIÓW-OROŃSKO 2016.08.07.

         Wyjeżdżając z nad zalewu cztery dni temu,obiecałem sobie solennie,że zrobię wszystko,aby wrócić tu jak najszybciej.I faktycznie tak się też i stało. Wcześniej nawet niż przypuszczałem.Jak tylko wróciłem ze środowego wypadu,zacząłem swoim przyjaciołom opowiadać,jakie to cuda ,miałem  przyjemność oglądać.No i od razu padł pomysł-a czemu by tam nie pojechać ??Od słów przeszliśmy do czynów i już w niedziele o 8 rano byliśmy na miejscu.Obiecywałem sobie po tym wypadzie bardzo dużo.Pogoda miała być jak drut.Czasu było do woli,albo i jeszcze więcej.Doborowe Towarzystwo gwarantowało mnóstwo miłych chwil.Tym razem wziąłem ze sobą krótkoogniskowy obiektyw i priorytetem miały być słodkie i cacuśne landszafty.A ptaki to i owszem,przy okazji jak się cuś fajnego trafi.
Ponieważ,jak to ogólnie wiadomo,mam szczęście do problemów,od razu zaczęliśmy mieć z nimi do czynienia.Najpierw pojechaliśmy na południowy punkt widokowy,do Kalenia.Owszem,ładnie to tam i było,ale ładna plaża powodowała,że utworzyła się tu pochylnia do wodowania łodzi wędkarskich i żaglówek.Ani jednego ptaka.Chociaż jedna z Koleżanek,przysięgała się,że widziała jak przelatująca niedaleko "Marchewa",pokiwała nam złośliwie skrzydłem(ta też jest na mojej liście priorytetów).Nie zagrzaliśmy tu długo piasku.Odpaliliśmy maszynę i przekraczając na tamie barierę dźwięku, pognaliśmy na przciwpołożny brzeg-do Brudnowa.No i pupa blada. Olśniewający,zabójczy widok,ale nie dla nas.Słońce świeciło nam prosto w oczy,utrudniając jakiekolwiek obserwacje,nie mówiąc już o robieniu zdjęć.
Zrobiliśmy szybko naradę wojenną.Skoro tutaj na miejscu,poranne godziny nam nie sprzyjają,pojedziemy tam gdzie będą.Padło na Orońsko.Jest tam wielki kompleks stawów hodowlanych,dobrze znany w szerokich kręgach ptasiarskich.Mieliśmy początkowo problemy ze znalezieniem wejścia,ale jak już się na nim zameldowaliśmy miłemu panu i otrzymaliśmy uroczystą zgodę na wejście,otworzył się przed nami wielki obszar pokryty pełnymi i pustymi stawami.Ruszyliśmy ochoczo do przodu,a wyobraźnia nam grała,jak harty,po odtrąbieniu na rogach początku polowania.Ale im dalej szliśmy ,tym miny nam coraz bardziej rzedły.Totalna pustynia.Wody od cholery i żadnych ptaków.Ani na wodzie,ani na lądzie.O ile pierwsze spojrzenie na domaniowski,od razu spowodowało przemożną chęć powrotu w to miejsce,to tutejsze stawy,zostawiły raczej niechęć.Kojarzyły mi się nawet ze stawami w Bąkowcu,na których to stawach,byłem kiedyś na wycieczce z "Horyzontami" Niezbyt krótki czas jaki tu "zmarnowaliśmy" pozwolił nam mieć nadzieję,że jak wrócimy do Brudnowa,to ho,ho ho.I tak też mniej więcej się stało.Wyrywając niecierpliwie kamienie z polnej drogi,zjechaliśmy na sam brzeg i wypadliśmy z auteczka.I co tu dużo gadać.Było C U D O W N I E !!!.To jest na prawdę przepiękne miejsce.Wszystkim kojarzy się od razu z Jeziorskiem,nad które tyż zasuwałem z Horyzontami.Jest jednak jego miniaturą.Odległości nie są takie obezwładniające,a ptaki są w rozsądnych odległościach.Spędziliśmy tu sporo godzin.I znów potwierdziło się moje poprzednie spostrzeżenie.Wyjście na brzeg,powoduje ptasia panikę. Poukrywane w zielsku i szuwarach siewkowate,zrywają się z przeraźliwym kwileniem i odlatują w siną dal.Wystarczy jednak usiąść na brzegu,w cieniu iglastego lasu,a za jakiś czas zaczyna ich powoli przybywać.
Jak zawsze pokazały na znowu,swoje nadzwyczajne umiejętności znikania ,lub nagłego pojawiania się nie wiadomo skąd.Chiba po prostu,całe te zielsko,jest nimi nafaszerowane-"JAK DOBRA KASZA SKWARKAMI" I wyskakuje taki nagle na kawałek otwartej przestrzeni,a potem za chwilę niepodziewanie znika .Zupełnie jak w ruskim cyrku,co to jest i go nima.I tak paśliśmy nasze gały rozkosznymi widokami,gdy nagle jedna z kobitek,zauważyła wprost przed nami jakieś mikre kurduple.Pojawiły się nagle przed nami nie wiadomo skąd,a  w powietrzu nic nie latało,od dobrych paru minut.Od razu rozległ się nieustający jazgot migawek.Nie wiedzieliśmy na razie co to jest,ale na zastanawianie się przyjdzie czas później.A potem niespodziewanie wszyscy znaleźliśmy się w drzwiach samochodu,wyrywając sobie z rąk Collinsa,co leżał na tylnej półce w samochodzie.I tak oto moi Kochani,miałem wielką radość zobaczyć i zaliczyć to,po co przyjechałem w środę.Czyli biegusy malutkie.I to pinć na raz.To musiał być rodzinny pęczek,bo dwa ptaki miały jeszcze na sobie głębsze odcienie brązu,a juv-ki przypominały barwą,raczej popiół z papierosa.
I było tak fajnie,żarło z ręki  i zdechło.Podjechał do nas samochód i wysiadł z niego,jak na razie,miły pan.Parle,parle sucho w gardle,czyli gadka szmatka.O tym i o tamtym.Opowiadał nam co tu można spotkać.Jakie fajne zwierzaki i jakie ptaki.Okazało się,że jest łowczym na tym terenie i zna go doskonale.A potem nas zmroził.Ale my wam te ptaszki,to niedługo wypłoszymy.Za parę dni ,15 sierpnia zacznie się sezon myśliwski,to se do nich postrzelamy.I nasze serca poczuły,jak by na świat wtargnęła nagle,zła królowa zimy.
Kolega spojrzał na nas popatrzył robaczywym zyzem i zapytał-to my już chyba będziemy wracali ?.Wrzuciliśmy manele do samochodu i ruszyliśmy do domu.A mogło być tak wspaniale,piękne miejsce,cudowni ludzie....i jeden ...dolony grzyb sromotnik zjadliwiec.
Musze tu w tym miejscu,ogromnie podziękować moim Kamratom,że pozwolili mi spędzić w ich Towarzystwie tyle wspaniałych chwil.Zawsze mówiłem-NIE WAŻNE CO SIĘ ROBI(NO I PIJE !!!)ALE WAŻNE W JAKIM TOWARZYSTWIE.
TAMA W DOMANIOWIE



ZARAZ ZA TAMĄ JEST POLE.GDY KOŁO NIEGO PRZEJEŻDŻALIŚMY,KOLEŻANKA KRZYKNĘŁA PRZERAŹLIWIE STÓJ.KIEROWCA W TAKIEJ CHWILI CIŚNIE PEDAŁ HAMULCA Z CAŁYCH SIŁ.CO SIĘ STAŁO ? ZAPYTAŁ DRŻĄCYM GŁOSEM.NO ZOBACZ, PRZECIEŻ NAD POLEM LATAJĄ BŁOTNIAKI.SZCZĘŚLIWIE NIKT ZA NAMI NIE JECHAŁ.OD RAZU POOPUSZCZALIŚMY SZYBY I ZACZĘLIŚMY JE FOCIĆ.OCZYWIŚCIE WSZYSCY OPRÓCZ KIEROWCY,KTÓRY PATRZAŁ NA NAS Z JADOWITĄ ZAZDROŚCIĄ.JEGO LUFA LEŻAŁA W BAGAŻNIKU

NO I SPRAWCY-BŁOTNIAK STAWOWY SAMIEC
CIRCUS AERUGINOSUS

SAMICA

SAMICA

SAMIEC

PLAŻA W KALENIU

J.W.TU MUSI BYC FAJNIE JAK NA WIOSNĘ CIĄGNĄ GĘSI I KACZUSIE

BUTEO BUTEO
TEN PTAK DOSKONALE MI UZMYSŁOWIŁ,ŻE TEN SAM OKAZ,MOŻE WYGLĄDAĆ CAŁKOWICIE RÓŻNIE W ZALEŻNOŚCI OD RODZAJU ŚWIATŁA JAKIE GO OŚWIETLA.POD JAKIM KATEM,CZY ODBITE,CZY BEZPOŚREDNIE,CZY NA WPROST,CZY OD TYŁU.MOŻE NIERAZ WYGLĄDAĆ ZUPEŁNIE RÓŻNIE I DLATEGO CIĄGLE JEST TYLE KRZYKÓW ROZPACZY-POMÓŻCIE OZNACZYĆ



TO TA SŁYNNA COFKA



GDY TA WSZYSTKIE PTAKI NAGLE ZRYWAJĄ SIĘ W POWIETRZE,TO TRZEBA SIĘ BACZNIE ROZEJRZEĆ W POSZUKIWANIU JAKIEGOŚ BOLSZEGO DRAPOLA

PRZEWAŻNIE JEST TO BIELIK.TU PARA



ZNOWU SAMICA BŁOTNIAKA

OROŃSKO

JUŻ JESIEŃ,CZAJKI JUŻ LECĄ

A NIE MÓWIŁEM ?

CAŁY DZISIEJSZY ŁUP Z OROŃSKA:TRZY MŁODE SIEWECZKI RZECZNE I DWA PISIKI.
(PODOBNO JUŻ NIE BĘDZIE MOŻNA TAK MÓWIĆ.TERAZ BĘDZIE
 BRODZIEC PO-ISKLIWY

OROŃSKO

J.W

NOSY ZWIESZONE NA KWINTĘ

CASMERODIUS ALBA

SIEWKOWA HAŁASTRA-BATONY I ŁĘCZKI



NO I MOJE KOCHANE KURDUPLE-CALIDRIS MINUTA

J.W+ŁĘCZAK

J.W

J.W

J.W

J.W

J.W



OD PRAWEJ:ŁĘCZK,KSZYK,BATALION
ACTITIS  HYPOLEUCOS,GALLINAGO GALLINAGO,PHILOMACHUS PUGNAX

J.W.
POPATRZCIE SIOSTRY I BRACIA PTASZNICY,JAK ZABÓJCZY DLA ZDJĘCIA JEST BRAK SŁOŃCA

.J.W

KSZYK I BATON

I JEST KOCHANE SŁONECZKO

DORWAĆ MALUTKIEGO

I TO JE TA CAŁA COFKA.PODOBNO MIELIŚMY NIESZCZĘŚCIE BYĆ,KIEDY BYŁA WYSOKA WODA.NORMALNIE WODA ZACZYNA SIĘ DUŻO DALEJ,A NA WYNURZONYM MULISTYM DNIE ZAPIERDZIELAJĄ CAŁE STADA SIEWKOWATYCH.


GRUS GRUS.TEN Z RUDĄ MORDĄ TO MAŁOLAT